Felietony

Jeż na autostradzie: Tomasz Bąk „Piruety późnego kapitalizmu”

Julia Fiedorczuk
860 odsłon
Tomasz Bąk fot. Max Pflegel

Tomasz Bąk
Telewizje komercyjne i platformy streamingowe biją się o prawa do ekranizacji „Spotkania biznesowego”

To mój ulubiony format: osoby, które chcą coś sprzedać,
spotykają się z osobami, które chcą coś kupić
w przestronnej, klimatyzowanej sali konferencyjnej.
Sami „dobrze” ubrani ludzie, mnóstwo mieszających się
zapachów (obfitość nut bazy ma maskować niedostatek
nut głowy i serca), kołonotatniki, drogie długopisy,
na wysuwanym znikąd ekranie ląduje prostokąt PowerPointa,
dużo o zaletach, ale żaden tam skrypt telemarketera:
referencje, dotychczasowe realizacje, doświadczenie.
Rozmowa raczej się klei: dygresje, piruety, meandrowanie
(jesteśmy przecież kulturalnymi ludźmi, zdają się
krzyczeć nuty bazy i „dobre” ubranie), zapożyczenia
z języka angielskiego próbują oddalić widmo ceny
i ducha pradawnych budżetów na inwestycję, nerwowe
dopijanie kawy, rytualna wymiana wizytówek, uśmiecha się
zalotnie fiasko, opowiem o nim więcej po wyjściu z sali.

Dawno temu, kiedy jako studentka uczyłam się teorii literatury, trudno mi było zrozumieć akurat Baudrillarda: jakim cudem kopia może wytwarzać oryginał?

Teoria symulakrów wydawała mi się tak bardzo abstrakcyjna, że w gruncie rzeczy niedorzeczna. Oryginał to oryginał, istnienie choćby najwierniejszej kopii nie ma na ten fakt żadnego wpływu. No, może poza stodołą z Białego szumu Dona DeLillo, słynącą z tego, iż jest słynna, co w powieści czołowego postmodernisty czyniło z niej „najczęściej fotografowaną stodołę w Ameryce”. Przypomnijmy: ludzie, którzy przyjeżdżali robić zdjęcia rzeczonej stodole współtworzyli w ten sposób ów obiekt kultu, choć często fotografowali tylko plecy innych fotografujących. Ale nawet tam była przecież jakaś realna stodoła, choć niewidoczna, bo wypchnięta na drugi plan przez fantazmatyczny przedmiot pożądania ponowoczesnych pielgrzymów. Simulacres et simulation ukazały się w 1981, White noise w 1985; poczciwe, telewizyjne lata osiemdziesiąte.

Pół wieku później nie ma już oczywiście żadnej stodoły, a ja w końcu rozumiem, o co chodzi z tą całą symulacją. Symulacja nie jest bynajmniej tożsama z udawaniem, które z natury rzeczy odnosi się do czegoś, co udawaniem nie jest. Udawanie wydarza się w relacji do jakiejś autentyczności, tymczasem symulacja żadnej autentyczności nie wymaga. W wierszu Tomasza Bąka wydarza się kupowanie i sprzedawanie, a ściślej rzecz biorąc, sama chęć kupowania i sprzedawania. Właśnie taka jest zasadniczo zawartość ludzkiego świata. Wszystko obraca się wokół tej chęci, wszystko jej służy: klimatyzowana sala konferencyjna, „dobre” ubrania ludzi, ludzie, ich rekwizyty – zapachy, kołonotatniki, długopisy, PowerPointy. Sam już tytuł wiersza odnosi się do pragnienia, bo skoro nadawcy „biją się” o ten spektakl, to znaczy, że jest tego wart. Psychoanaliza podpowiada, że pragnienie jest zawsze pragnieniem „innego”, mówiąc bardziej wprost, pragniemy tego, co sprawia wrażenie upragnionego przez innych. Skąd bierze się to pragnienie? Wszyscy na nie bez ustanku pracujemy – do utraty tchu.

W wierszu Bąka na pierwszy plan wychodzi hiperboliczny język charakterystyczny dla tego dziwnego świata. Pragnienie jest dyskursywne, wytwarza się poprzez akty komunikacji: „dygresje, piruety, meandrowanie”. Wyrwane z kontekstu pojęcia marksowskie, takie jak „baza”, przypominają, że kapitalizm mieli wszystko, także krytykę kapitalizmu, czego dowodzą niektóre popularne ostatnio seriale. „Baza” pierwotnie oznacza materialną relację do środków produkcji, w przytaczanym tu wierszu kojarzy się jednak z „bazą zapachową”, podstawą perfum, co każe myśleć o ulotności i wyrafinowanych formach konsumpcji.

Pod koniec wiersza, co ciekawe, pojawia się słownictwo z zupełnie innego, rejestru: „pradawne budżety” sugerują, że świat utkany z pragnienia ma już swoją historię, ma mity. „Rytualna wymiana wizytówek” uspokaja, nawet jeśli do transakcji ostatecznie nie dochodzi i dojść nie może, naprawdę udana transakcja położyłaby kres powtórzeniu, piruetom i meandrowaniu, dlatego fiasko „uśmiecha się/ zalotnie” (pomiędzy wersjami); poeta-reporter nadaje z wnętrza klęski.

Na zdjęciu: Tomasz Bąk w klubie Proza (2021).
Fot. Max Pflegel | WDL