Czas związany z Bożym Narodzeniem jest w tradycji polskiej przede wszystkim świętem oddającym hołd nowonarodzonemu dziecku. Nie ma w tym – wydawałoby się – niczego dziwnego. Narodziny dziecka są bodaj najważniejszym momentem w życiu człowieka (i oczywiście nie chodzi tu o człowieka właśnie rodzonego, chociaż dla niego pewnie też), o czym przekonuje nas zarówno pamięć zbiorowa i kultura, próbująca od zawsze mierzyć się z emocjami, jakie pojawieniu się potomka towarzyszą, jak i prywatne doświadczenie wielu z nas. Narodziny dziecka, które przychodzi na świat, by zbawić ludzkość, powinny być wedle tego samego uproszczonego wzoru najistotniejszym wydarzeniem w historii świata.
Jednak gdzieś w tym modelu – to moja intuicja tylko – zgubiła się matka tego najważniejszego dla chrześcijan dziecka; nawet obowiązujący w Polsce, systemowo ugruntowywany co najmniej od końca lat czterdziestych ubiegłego wieku, kult maryjny nie spowodował (nie było to chyba nawet zamiarem kultodawców) szczególnej zmiany w podejściu do osoby matki Boga w czasie odtwarzanej corocznie od wieków pamiątki jego narodzin. Maryi – matki Jezusa w czasie świąt Bożego Narodzenia jest niewiele. Odegrała swoją rolę społeczną oraz płciową i niemal powszechnie uznano, że nie ma potrzeby tego nadmiernie roztrząsać.
Chociaż mnie czasem zastanawia, czy rodzina i ich królewscy, a zapew- ne również inni mniej znani goście, nachylając się nad żłóbkiem, swawolili, próbując dociec, czy dziecko jest bardziej podobne do matki, czy do ojca. A poważnie: zdarza mi się myśleć o tym, jak się czuła rodzicielka Jezusa w trakcie porodu i po nim. Jak długo trwał. Czy okazał się wyjątkowo bolesny, czy może wcale. I co pomyślała, gdy usłyszała donośny płacz. Jeśli dzieciątko płakało, bo nie wiem.
Właśnie z powodu nieszczególnie eksponowanej w tym wyjątkowym czasie roli rodzicielki postanowiliśmy – nomen omen – poświęcić grudniowy numer „Notatnika Literackiego” figurze matki. Staramy się, by „matczyność” znalazła na łamach pisma maksymalnie wiele odcieni i kontekstów. Próbujemy tu i ówdzie coś „zdematkować”. Ale przede wszystkim chcemy w czasie świąt o figurze i różnorodnych rolach matki przypomnieć.
O temacie numeru opowiadają nam, piszą i rysują m.in.: Agnieszka Holland, Dorota Kotas, Anna Marchewka, Eliza Pieciul-Karmińska, Stanisław Obirek, Katarzyna Szaulińska, Ola Szmida.
Poza tym dużo dobra w numerze, jak zawsze. Stworzony przez nas i maso- chistycznie pielęgnowany wróg wewnętrzny – Klin – w tym zeszycie się przepoczwarza. Proza, poezja i krytyka są piękne i kompetentne. No i znowu przechodzimy do historii literatury, publikując po raz pierwszy w Polsce wiersze Roberto Bolaño w przekładzie Krzysztofa Katkowskiego.
Dobrej lektury.
Irek Grin