Praktyka

Męska mitologia

Elaine Morgan
670 odsłon
fotografia Elaine Morgan

Esej Męska mitologia, którego fragment tutaj prezentujemy, otwiera książkę Pochodzenie kobiety Elaine Morgan w przekładzie Małgorzaty Danickiej-Kosut. Jest to drugi tytuł, po Trąbce do słuchania Leonory Carrington, wchodzący w skład serii „Inne Konstelacje” Wydawnictwa Literackiego, w której ukazują się lektury rekomendowane przez Olgę Tokarczuk. Wydany sto lat po słynnym O pochodzeniu człowieka Charlesa Darwina esej walijskiej pisarki wywołał międzynarodową debatę i wywarł znaczący wpływ na współczesne myślenie o antropologii ewolucyjnej. Premiera książki 27 września 2023.

Zgodnie z Księgą Rodzaju Bóg najpierw stworzył mężczyznę. Kobieta miała być dla niego dodatkiem i udogodnieniem. Przez prawie dwa tysiące lat uważano, że święty tekst usprawiedliwia jej podporządkowanie i wyjaśnia jej niższość, ponieważ nawet jako kopia nie okazała się zbyt dobra. Były różnice. Nie należała do Jego najlepszych dzieł.

Jest taki wers starej piosenki: „Nazwałem mego osła koniem, który osłabł”. W przeważającej części literatury zajmującej się różnicami między płciami zakłada się milcząco, że kobieta jest mężczyzną, „który osłabł”; że jest zniekształconą wersją oryginalnego projektu; że oni to norma, a my to odchylenie.

Można było oczekiwać, że kiedy przyszedł Darwin i napisał zupełnie inne świadectwo pochodzenia człowieka, to założenie powinno zostać zarzucone. Darwin bowiem nie wierzył, że kobieta jest dodatkiem – wierzył, że jej pochodzenie jest co najmniej współczesne z pochodzeniem mężczyzny. Powinno to było prowadzić do przełomu w relacjach między płciami. Ale nie doprowadziło.

Prawie natychmiast mężczyźni zabrali się do przyjemnego i fascynującego trudu wypracowania całkowicie nowego zestawu powodów, dla których kobieta jest widocznie niższa i nieodwracalnie podporządkowana, i radośnie pracują nad tym od tamtej pory. Zamiast teologią posługują się biologią, etologią i prymatologią, ale używają ich do wysnucia tych samych wniosków. Teraz są przygotowani do dyskusji na temat najbardziej złożonych problemów reform ekonomicznych nie w kategoriach woli bożej, lecz wzorców zachowań seksualnych pielęgnic. Wobec tego, jeżeli kobieta żąda równej płacy za równą pracę czy jednakowego prawa do awansu, zwykle znajdzie się jakiś autorytet płci męskiej i wskaże ukryte motywy tego żądania, których wynikiem będzie nieuchronnie „psychologiczna kastracja” mężczyzn w jej życiu.

Wygląda to jak podręcznikowy przykład szantażu emocjonalnego: „Jeśli syneczek (kobieta) nie ustąpi, to mamusia (mężczyzna) się znowu okropnie zdenerwuje”… Nie jest wcale zaskakujące, że większość kobiet, którym zależy na wywalczeniu sobie nowego i lepszego statusu w społeczeństwie, woli odwracać się od zagadnień związanych z biologią i pochodzeniem i żywi nadzieję, że możemy to wszystko zignorować i skoncentrować się na tym, żeby przyszłość była inna.

Jestem przekonana, że to błąd. Legenda o dziedzictwie dżungli i ewolucji człowieka jako polującego drapieżnika zapuściła korzenie w męskim umyśle równie głęboko, jak niegdyś Genesis. Może on rzeczywiście szczerze wierzyć, że równa płaca uczyni coś straszliwego jego gonadom. Zbudował piękną teoretyczną konstrukcję ze sobą samym na szczycie, podpartą wspaniałym zbiorem naukowo sprawdzonych faktów. Nie możemy dyskutować z faktami. To, co – myślę – możemy zrobić, to zasugerować, że obecnie akceptowana
ich interpretacja nie jest jedyną możliwą.

Mam dużo podziwu dla naukowców w ogóle, a ewolucjonistów i etologów w szczególności, i chociaż sądzę, że zdarza im się zboczyć z drogi, czynią tak nie wyłącznie w wyniku uprzedzeń. Częściowo jest to spowodowane czysto semantycznym incydentem – tym, że „człowiek” jest terminem dwuznacznym. Oznacza gatunek, jak również samca gatunku. Jeśli zaczniesz pisać książkę o człowieku lub wykoncypujesz teorię na temat człowieka, nie unikniesz używania tego słowa. Nie możesz też uniknąć używania zaimka w zastępstwie tego słowa – i użyjesz zaimka „on” po prostu z wygody językowej. Ale zanim dojdziesz do połowy pierwszego rozdziału, w umyśle zacznie ci się formować mentalny obraz tego ewoluującego stworzenia. To będzie obraz mężczyzny i on będzie bohaterem opowieści – wszystko i wszyscy w historii będą się odnosić do niego.

Może to brzmieć jak lingwistyczne czepianie się albo feministyczne przewrażliwienie. Jeśli chwilę wytrzymacie, postaram się was przekonać, że nie jest ani jednym, ani drugim. Jestem przekonana, że głęboko zakorzeniona konfuzja semantyczna słowa „człowiek” w znaczeniu „mężczyzna” i słowa „człowiek” jako określenia gatunku została uwikłana w rozważania o pochodzeniu, rozwoju i naturze ludzkiej rasy i zepsuła je w znacznym stopniu. Duża część rozważań na te tematy ma charakter androcentryczny (skoncentrowany na mężczyźnie) w ten sam sposób, w jaki przedkopernikańskie myślenie było geocentryczne. Po prostu trudno mężczyźnie zrezygnować ze zwyczaju myślenia o sobie jako o centrum wszechświata. Postrzega on siebie całkiem nieświadomie jako główną linię ewolucji, z żeńskim satelitą obiegającym go, jak Księżyc obiega Ziemię. To nie tylko powoduje przeoczenie ważnych wskazówek co do naszych przodków, ale czasem też prowadzi do formułowania twierdzeń wierutnie i jawnie bezsensownych.

Im dłużej czytałam jego (mężczyzny, człowieka) książki o sobie samym, tym bardziej tęskniłam za tomem, który zacząłby się od słów: „Kiedy pierwsza przodkini rasy ludzkiej zeszła z drzewa, nie miała jeszcze rozwiniętego potężnego mózgu, który miał w przyszłości odróżnić ją tak wyraźnie od wszystkich innych gatunków”…

Oczywiście ona była w nie większym stopniu pierwszą przodkinią niż on pierwszym przodkiem, ale nie była nią również w mniejszym stopniu. Była tam cały czas, przekazując połowę genów każdemu następnemu pokoleniu. W książkach zapomina się o niej przez większość czasu. Wciągają ją na scenę dość nagle w obowiązkowym rozdziale „Seks i reprodukcja”, a potem mówią: „Świetnie, mała, możesz już sobie iść” – a sami następnie zajmują się poważnymi sprawami „wspaniałego łowcy”, jego śliczną nową bronią i pięknymi nowymi prostymi nogami śmigającymi przez plejstoceńskie równiny. Każda modyfikacja w jej morfologii ma być imitacją ewolucji Łowcy albo też ma być zaprojektowana wyłącznie dla jego przyjemności.

Myślenie ewolucjonistyczne czyni ostatnio wyraźne postępy. Archeolodzy, etolodzy, paleontolodzy, geolodzy, chemicy, biolodzy i fizycy ze wszystkich stron osaczają tajemnicę. Jednak pomimo triumfalnych tańców badaczy z kolejną kością żuchwową albo nowym pomiarem część cudu jest wciąż niewyjaśniona. Większość ich książek zawiera takie frazy jak: „Wczesne etapy ludzkiego postępu ewolucyjnego pozostają całkowitą tajemnicą”; „Człowiek jest wypadkiem, kulminacją szeregu w najwyższym stopniu nieprawdopodobnych koincydencji”; „Człowiek jest produktem okoliczności tak wyjątkowych, że aż nie do wiary”. Czują, że czegoś wciąż brakuje, i nie wiedzą czego.

Kłopot ze specjalistami polega na tym, że mają skłonność do myślenia koleinowego. Od czasu do czasu zdarza się coś, co ich z koleiny wytrąca. Robert Ardrey opowiada, jak takiego wytrącenia doświadczył doktor Kenneth Oakley, kiedy odkrył pierwsze szczątki australopiteka w Afryce: „Odpowiedź błysnęła bez ostrzeżenia w jego własnej kopulastej głowie: «Oczywiście byliśmy przekonani, że najpierw był duży mózg! Zakładaliśmy, że pierwszy człowiek był Anglikiem! »”. Ani on, ani Ardrey relacjonujący to zdarzenie nie zauważyli, że nadal czynił równie nieświadome, równie nieuprawnione założenie. Pewnego dnia jakiś badacz ewolucji puknie się w czoło i zawoła: „Oczywiście! Zakładaliśmy, że pierwszy człowiek był mężczyzną!”.

*

(…)

Kolejne pytanie: Dlaczego nasze życie seksualne tak się zawikłało i pogmatwało?

Odpowiedzi właściwie nie muszę przytaczać – wiadomo, że wszystko zaczęło się, kiedy mężczyzna został myśliwym… Musiał przemierzać duże odległości za ofiarą i zaczął się martwić, co tam porabia mała kobietka. Martwił się też o innych członków polującej zgrai, ponieważ – jak wyjaśnia Desmond Morris – „jeśli słabsze samce miały współpracować w polowaniu, to trzeba im było przyznać więcej praw seksualnych. Trzeba było się bardziej dzielić samicami”.

Wobec tego konieczne okazało się, jak opowieść głosi, ustanowienie systemu „więzi w parze” (pair-bond), aby zapewnić wierność par przez całe życie. Cytuję: „Najprostszym i najbardziej bezpośrednim sposobem było uczynić wspólną aktywność w parze bardziej skomplikowaną i bardziej przyjemną. Krótko mówiąc, uczynić seks bardziej seksownym”. W tym celu małpom wyrosły płatki uszu, mięsiste nozdrza i wypukłe wargi, wszystko po to, żeby się wzajem podniecać do szaleństwa. Sutki pani M. stały się wysoce erogenne, wynalazła i opatentowała żeński orgazm, nauczyła się reagować seksualnie cały czas, nawet w czasie ciąży, „ponieważ w systemie jeden samiec – jedna samica niebezpiecznie byłoby frustrować samca zbyt długo. Zagrażałoby to więzi w parze”. Mógłby się rozeźlić albo nawet odmówić współpracy przy polowaniu.

Dodatkowo pary zdecydowały się zmienić pozycję seksualną: twarzą w twarz zamiast, jak dotąd, od tyłu. Ta metoda miała prowadzić do „spersonalizowanego seksu”. Podejście frontalne oznaczało, że „odbierane sygnały seksualne i przyjemność są ściśle połączone z sygnałami tożsamości partnera”. W prostszych słowach: wiesz, z kim to robisz.

Wskutek tego pani Naga Małpa znalazła się w pewnym kłopocie. Do tej pory modnie było w sprawach seksualnych obnosić się z „parą mięsistych, półkulistych pośladków”. Znienacka okazało się, że to prowadzi donikąd. Podchodziła sobie do partnera, nadając jak szalona w pełni frontalne sygnały tożsamości swoimi nowiutkimi płatkami uszu i nozdrzami, a on jakoś nie zwracał uwagi. Rozumiecie, brakowało mu mięsistych półkul. Sytuacja była niebezpieczna, twierdzi doktor Morris. „Jeżeli samica naszego gatunku miała osiągnąć sukces w przeniesieniu uwagi do przodu, ewolucja musiała zrobić coś, żeby obszar frontalny był bardziej atrakcyjny”. I zgadnijcie! Od pierwszego razu: zainwestowała w drugą parę mięsistych półkul w regionie piersiowym i raz jeszcze zostaliśmy ocaleni w ostatniej chwili!

To wszystko jest podniecające, ale trudno to brać poważnie. Watahom wilków udaje się współpracować bez tych erotycznych akcesoriów. Gibbony, nasi bliscy krewni, są wierne przez całe życie bez „spersonalizowanego” frontalnego seksu, bez skomplikowanych obszarów erogennych, bez nieustannej dostępności samic. Czemu myśmy nie mogli? Poza wszystkim – od kiedy to większa atrakcyjność seksualna jest gwarantem wierności? Jeśli nagi małpolud widział cały ten dodatkowy potencjał seksualny w swojej partnerce, jak mógł nie zauważyć tego samego we wszystkich innych samicach dookoła? Jaki niby to miało mieć na niego wpływ, zwłaszcza w dojrzalszym wieku, kiedy zauważył, że cztery półkule pani M. są nieco mniej mięsiste niż dawniej?

Nawet nie zaczęliśmy jeszcze rozpatrywać pytań niezadawanych. Przed końcem rozdziału wymienię tylko dwa z wielu.

Pierwsze: Jeżeli żeński orgazm wyewoluował w naszym gatunku po raz pierwszy po to, żeby dać kobiecie „wzmocnienie behawioralne” zwiększonej aktywności płciowej, to dlaczego, na Darwina, mechanizm ten został spartaczony tak okropnie, że całe plemiona i pokolenia kobiet przeminęły, ledwie wiedząc o jego istnieniu? Według doktora Kinseya nawet w rozerotyzowanych Stanach rzadko zaczyna działać porządnie przed trzydziestką. Jak selekcja naturalna mogła kiedykolwiek polegać na takim rachitycznym, zawodnym, późno rozwijającym się wyposażeniu, skoro w surowych warunkach prehistorycznych kobieta miała szczęście, jeśli dożyła lat dwudziestu dziewięciu?

Drugie: Dlaczego u naszego gatunku seks stał się tak silnie powiązany z agresją? U większości wyższych naczelnych aktywność seksualna jest ostatnią rzeczą w życiu, którą można by wiązać z wrogością. Samica naczelnych może natychmiast powstrzymać złość samca, prezentując tył i oferując seks. Nawet samiec małpy może uspokoić i ułagodzić wściekłego agresora, imitując ten gest. Nie jest to mechanizm wyłączny dla ssaków. Lorenz opowiada, jak rozzłoszczony samiec jaszczurki ruszył do ataku na samicę pomalowaną dla zmylenia w męskie barwy. Kiedy znalazł się na tyle blisko, by dostrzec swą pomyłkę, tabu okazało się tak silne i absolutne, że agresja uleciała z niego natychmiast, a ponieważ było za późno, żeby się zatrzymać, wyskoczył prosto do góry i przekoziołkował, robiąc salto w tył.

Samice naczelnych z całą pewnością nie mogą zawsze liczyć na taką rycerskość. Samica może zostać fizycznie skarcona za niesforne zachowanie; samiec może (z rzadka) skierować na nią złość, kiedy kopuluje z nią inny samiec, ale między zaangażowanymi w seks samcem i samicą jest to zawsze czynność w największej mierze przyjazna. Jeśli jest z nią związana jakakolwiek wrogość, to nie większa niż podczas sesji wzajemnego iskania.

Jak wobec tego seks i agresja, dwa zjawiska nie do pogodzenia w świecie zwierząt, stały się u naszego gatunku splecione tak ściśle, że słowa oznaczające czynności Seksualne są wypluwane jako zniewagi i przekleństwa? W jakich kategoriach ewolucyjnych mamy wyjaśnić markiza de Sade i piekielne echa, które jego nazwisko wywołuje w tak wielu ludzkich umysłach?

W kategoriach Tarzana chyba nie. Pora podejść do sprawy od początku: tym razem od strony kądzieli i zupełnie inną drogą.

Przeł. Małgorzata Danicka-Kosut

ELAINE MORGAN (1920–2013) – walijska pisarka, nagradzana scenarzystka i popularyzatorka nauki, feministka. W swojej najsłynniejszej książce Pochodzenie kobiety rozwinęła hipotezę Alistera Hardy’ego na temat wpływu środowisk przybrzeżnych na ewolucję człowieka i przedstawiła historię rasy ludzkiej z nowatorskiej perspektywy naszych przodkiń. Jej prace wywarły znaczący wpływ na współczesne myślenie o antropologii ewolucyjnej.