Długo zwlekałam z pracą nad trzecim felietonem do „Notatnika…”. Było tak dlatego, że dostałam srogich lęków na temat gatunku. Zgodnie z definicją felieton „porusza i komentuje WAŻNE SPRAWY SPOŁECZNE”. Ważna, poruszana i komentowana przez cały internet sprawa w październiku jest tylko jedna: wybory 2023. Ja tymczasem naprawdę bardzo nie chcę pisać o wyborach. Jednocześnie bardzo chcę być prawdziwą felietonistką (nawet jeśli do tej pory robiłam wszystko, żeby być felietonistką na swój sposób, czyli chyba nie do końca na poważnie). Pora wziąć się za sprawy społeczne, polityczne, obyczajowe – powtarzałam to sobie w myślach przez cały wrzesień. Jednak już w październiku nienawidziłam samej siebie za swoją nieostrożność i lekkomyślność. Zero myślenia przyszłościowego! Październik to miesiąc koszmarów. Żadne tam święto demokracji. Jak wybrać w tej sytuacji temat, pytam serio: jak wybrać?!
W moim umyśle kłębiły się głównie duchy skąpane w dyniowym purée. Najczęściej zjawiał się duch Stańczyka. Było tak: jeździłam na działkę autobusem numer 122. Zawsze miałam ze sobą kosz na kółkach w stylu starej baby, bo tak właśnie przemieszczają się po mieście ludzie w moim wieku. Mijałam ulicę Mickiewicza, a w okolicach numeru 49 starałam się wyemitować telepatyczną wiadomość do lokatora spod tego adresu. Dom uchodzi za nawiedzony, ale się nie bałam. Czułam raczej złość. Wkrótce po tym byłam już na działce. Sadziłam nowe drzewa i próbowałam uspokoić się kontemplacją szkarłatnych listków borówki amerykańskiej – o tej porze roku w wyjątkowo pięknej szacie. Bardzo stresowałam się wyborami. Na przykład tym, że zrobię błąd, źle coś zaznaczę i przez pomyłkę zniszczę Polskę, ale nie tylko.
Każdego dnia robiło się coraz chłodniej, a twarze na plakatach wyborczych robiły się coraz większe. Wychodziłam z Psem na ulicę i czułam się jak w muzeum twarzy na wystawie tematycznej pod tytułem „Brzydkie Ludzkie Twarze Wszędzie Gdzie się Da”. Ludzie obok komentowali: „Ta z założonymi rękami, czy ona jest niemądra? Czy nikt jej nie powiedział, że jak będzie miała taką zamkniętą postawę, to nikt na nią nie zagłosuje?”, „A ten obok, też dziwna poza! Od razu widać ziejącą z niej sztuczność. I do tego założone ręce, co to za moda! Przecież nikt na niego nie zagłosuje, jak będzie tak trzymał ręce”, „Czy oni nie mogli jakoś normalnie stanąć? Kto ich tak ustawił?”. Ja także gruntownie analizowałam wszystkie te twarze. Niektóre wydrukowane w takim formacie, że ciężko było objąć je wzrokiem. Nieznane algorytmy sprawiły, że już wkrótce zaczęły wyświetlać mi się reklamy drukarni: „banery wyborcze, doskonała jakość, ekspresowa realizacja, 30 zł/szt.” – a więc ja też mogę mieć baner? Cudownie! W końcu jakieś oferty w przystępnej cenie. Może sobie zafunduję? Albo zamówię dla żony? Wybrałabym jakieś ładne zdjęcie i miałabym śmieszną pamiątkę z pobytu w Polsce w październiku 2023. Plany spełzły jednak na niczym – bo nawet nie mamy balkonu. Nie byłoby gdzie się wywiesić. Zamiast tego zrobiłam ranking swoich ulubionych plakatów. Ale w tym rankingu jest tylko jedno pierwsze miejsce i wszystkie inne, ostatnie miejsca. Na pierwszym znajduje się Ł.L., który na banerach wyborczych umieścił zdjęcia psów ze schroniska czekających na adopcję. Podobno niektóre znalazły już dom.
W dniu wyborów obejrzałam poradnik o tym, jak mogą zadbać o siebie osoby lękowe. Osoby lękowe to ja, a osoba na filmiku (z Fundacji Można Zwariować) doradziła mi między innymi, aby wybrać się do komisji wyborczej w porze obiadowej. Dzięki temu miało być luźno i miło. Kiedy ludzie jedzą obiad? – myślałam nad tym długo. Pewnie jakoś po śniadaniu! – typowałam możliwy czas – albo gdy emitowana jest „Familiada”. Wyszukałam więc teleturniej w programie telewizyjnym i poszłam do szkoły. Patrząc na ludzi stojących w kolejce, na boisko i upiorne bramki służące do gier zespołowych, tylko kilka razy zawahałam się, czy nie zawrócić i nie przyjść tam później. Sprawy nie ułatwiał też nadgorliwy ochroniarz, który podchodził do mnie trzy razy, żeby przestrzec przed zakazem wchodzenia do szkoły z psem. Jego zdaniem był to zakaz sanepidu, a moim zdaniem zakaz wyjęty z dupy. Wytłumaczyłam, że mam orzeczenie (nie przy sobie, ale w domu), a Pies jest asystujący i skończył kurs AAI w Stowarzyszeniu Zwierzęta Ludziom. Opowiadałam o tym, jak Pies wchodził na zajęcia do dzieci na onkologii, pracował w Centrum Alzheimera, a nawet jako pies terapeutyczny w szkole i innych współpracujących placówkach. Ochroniarz powiedział: „No dobrze, ale pani pies nie ma kagańca! Jak kogoś pogryzie, będzie pani za to odpowiadać” – pod tym warunkiem udało nam się wejść.
Staliśmy w kolejce, a gdzieś w połowie inny pan z komisji przyszedł do mnie, pytając z daleka: „Słyszałem, że pani jest ta niepełnosprawna, a więc… czy to prawda?”. Czekałam, aż zapyta, czy może zobaczyć. To w którym miejscu trzyma pani swoją niepełnosprawność? Proszę ją pokazać – wyobrażałam sobie jego następne słowa. Tymczasem on przeszukiwał mnie wzrokiem, wyraźnie zgadując, gdzie ukryłam swoją niepełnosprawność. Zapytał mnie jeszcze, czy dam radę sama zagłosować, czy potrzebuję jakiejś pomocy. „Dzięki, dam radę” – odpowiedziałam, szukając schronienia w zaangażowanej i drobiazgowej lekturze plakatów edukujących na temat bycia dobrym kolegą oraz w liczeniu przekąsek znajdujących się w automatach ze słodyczami, a także w poznawaniu wszystkich rodzajów konkursów, w których można było wziąć udział.
Tak bardzo się bałam. Nie do końca potrafię to wytłumaczyć. Czy chodziło o obawę, że wszyscy ludzie, których widzę w kolejce, zagłosują na PiS? Czy może o patronat powstańczy tej szkoły i ogólną aurę złych wspomnień z sali gimnastycznej, ale nie tylko? Może chodziło o przekonanie, że wszyscy wszystko sfałszują i wszystko pójdzie na marne? Czy może świrowałam, że starzy ludzie w kolejce zaraz na pewno umrą i nikt nie będzie wiedział, jak ich ratować, a ja też nie będę wiedziała, jakie są procedury i tak ogólnie: co trzeba zrobić, by uratować Polskę? Muszę także uczciwie przyznać, że nie widziałam, aby ktokolwiek się cieszył. Atmosfera była nerwowa. Dwie komisje w tym samym budynku, nie do końca wiadomo, w której kolejce stanąć i jaki właściwie jest podział. Karty referendalne – czy nie zapomnę odmówić, czy aby na pewno jej nie dostanę, choćby i podstępem? W myślach powtarzałam sobie zdanie: „Odmawiam przyjęcia karty referendalnej”. Zdążyłam powtórzyć je pewnie sto razy, bo za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że jestem już blisko do stanowiska, przy którym wydaje się karty, okazywało się, że kolejka zakręca i za rogiem jest jej dalszy ciąg, tylko jeszcze dłuższy odcinek. Czy dobrze złożyłam ten wielki kawał papieru? Czy mój pogrubiony długopisem krzyżyk będzie się liczył, czy może komisja policzy jedynie subtelne, cienkie krzyżyki? (na punkcie poprawnego X wpadłam w lekki obłęd: zaczęłam pisać wiadomości do ludzi, którzy pracowali kiedyś w komisjach, i dopytywać ich, jak właściwie traktuje się pogrubione X).
Mój kolega, którego teoretycznie szanuję i który kiedyś wydawał mi się całkiem inteligentny, napisał na swoim Facebooku: „zamknijcie pizdy i dajcie mi się nacieszyć”, „marudy wszystko zepsują”. Przeczytałam jego wpis dziesięć razy. Tej nocy – po wyborach, o których wcale nie zamierzam pisać; piszę tylko o atmosferze i jak zwykle o sobie – dostałam ataku paniki i nerwobólu. Wzięłam wszystkie leki przeciwbólowe, jakie miałam w domu. Nic mi to nie pomogło. Zasnęłam nad ranem, kiedy było już jasno, płacząc z bardzo fizycznego bólu w mostku rozlanego po całym tułowiu i ze zdenerwowania. „Będzie dobrze” – pisali na Facebooku moi znajomi. „Tak? Dlaczego?”. Pytałam ich także, co jeśli nie. „Gorzej być nie może” – pisali moi znajomi. Poza tym: możemy się cieszyć z frekwencji. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Ha, ha, kawał, ha, ha.
Czy radość to coś złego? A czy smutek, zmęczenie i strach to coś złego? Czy jest coś gorszego od października i czy gorzej być już nie może? Przekonamy się wkrótce. Niech to nie zabrzmi złowrogo. Po prostu bardzo się boję (bez zmian). Po prostu w całym moim życiu jeszcze ani razu nie zdarzyło się tak, żeby osoby takie jak ja (lgbt+ i z niepełnosprawnościami) miały prawa, które mają wszyscy inni, a my ich nie mamy – i czy to się teraz zmieni, czy ktoś może mi to obiecać? No właśnie, nie tak szybko. Najpierw trzeba będzie spróbować się nie pokłócić, a czy się uda? To się zobaczy.