Felietony

Przegrać nie mogliśmy

Jacek Paśnik
779 odsłon
Stadion Narodowy. fot. Above Horizon/Unsplash.com

Tekst ten piszę w dniu pojedynku Polska–Austria, na kilka godzin przed kolejnym w historii meczem, który zadecyduje o tym, czy polska drużyna będzie mieć szanse na wyjście z grupy na dużym turnieju. Mecze o wszystko i mecze o honor wypełniają większość moich wspomnień dotyczących polskiej reprezentacyjnej gry w piłkę nożną. Niewiele dostałem jak dotąd od naszej kadry okazji do świętowania sukcesów, rozpamiętywania ich i napawania się nimi. Nie licząc turnieju sprzed ośmiu lat i momentu, w którym o mały włos nie zakwalifikowaliśmy się do półfinału, nie mam w głowie wątków związanych ze zbiorowym sportowym entuzjazmem choćby minimalnie dorównującym temu, który towarzyszył starszym pokoleniom podczas turniejów z lat 1974 czy 1982. Niemniej coś wciąż każe mi wracać do mistrzostw, w trakcie których może i byliśmy najgorsi w grupie (Czechy – 6 punktów, Grecja – 4, Rosja – 4, Polska – 2), ale które w pewnym sensie wygraliśmy.

Nie było to wcale zwycięstwo pewne. Ostateczna decyzja o tym, że Euro 2012 odbędzie się w Polsce i Ukrainie, krajach ubiegających się o organizację imprezy od 2003 roku, zapadła w kwietniu 2007 – w roku największego odpływu Polaków za granicę (kraj opuściło wtedy i pozostało za granicą na co najmniej trzy miesiące około 1,1 miliona stałych jego mieszkańców [1], a także w obliczu walki toczonej przez Ukrainę w obronie demokracji i dążenia tego kraju ku Zachodowi (choć jeszcze nie w trakcie rosyjskiej inwazji, która rozpoczęła się w 2014 roku). Mimo że w obu krajach od razu zaczęto się zastanawiać, czy środki na organizację turnieju nie przepadną lub nie zostaną zdefraudowane, a śledzący przygotowania nie mieli pewności co do tego, czy uda się zdążyć na czas (nie ze wszystkim się udało, rzecz jasna), szykowanie się do Euro było dla obu państw katalizatorem wielkich zmian.

Weźmy taki obrazek: dworzec w sobotni, sierpniowy poranek, naokoło wszystko porozwalane, na zatłoczone perony gramolą się spóźnione pociągi. Ten znany z polskich miast częsty widok z lat poprzedzających Euro, kiedy to „władza gorączkowo przylizuje strategiczne obiekty i główne ulice, maluje fasady i naprawia drogi”[2], odmalowuje Serhij Żadan, pisząc w 2012 roku o Doniecku. I dodaje, że hasło „«w ramach przygotowań do Euro» zaczyna dominować wszędzie, jest wytłumaczeniem i nadzieją”[3].

Także w Polsce wraz z nadejściem drugiej dekady nowego wieku czuć, że zmiany nabierają tempa. Pamiętające poprzedni ustrój ulice zdają się zmieniać kostiumy, popękane płyty i trylinkę zastępuje polbruk i, coraz częściej, tak zwana eurokostka, nie tak wyzywająca jak ten pierwszy, europejsko oszczędna w formie, przypominająca tradycyjny chodnik. Budynki pokrywają się ociepleniową panierką, niekiedy jeszcze milenijnie pastelową, czasem już minimalistycznie białą lub szarą. Rynki mniejszych miast przykrywają się kamiennymi skorupami, spod których w centralnych miejscach tryskają nowe fontanny; w większych miastach realizuje się inwestycje o większej skali – jak poznański dworzec „chlebak” czy sportowe areny. Cały kraj bierze udział w pospiesznym przebieraniu się za zachód Europy, w stymulowanym unijnymi pieniędzmi przechodzeniem z organicznego w syntetyczne – nierzadko nietrwałym, przegrywającym z lokalną nadwiślańską zgrzebnością. Pięć lat po polsko-ukraińskim Euro związane z nim przyspieszenie tak podsumuje Olga Drenda: „Wiadomości donosiły co chwila o tym, że w nowo postawionych obiektach coś pękło, rozbiło się, spadło, że coś nie działa, że zima jak zwykle zaskakuje drogowców”[4].

U progu 2012 roku na euroinwestycje kręci się nosem, ale w ramach modernizacyjnego poruszenia powstają autostrady, sieci kolejowe i obiekty użyteczności publicznej, rozkwitają również inicjatywy prywatne. A że wiele wizji polityków unaoczni się na długie lata po ostatnim gwizdku finału mistrzostw, to nie szkodzi. Na razie spod ziemi w czterech miastach gospodarzach: Gdańsku, Poznaniu, Warszawie i Wrocławiu wyłaniają się nowe, prawdziwie europejskie stadiony. W tomie Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012 o tym wrocławskim Piotr Siemion pisze jako o „białym UFO przycupniętym na zachodnim skraju metropolii”[5], Natasza Goerke wspomina zaś o przeciągającej się rozbudowie poznańskiej areny[6]. Tymczasem w stolicy z ziemnej niecki dawnego Stadionu Dziesięciolecia wyłania się flagowy obiekt polskiej części Euro 2012 – Stadion Narodowy, rozmiarami i wagą planowanych tu wydarzeń mający przyćmić poprzednika (goszczącego przecież choćby Festiwal Młodzieży w 1955 roku, świadkującego samospaleniu Ryszarda Siwca w proteście przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego czy służącego za świątynię w trakcie mszy odprawianej przez Jana Pawła II w 1983 roku). Otwarty w lutym 2012 roku stołeczny stadion ma jednak z początku niełatwo. Jak narzeka w rozmowie z Markiem Bieńczykiem architekt Krzysztof Konieczny:

Stadion Dziesięciolecia to była przecież jedna z lepszych realizacji architektury stalinowskiej, (…) to nie było wszystko takie złe, to miało styl i charakter. Dzisiaj, po dwudziestu latach wolności, żyjemy w jakimś koszmarze wyśnionym przez bobasa, bękarta, skrzyżowanie iPoda z makatką, i ten płód nazywa się Warszawa, stolica Polski, i ten stadion nazywa się Narodowy, chluba kraju[7].

Być może „koszmar wyśniony przez bobasa” był w tamtym czasie wszystkim, na co mogliśmy sobie pozwolić. Euro 2012 i towarzyszące mu przygotowania – z ich pośpiechem, nieokrzesaniem i podbieraniem zachodnich wzorców – stanowiły niejako wersję demo tego, co miało nam towarzyszyć praktycznie do dziś: modernizacji, która odmieniła polskie miasta i miejscowości, przyspieszenia ku zachodowi Europy oraz przyjaźni z krajem, w którym w tamtym czasie nie mówiono jeszcze o wieloletniej, wyniszczającej wojnie.

Podczas gdy Polska umacniała swoją pozycję w europejskiej wspólnocie, Ukraina zabiegała o stanie się jej częścią: „Każdy ma swoje Euro 2012. Na przykład ukraińska władza marzy o eurointegracji. Mówią: «Poprowadzimy mistrzostwa na najwyższym poziomie, nie popełnimy żadnego błędu – i Europa gościnnie otworzy przed nami swe drzwi»”[8] – pisze Ołeksandr Uszkałow.

Kiedy kończę ten tekst na chwilę przed polsko-austriackim pojedynkiem, „meczem o wszystko”, Serhij Żadan od dwóch tygodni służy w 13. Brygadzie Gwardii Narodowej Ukrainy „Chartija”. W przedmowie do Dryblując przez granicę… ten ukraiński poeta wspomina o Donbas Arenie (zrujnowanej przez Rosjan już w trakcie inwazji na Donieck w 2014 roku). W tekście o wielkiej modernizacji obwodu donieckiego na polsko-ukraińskie mistrzostwa Europy pisze:

Wiadomość o tym, że Euro 2012 odbędzie się w Polsce i na Ukrainie, przyjęto jeszcze na tej postrewolucyjnej, pomundialowej fali. Jak wszystko dobrze się potoczyło – myśleliśmy. Jak wszystko dzieje się niewiarygodnie, choć sprawiedliwie! Naprawdę mieliśmy się z czego cieszyć – to zupełnie oczywiste, że staliśmy się świadkami historycznych wydarzeń, których jak na nasz wiek było niespodziewanie wiele[9].

Przy tych – dziś przecież brzmiących dwuznacznie – słowach myślę, że w 2012 roku choć raz przydarzył się nam w Polsce turniej, w którym (mimo że wciąż kwestionowana bywa jego finansowa opłacalność, a część towarzyszących mu inwestycji rozciągnęła się na długie lata) przegrać nie mogliśmy.

PS Skończyłem pisać tekst i pojechałem obejrzeć mecz do jednej z plenerowych miejscówek po lewej stronie Wisły. Z Austriakami przegraliśmy, teraz został nam już tylko mecz o honor. Wracając do domu, zwróciłem uwagę na koronę Narodowego na drugim brzegu rzeki. Po prawie dwunastu latach od zakończenia turnieju, z myślą o którym go wybudowano, wciąż spełnia swoją funkcję: zorganizowano na nim setki meczy i koncertów, gości na pocztówkach i w filmach promocyjnych. W miejsce zakończonej w 2008 roku historii Stadionu Dziesięciolecia powoli zapisuje swoją, tę o polskim potransformacyjnym wzroście, jednocześnie przypominając o tej dawnej – ziemnym nasypem w otoczeniu zieleni czy pomnikiem Siwca. Skrzyżowania iPoda z makatką w nim nie wypatrzyłem.


Przypisy

1. M. Anacka, M. Okólski, Migracja z Polski po akcesji do Unii Europejskiej, [w:] Dekada członkostwa Polski w UE. Społeczne skutki emigracji Polaków po 2004 roku, red. M. Lesińska, M. Okólski, K. Slany, B. Solga, Warszawa 2009, s. 59.

2. S. Żadan, Czarne złoto nadziei, [w:] Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012, red. M. Sznajderman, S. Żadan, Wołowiec 2012, s. 201.

3. Tamże.

4. O. Drenda, Duchologia ostatniej dekady, [w:] Delfin w malinach. Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady, red. Ł. Najder i zespół „Dwutygodnika”, Wołowiec 2017, s. 68–69.

5. P. Siemion, S-L-A-S-K, [w:] Dryblując przez granicę…, s. 95.

6. N. Goerke, Piłka nożna a sprawa polska (unplugged), [w:] Dryblując przez granicę…, s. 89–91.

7. M. Bieńczyk, Ostatni karny, [w:] Dryblując przez granicę…, s. 41.

8. O. Uszkałow, Fabryka futbolu, [w:] Dryblując przez granicę…, s. 196.

9. S. Żadan, Ludzie, którzy grają w piłkę. Przedmowa, [w:] Dryblując przez granicę…, s. 7.