Właściwie to nie wiem, dlaczego to robię. Ale pamiętam, jak się zaczęło: moja dziewczyna zabrała mnie na wakacje do Okuninki. Jak to na wakacjach, zwiedziłyśmy wszystkie okoliczne ciuchlandy na trasie (a także te, które znajdowały się w promieniu stu kilometrów od naszego wakacyjnego domku). Kursowałyśmy na zakupy prawie codziennie, zaopatrując się po drodze cebularze i lody marki „Na lody” – nie ma lepszych lodów na całym świecie, a są one dostępne tylko na Podlasiu, w sklepach sieci Slawex. W ten sposób trafiłyśmy do ciuchlandu z nazwą w stylu „jaskinia skarbów” lub „grota gratów”. Puzzle były tam wycenione na trzy–cztery złote. Wybór całkiem duży, choć przeważały układanki z motywem bobasów przebranych za kwiaty, pszczółki i misie w koszach. Moja dziewczyna przekonywała: „Weź je, to jesienią będziemy robić jesieniarskie rzeczy, zrobimy cykl jesieniarskich spotkań ze znajomymi, dzierganie, tkanie makatek, sudoku”. Ona planowała naszą jesień przez cały rok, a w końcówce lata projekt „jesień” wszedł już w fazę wytężonych przygotowań, zostali nawet zaproszeni pierwsi goście na wspólne roboty. Chciałam się jakoś włączyć, więc kupiłam puzzle z motywem warzyw – tysiąc elementów – i drugie, z wnętrzem sklepiku retro – pięćset. Jednak dziwnym trafem nie udało mi się doczekać jesieni. Wszystko ułożyłam w jeden weekend i natychmiast zaczęłam zamawiać z internetu więcej i więcej.
Nie jestem z tego szczególnie dumna. Był to mój wstydliwy sekret przez długi czas. A przyjemność płynącą z tego zajęcia zepchnęłam w głąb umysłu. Puzzle są nudne, antytwórcze i niekreatywne, to zajęcie dla dzieci albo dla ludzi bez wyobraźni, cierpiących na nadmiar wolnego czasu – myślałam tak przez dwadzieścia lat. Puzzle są nudne, nie ma w nich nic ciekawego, i to właśnie jest cudowne, dlatego teraz pragnę układać je cały czas! – tak myślę w tej chwili. Czy oszalałam? Bardzo możliwe. Kontynuując wątek szukania pracy, w której moim największym celem było nudzić się i nie myśleć, tymczasowo stałam się bezrobotną puzzlarą.
Działa to jak subkultura. Nie masz specjalnego dress code’u, ale wszyscy mogą poznać, kim jesteś, na podstawie stale zajętego stołu w dużym pokoju. Prowadzisz ciągłą walkę z kotami. Koty wspierają twoją pasję, też lubią puzzle, a najbardziej liczne momenty upadku puzzli na podłogę. Dzięki ich pomocy zwiększasz szybkość układania. Masz motywację, by ułożyć wszystko na raz. Im mniej przerw, w których puzzle zostają z kotami sam na sam, bez kontroli twojego czujnego oka, tym bardziej kompletny obrazek uzyskasz w nagrodę – jest więc o co walczyć. Na układanie poświęcasz przeważnie cały wolny czas. Korzystasz z dziennego światła, bo nie przepadasz za lampą, której sztuczne refleksy odbijają się w połyskliwych elemencikach. Układasz od krawędzi, później kolorami. Najlepiej idzie ci na stojąco. Starasz się ignorować ból pleców. Dodajesz sobie otuchy, powtarzając w myślach: „Dokończę jeszcze tylko tego brokuła, definitywnie, jeszcze tylko chłopca z gitarą, a teraz to już naprawdę, układam ostatniego szczeniaka i robię przerwę”. Trwa to cały dzień.
Gdy kończysz puzzle, masz ochotę natychmiast je zniszczyć. Tęsknisz za zwyczajowym układem bibelotów na stole i ogólnie za możliwością korzystania ze stołu w normalny sposób. Pragniesz wreszcie schować puzzle do pudełka i wrócić do życia. Jednak to nie koniec, bo teraz czeka cię najważniejsze: musisz jeszcze zrobić zachęcające zdjęcia na Vinted. Robisz sesję foto. Jeśli zastał cię zmierzch, czekasz niecierpliwie do rana, na dzienne światło, dobrze oddające kolory. Kontynuujesz zwyczaj, który podpatrzyłaś, kupując puzzle z drugiej ręki, i zaznaczasz długopisem zgubione elementy. Rysujesz strzałkę i piszesz: piece missing. Dziwnym trafem bez względu na to, jak bardzo się starasz i jak pieczołowicie próbujesz powstrzymać tragedię, zawsze zgubisz przynajmniej jeden element. Jeśli nie uwzględnisz tej informacji w opisie, pierwsze wiadomości, jakie dostaniesz na wszystkich portalach, niecierpliwie przywołają cię do porządku. Wszystkie będą brzmiały jednakowo: „Witam, czy kompletne???”. Dzięki temu nie możesz się poddać. Nawet gdy nie chcesz układać puzzli, które masz w domu, albo kiedy układanka cię nudzi, nie możesz przerwać układania, bo musisz dowiedzieć się, czy jest kompletna. Gdy sprzedaż dojdzie do skutku, przesypiesz puzzle do woreczka strunowego, żeby nie postukiwały w pudełku. Pozostanie ci tylko nadzieja, że nie zgubiłaś żadnego elementu przy pakowaniu. Za środki ze sprzedaży kupisz kolejne puzzle, które doszczętnie zniszczą twój algorytm na Vinted. W kategorii „wybraliśmy dla Ciebie” nigdy już nie zobaczysz ubrań. Będą się w niej pojawiać jedynie puzzle, a ty zaczniesz je kupować na zapas i wynajdywać coraz bardziej niespotykane wzory.
Pamiętam moje pierwsze puzzle z dzieciństwa. Była to Królewna Śnieżka i krasnoludki. Dostałam je na urodziny. Byłam z tego dumna. Wydawało mi się wtedy, że puzzle są strasznie drogie. Zaprojektowanie pojedynczych elementów tak, żeby każdy był inny, ale posiadał pasującą parę, to niesamowicie trudna praca, którą wykonują najtęższe umysły – myślałam – nie mówiąc już o wycięciu tylu drobnych kawałków puzzli z grubej tektury. Oczywiście nie byłam naiwna. Nigdy nie zakładałam, że puzzle wycina się nożyczkami. Wierzyłam w roboty, przestrzeń produkcyjną w stylu laboratorium Dextera: ogromne, kosmiczne machiny, osobna dla każdego wzoru, i naukowcy w białych fartuchach krzątający się między stosami puzzli, liczący elementy na dużych kalkulatorach i uruchamiający gilotyny czerwonym przyciskiem na pilotach z antenką. Czułam respekt do pracy, jaką wkładano w produkcję każdego pudełka. Sama miałam jedno. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabym prosić dorosłych o więcej. Gdy bywałam w domach u innych ludzi, dyskretnie lustrowałam wzrokiem regały i sprawdzałam, czy są tam puzzle. Na tej podstawie oceniałam sytuację finansową całej rodziny. Jeśli nie mieli puzzli, było mi ich żal. Ale kiedy mieli więcej niż jedne puzzle, to w myślach uznawałam ich za rozpuszczonych bogaczy, którzy nie wiedzą, czym jest prawdziwe życie. Z tego czasu szczególnie pamiętam jeden dom, w tym domu pokój mojej kuzynki Beatki, a w tym pokoju wielkie puzzle z kotem perskim – ułożone, przyklejone do tektury i powieszone na ścianie. Wtedy postanowiłam, że gdy dorosnę i zostanę obrzydliwie bogatą miliarderką, kupię sobie puzzle i nakleję je na tekturze, a potem wyścielę puzzlami szufladę w moim gabinecie, oczywiście zamykaną na klucz.
W dzieciństwie, w tym dziwnym momencie życia, układałam puzzle ze Śnieżką codziennie. Robiłam to na wyścigi, mierząc czas na zegarku, który wygrałam w konkursie antynikotynowym w szkole. To był rytuał, prywatna ceremonia, jakkolwiek to brzmi. W tej chwili istnieliśmy tylko puzzle i ja. A właściwie nie, kłamię: istniały już tylko puzzle, bo moje ja było zbędne. Chcecie wiedzieć, jak wyglądały? Nie ma problemu. Mam ten obrazek wygrawerowany w najmiększym miejscu mojego mózgu: Śnieżka w centrum, krasnale o zbyt dużych nosach stoją wokół niej, obok obfitość małych, leśnych zwierzątek. Niebieskie ptaki podają kwiaty w locie, wiewiórki wspinają się na sukienkę. Szczegółowo pamiętam pień drzewa. Nie będę tego tłumaczyć. Ale kiedy weszłam na Vinted i ustawiłam filtr „od najdroższych”, z łatwością znalazłam tam moje puzzle. Kosztowały trzysta pięćdziesiąt złotych. Ktoś umieścił w opisie wszystkie kluczowe hasztagi, na czele z #vintage. Nie kupiłam ich, elementów było zbyt mało jak na moje potrzeby. W dodatku ktoś ponumerował puzzle na odwrocie, oznaczył je długopisem – więc nie wyglądały stuprocentowo jak moje puzzle. Obserwowałam, jak spada ich cena. Właściwie wciąż tak się bawię: wyszukuję puzzle, raz te najdroższe w całym internecie, a innym razem najtańsze, najbrzydsze. Najbardziej lubię puzzle z wnętrzami sklepów, a najmniej krajobrazy. Może to kwestia oka, metody zapamiętywania szczegółów. Kiedy w myślach nazywam sobie słowami to, co widzę na skrawku tektury, natychmiast mogę to gdzieś przyporządkować, bo z nazwanym jest mi dużo łatwiej niż z elementem, o którym nic nie można powiedzieć.
Dużo myślę o tym, czy pisanie ma jakiekolwiek wspólne elementy z układaniem puzzli. Oczywiście, że tak, mnóstwo! W największym stopniu: chodzi o porządkowanie świata. Niemożliwe zajęcie. Jednak im szybciej go porządkujesz, tym więcej wygrasz. U mnie mocno wchodzi też świat wewnętrzny, a w nim obsesyjne myśli: „Jestem zmęczona, nie chcę już myśleć, jestem bardzo zmęczona. Chcę na wakacje dla emerytów w jesieni życia i chcę robić same niepożyteczne rzeczy”. Przyznaję, że ten świat ma dla mnie dość uciążliwy krajobraz. Aby go zastąpić, kupuję zakochaną Myszkę Miki i Minnie z pokazem fajerwerków nad rzeką albo caravan holiday i kolejne z gatunkami grzybów. Mam nadzieję, że gdy opatrzą mi się nowe obrazy, to zajdzie we mnie jakaś gorąco wyczekiwana zmiana. Ale na razie, jeśli chodzi o wpływ puzzli na moje życie, trwa faza testów, a ja nie tracę nadziei, że rezultat zaskoczy wszystkich, w tym mnie.