zapis
(mając w pamięci wiersz julii fiedorczuk)
grób jak list miłosny
który od pięćdziesięciu lat
pisze wdowa po
górniku
musi być pełen zniczy
i znaczeń strojny w to
co się nie spełniło.
Opowieść o „zapisie” wiąże się ze wspomnieniem jesiennej wyprawy do Nowej Rudy, a konkretnie, do Słupca. Tuż po premierze mojego Glifu w listopadzie 2024 roku Karol Maliszewski prowadził spotkanie ze mną w tamtejszej bibliotece. Czasem tak się zdarza, że spotkanie autorskie, które mogłoby być po prostu kolejną odbębnioną robotą, przerodzi się w prawdziwą rozmowę, którą potem długo się pamięta, a nawet ciągnie dalej – w myślach i w pisaniu. „Zapis” należy do tej rozmowy, choć bezpośredniej inspiracji – wiem to z pierwszej ręki – dostarczyło „sondowanie snu” – haibun, który zamieściłam pod koniec Glifu. Haibun to japońska forma łącząca prozę z haiku; jako pierwszy posłużył się nią niedościgniony Matsuo Bashō (1644-1694). Moja skromna próba była z kolei inspirowana eksperymentami Forresta Gandera (z książki Core Samples from the World z 2011 roku). „Sondowanie snu” przygląda się – najogólniej – relacji między pustką, a formą; jej szczególnym aspekt wyraża się w związku między pamięcią i śmiercią.
To skądinąd jeden z ulubionych tematów Jacquesa Derridy. Już nie pamiętam, gdzie przeczytałam, że greckie słowo sema, czyli znak, oznaczało także miejsce pochówku (dlatego u mnie: „grób jest formą pisma, pismo – formą grobu”), ale to właśnie Derrida opisał wyjątkowy status ontyczny śladu, jako zawierającego w sobie zarówno obecność, jak i nieobecność danej rzeczy. Weźmy na przykład ślady stóp na piasku: odcisnęły się, to znaczy, że jakieś istniejące stopy weszły w materialny kontakt z podatnym podłożem, skoro jednak patrzymy na ślady, to znaczy, że owe stopy są (lub potencjalnie mogłyby być) nieobecne. Pamięć, jako archiwum naszych doświadczeń, ściśle wiąże się z czasem (a zatem, z przemijaniem), archiwum – z możliwością jego zniszczenia (to zresztą temat chyba najpiękniejszej książki Derridy – Mal d’Archive). Nawiasem mówiąc, sadzę że problem archiwum powróci ze zwielokrotnioną siłą w miarę jak kapitalizm cyfrowy, obiecujący zapamiętanie dosłownie wszystkiego, stopniowo eksterminuje ludzką pamięć.
Wiersz Karola Maliszewskiego pięknie konkretyzuje myśl z mojego haibunu. Zamiast abstrakcji, jest w nim prawdziwa kobieta, wdowa, która od pięćdziesięciu lat przychodzi na grób swojego męża – górnika. Kobieta dekoruje miejsce pochówku, zapala znicze. To jej bezsłowny, ciągle na nowo wysyłany list, to sposób, aby nieobecność wypełnić znaczeniem. Ale podstawowym znaczeniem bezsłownego listu wdowy jest właśnie owa nieobecność, doświadczana jako ślad w pamięci i ten materialny znak na powierzchni ziemi. Kobieta pielęgnuje ten ślad; konsekwentnie powtarzany rytuał troski to rodzaj tekstu. Nie bez znaczenia jest także to, że upamiętniony w ten sposób zmarły był górnikiem, a zatem jego praca, jego życie i śmierć, wiązały się szczególnie mocno z materialnością Ziemi, z warstwami jej mineralnej pamięci. Teraz i on jest w niej zapisany.
Kolejną warstwę tytułowego „zapisu” stanowi sam wiersz: zwięzły jak epitafium, komunikatywny i precyzyjny. Przyimek „po” na końcu trzeciego wersu każe myśleć o kolejności zdarzeń w czasie. Wdowa następuje „po” – czyli potem, po górniku, dopiero wtedy, kiedy jego już nie ma. Zdanie przerwane akurat w tym miejscu odzwierciedla utratę ciągłości, której doświadczyła (teraz jest kimś innym, niż dawniej). W drugiej zwrotce aliteracja zbliża do siebie „znicze” i „znaczenia”, w zgodzie z przewodnią myślą wiersza. „I znaczeń strojny w to” – szczególnie lubię ten litanijny wers. Jambiczny rytm idzie tu na przekór składni, jakby ścierały się dwa porządki, dwa różne czasy: ten, który wszystko przywraca ziemi i drugi, wątlejszy, zmaterializowany w paradoksalnej formie śladu.
Wyprawa do Słupca była – jak to często w pisarskim życiu bywa – za krótka. Zaraz po spotkaniu pędziliśmy Wałbrzycha na pociąg, bo jeszcze tego samego dnia musiałam wrócić do Warszawy (praca, praca). Po drodze czytałam List do prawnuków, czyli najnowszą książkę Karola Maliszewskiego (wydaną przez Bibliotekę Śląską w 2024, z ilustracjami Anny Wardęgi-Czai). Być może dlatego, że lektura stała się częścią tamtej akurat jesiennej rozmowy, gest Listu kojarzy mi się z (powtarzalnym) gestem wdowy. Ktoś mógłby pewnie powiedzieć, że jest to także podstawowy gest wiersza: zapisywanie moszczącej się w rzeczach pustki – nieobecności, która do każdej i każdego idzie inną drogą. Wiersz, jako zapis tej drogi? Czemu nie, „i znaczeń strojny w to…”
fot. Max Pflegel / WDL