Rubryka towarzyska to cykliczny drobiazg w ofercie Notatnika Literackiego. Jej autor_ka kryjący_a się pod pseudonimem_ą Lustrator postara się dostarczyć P.T. Czytelnikom niezapomnianych wzruszeń, ujawniając bezczelnie koloryzowane historie z życia literatów i ek. Wszystkie opowieści, które zaprezentujemy w tej rubryce są plotkami, opierają się na zasłyszeniu i podejrzeniu, przesadzie, braku weryfikacji źródeł oraz braku jakiegokolwiek niuansowania, pogardzie dla subtelności, a także na ogólnej dezynwolturze. Z porządnymi tekstami dziennikarskimi Rubrykę towarzyską łączy tylko jedno – nigdy nie ujawnimy źródeł naszych informacji.
A zatem, jeśli byliście świadkami wstrząsających wydarzeń, w których uczestniczyli ludzie pióra, jeśli znacie ploteczki, którymi – z różnych powodów – nigdy nie będziecie mogli podzielić się publicznie, ale fakt ten nie pozwala Wam normalnie funkcjonować, piszcie na adres redakcji z dopiskiem Rubryka towarzyska. Przekażemy je Lustratorowi.
Rubryka towarzyska #1
Mówi się na mieście, że w czasie Campusu Polska Przyszłości miało miejsce niecodzienne zjawisko przyrodnicze na styku polityki i literatury.
Pisarzy i pisarek zjechało się na Campus tegoroczny całkiem sporo. Była Olga Tokarczuk, Mariusz Szczygieł, Vincent V. Severski. Był Andrzej Stasiuk i Remigiusz Mróz, którego nieustannie mylono z piosenkarzem Mrozem. Byli też inni, ale autor_ka Rubryki towarzyskiej nie ma cierpliwości do śledzenia programów dużych imprez społecznych i politycznych, zatem nie wymieni wszystkich nazwisk. Zresztą Campus i tak przejdzie do historii myśli humanistycznej z powodu Wielkich Nieobecnych. To nieobecność nieobecnych zdominuje debatę publiczną o Campusie na dziesięciolecia. Czas ten zostanie nazwany kiedyś antroposymetrem i powstaną na jego temat książki i inne teksty kultury, również operowe.
Ad rem. Otóż w trakcie Campusu zaobserwowano rzecz niesłychaną. Pewien człowiek – jego nazwisko nic nikomu nie powie, a i opis powierzchowności nie pomoże w identyfikacji – postanowił przysiąść się do stolika, przy którym siedzieli ludzie, a w ich liczbie pisarz Andrzej Stasiuk. Człowiek ów, podchodząc do autora od tyłu klepnął go mocno w ramię, gromko rzucił: „cześć!” i usiadł na wolnym krześle obok. Spojrzał w oczy Stasiukowi, znieruchomiał na moment, wreszcie wstał i wydukał:
– Przepraszam, pomyliłem pana z Pawłem Poncyliuszem.
– Spier…aj pan – odrzekł prozaik z godnością.
Nieznajomy przychylił się do prośby.
Obecni długo, w ciszy, patrzyli na Stasiuka.