Miasto Powiek woła mnie
Kraftowy wypiek golemów w Sąspowie to średni biznes:
cwel z polipami, co okrutnie z rusznicy strzela!
Teraz pragnąłbym zająć się własną znikomością:
jadę skuterkiem po Weirdowicach i twierdzę:
ŻYCIE JEST ŻYCIE NANANANANANAN
OOOO ŻYCIE PARAMPAMPAMAM O.
Dojeżdżam do klubokawiarni DORSZ&SUM.
Po ile ryba? Zaprawdę, po ile ryba?
Wkracza Król Czarodziej Śluzowy Lizus
do klubokawiarni DORSZ&SUM i mówi:
Co za skurwysyńskie brewerie odpierdalają się
w tym zapomnianym przez Boga i ludzkość przybytku?
A co, jeśli ważny jest tylko ten dzień,
który przeżywamy, Marku Grechuto?
Aaaa, nie masz zdania, bo nie żyjesz.
Jakże wygodnie, Marku Grechuto…
Babka chłopka to dzisiaj zajebisty asset, bo kiedyś było jakoś fajniej…
Szczerze? Tamte chwile to tombak, bo już wiem, co było potem.
W sensie: wtarłem sobie piwo z wąsów w powiekę.
We wsi Sąspów, położonej obok drogi krajowej 94 (w gminie Jerzmanowice-Przeginia w województwie Małopolskim) w skalnym mulisku odkryto kości niedźwiedzia jaskiniowego, mamuta, hieny jaskiniowej i renifera. Prawdopodobnie nie ma to żadnego znaczenia, skoro jednak Sąspów pojawia się w pierwszym wersie wiersza – donoszę, co Wikipedia. Kosenda lubi krzyżować różne uniwersa, rzeczywiste i nie; do osobliwej przestrzeni wiersza dorzucam więc prawdziwe skamieliny.
W rzeczonym Sąspowie „kraftowy wypiek golemów” średnio się opłaca. Co to za komunikat, kto mówi, do kogo i w jakim kontekście? Zdania, z których składa się wiersz przypominają kwestie z absurdalnej sztuki, nie można polegać na ich funkcji informatywnej, jednak z drugiej strony – nie da się nie podążać za wywołanymi przez nie sensami. Czy ktoś naprawdę wypieka golemy w Sąspowie? Nie znalazłam takiej informacji, ale przecież nie byłby to najosobliwszy pomysł na drobny biznes. Zresztą za chwilę przeniesiemy się do weirdowic, a nawet rozpoznamy to miejsce: miejsce, w którym duchowość przybiera formę najdziwniejszych fetyszy i mechanicznie reprodukowanych sloganów.
Podstawowym budulcem poezji Kosendy są właśnie zdania – zapożyczone, znalezione, zmyślone; nawiązujące do różnych zjawisk i kodów kulturowych. W „Mieście powiek” Sienkiewicz sąsiaduje z Grechutą, mieszają się rejestry, od niby-lirycznych („życie jest”, etc.), po dosadne („skurwysyńskie brewerie”). Nie da się stwierdzić, kto wypowiada te kwestie, są odcieleśnione jak nie do końca udane nagłówki. Łapią naszą uwagę i natychmiast wprawiają w konsternację. „Król Czarodziej Śluzowy Lizus”? Kto to taki? Ładna aliteracja, poza tym jednak zestaw niezbyt komfortowych skojarzeń („Co to za skurwysyńskie brewerie?”).
Co łączy te rozproszone migawki z dziwnego, ale znajomego miejsca? W rozmowie z Jakubem Pszoniakiem i Aleksandrem Trojanowskim Kosenda wyjaśniał, że elementem spajającym wiersz może być jakiś przedmiot lub postać, często jednak jest to „śmiech podlany lękiem”. Ten trudny do przyszpilenia afekt spaja surrealistyczne scenki w całość, która nabiera sensu dopiero w lekturze, znów, całkiem jak sztuka teatralna, która nie może zaistnieć bez widzek i widzów.
Ciekawi mnie w tej poezji balansowanie między dziwnością a swojskościa, śmiechem a dyskomfortem, bo mam wrażenie, że właśnie na tym poziomie wiersze Kosendy sklejają się z tu i teraz. „Śmiech podlany lękiem” to nie idiosynkrazja, tylko jakiś aspekt pejzażu emocjonalnego, w którym wszyscy się poruszamy. Wiersz chciałby może coś o tym powiedzieć – powiedzieć coś o „życiu” – ale nie da się powiedzieć niczego poza NANANANANANAN, może dlatego, że odczuwamy przemożny przymus ironii. Mimo wszystko gadamy, bo jest to jakiś sposób na zamaskowanie niepokoju i nawiązanie kontaktu.
Na zdjęciu: Patryk Kosenda w klubie Proza. Wrocławski Dom Literatury, 2024
fot. Max Pflegel/WDL