Co łączy książki, które znalazły się w tegorocznym finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus? Na pewno punktem, w którym spotykają się wszystkie jest temat utraty. Znikających gatunków zwierząt, domów, poczucia bezpieczeństwa, szeroko rozumianej stabilizacji. W najbliższych dniach zaprezentujemy wam fragmenty siedmiu książek z Polski, Niemiec, Ukrainy, Słowacji, Bośni i Hercegowiny. Zachęcamy do lektury fragmentów, najlepiej jeszcze przed werdyktem kapituły, który zapadnie późnym sobotnim wieczorem 14 października.
Stanisław Asiejew, Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku, tłum. Marcin Gaczkowski,
Wydawnictwo Kolegium Europy Wschodniej | Ukraina
Tortury, jak wspomniałem, to cały zestaw działań. Ich celem jest nie tylko fizyczne złamanie człowieka, lecz także unicestwienie jego osobowości. Dlatego ogromne znaczenie ma w nich zastraszanie nasilające ból fizyczny i upokorzenie. Procedery opisane w tym rozdziale to zaledwie wycinek z repertuaru tortur stosowanych w donieckich piwnicach. Spróbowałem pokrótce ukazać osobiste doświadczenie przez pryzmat tych „zabiegów” (jeden z ulubionych eufemizmów izolacyjnego personelu), przez które sam przeszedłem.
Działo się to na długie półtora miesiąca przed tym, jak trafiłem do Izolacji, w zwyczajnych jasnych gabinetach w centrum Doniecka, w biały dzień. Wybiegając naprzód, wyjawię, że doznałem szoku, kiedy w kajdankach posadzono mnie na krześle przy oknie wychodzącym na jeden z głównych bulwarów miasta. Kilka minut później do moich kciuków zostaną podpięte kable, popłynie prąd, ale wokół nic się nie zmieni: żadnych ciemności, żadnych mrocznych piwnic, w których będą torturowani moi przyszli współwięźniowie. Za oknem wciąż będę widział drzewa (przed torturami nawet zdejmą mi worek), wciąż będzie świeciło majowe słońce, a nieopodal, na przystanku, ludzie będą czekali na autobus. W tej scenerii moje mięśnie zaczną się boleśnie kurczyć. Absurd ulokowany na spłachetku przestrzeni miejskiej zszokuje mnie jeszcze nieraz. Tymczasem poprowadzono mnie do gabinetu, w którym czekał najlżejszy wymiar kary – gumowa pałka milicyjna. Przez jakiś czas okładali mnie w jedno miejsce, nieco ponad kolanem. Już po kilku minutach skóra pod dżinsami napęczniała jak bańka mydlana. W Izolacji takich ludzi później będzie się nazywać sygnalizatorami, ze względu na efekt. Po całym ciele rozlewa się siniak – najpierw fioletowy, z czasem żółto-zielony. Pewnego razu do sąsiedniej celi wnieśli i złożyli na podłodze sygnalizatora, nakryli go kocem i zabronili przełożyć na pryczę. Przeleżał tak do rana. Ze mnie będzie częściowo sprawny sygnalizator. Przyjmując ciosy, musiałem odpowiadać na pytania czekistów siedzących naprzeciwko, mniej więcej takie: „Skąd się urwałeś, bydlaku? Jakim prawem negujesz wybór ludzi, którzy chcą mieszkać w oddzielnym kraju?”. Jeśli zamyśliłem się choćby na sekundę lub próbowałem wyjaśnić, że ból nie pozwala mi się skoncentrować, bili mocniej i z większą częstotliwością. Już to zakrawało na absurd: miałem „prowadzić konwersację” i udawać, że nie spada na mnie gumowa pałka.
Po krótkiej „rozmowie” znów naciągnęli mi worek na głowę, poprowadzili mnie korytarzem do sąsiedniego pomieszczenia i ponownie go zdjęli. Tam wszystko się stało. Zobaczyłem przed sobą trzech ludzi w kominiarkach i niewielką kamerę wideo. Poproszono mnie, grzecznie i per „pan”, żebym zwięźle opowiedział do obiektywu swoją biografię. „Pan” stworzył iluzję, że nie będzie źle. W tamtej chwili jeszcze nie miałem wyobrażenia o skali „podziemnego świata” Doniecka, nie wiedziałem też, że tortur doświadcza w tych murach dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu ludzi. Czar prysł, gdy tylko oko kamery zgasło i do pomieszczenia wniesiono stary aparat telefoniczny. Potem mi wyjaśniono, że była to lokalna sława, zwana terenowym wariografem, dla przyjaciół TAPIK: aparat telefoniczny z cewką indukcyjną. Wychodzące z niego dwa kable przyczepiono do moich kciuków.
Wbrew oczekiwaniom za pretekst do pierwszego porażenia mnie prądem posłużyło niewinne pytanie: co to za numer w moim telefonie? Choć już zszokowany, zdołałem pojąć, że przed chwilą któryś z oprawców zadzwonił do jakiegoś banku, powiedziałem więc: „Nie wiem, nie dzwoniłem”. To była zła odpowiedź, po raz pierwszy popłynął prąd. Jakakolwiek negatywna odpowiedź skazywała mnie na elektryczność – zasadę zrozumiałem po serii na pozór absurdalnych pytań.
Zapytano mnie na przykład, jak często się onanizuję. Koncepcja zasadza się na tym, że zadają ci pytanie tak skonstruowane, że dla nich odpowiedź jest oczywista, a dla ciebie kłopotliwa. Jeśli przesłuchiwany kłamie już na początku, tortury przybierają bardziej okrutną i przewlekłą formę. Poza tym kaci usiłują cię zdekoncentrować – przechodzą na przykład od pytań na temat szpiegostwa (czyli dotyczących oskarżenia) do wiary w Boga i skoków ze spadochronem. Pozorny chaos miał cię zmusić do oczywistego kłamstwa.
Na pytanie o spadochron odpowiedziałem: „Tak”, i natychmiast usłyszałem: „Jaki typ?”. Po odpowiedzi: „Szybujący”, od razu oberwałem prądem i czymś twardym w potylicę. Krzyczeli, że kłamię. Najwyraźniej nie byli wszechwiedzący, liczyło się dla nich jedno – zmusić mnie do zmiany odpowiedzi, żeby pod pretekstem kary za kłamstwo torturować mnie jeszcze ostrzej i dłużej. Pytania o rodzinę i Boga sprawiają, że miękniesz, stwarzają iluzję, że ci odpuszczają, teraz będą „rozmawiać po ludzku”. Następny impuls elektryczny przysporzy ci znacznie silniejszego bólu. W dodatku trzeba mieć na uwadze, że przez cały ten czas najuprzejmiejszym zwrotem skierowanym do ciebie będzie „bydlę”, co obniża twoją samoocenę i wywołuje poczucie winy. W trakcie rozmowy o Bogu jeden z nich niespodziewanie zwrócił się do mnie na „pan”, po czym jazda zaczęła się od nowa. Kagebowski rollercoaster, podręcznik czekisty.