Warszawa, ulica Nowy Świat, głęboka noc i tylko jeden duch żywy, tylko ja. Ja i szum wiatru, i miarowy skrzyp buta, mojego. Skrzypieć nagle zaczął, ale dlaczego tylko jeden? To irytujące, wytrąca z balansu, czuję się jak człowiek, który kuleje, lub jedną ma tylko nogę i idzie o kulach.
I nagle ten wiatr robi się porywisty, i zaraz deszcz. A ja bez parasola, więc szybko pod jakieś daszki, ale deszcz zacina, moknę, więc płaszcz na głowę, żeby mi włosy nie zmokły. Żebym na zdjęciu nie wyszedł jak portret z pamięci.
Skręcam w Chmielną, w płaszczu na głowie, na jedną nogę skrzypiąc, wyglądam diabelsko, skąd wiem? Widzę siebie w oknach wystawowych.
Nie mogłem zasnąć, świąteczne przyjęcia u sąsiadów wokół, przypomniało mi się, że zaraz po świętach wysłać muszę wniosek o nową legitymację dla „osób represjonowanych”, starą zgubiłem, ruszyć się bez niej nie mogę, komunikację miejską mam dzięki niej za darmo, i sanatoria, i uzdrowiska, zdjęcie trzeba do niej dołączyć, nie mam, więc muszę je zrobić, co za różnica w nocy czy w dzień.
Zanim do fotobudki przy kinie Atlantic na Chmielnej, skręcam na Foksal. Taki rytuał, idę do Amatorskiej, która już zamknięta, i o to chodzi. Stoję przy oknie i gapię się do środa. Na puste stoły i krzesła. Ludzie i gwar mi niepotrzebni, mam to w głowie, na ekranie pamięci, wystarczy. Przy tamtym stoliku z tyłu kiedyś z tym i z tą, przy innych z innymi, wszystkie miejsca mam w pamięci zajęte. Ile razem piw wypitych, ile lufek wystrzelanych. Ile deszczów, ile śniegów pod latarnią tu wystanych. Sentymentalne fale podmywają mi grunt, jeszcze trochę i się zapadnę. Może dlatego, że przechodzień ze skrzypiącym butem tak wiele ma za nim, a niewiele już przed.
Idę na Chmielną, przy Atlanticu nowe drzewa, nie każdy wie, ale ja tak, ja tak, one są ze szkółki spod Hamburga. Platany, dlatego mam dwa miasta w jednym, miasto moje byłe w mieście teraźniejszym.
Odsuwam kotarę budki, na stołku oparty o ścianę Pan Bezdomny, śpi. Budzę go, wołam, szarpię, coś w końcu mamrocze. Tłumaczę, o co chodzi, pomagam mu wstać, wyjść.
Siadam, zasłaniam kotarę. Ale wiatr, ten wiatr silny tak, że ona unosi się i furkocze, z zewnątrz muszę wyglądać tak, jakbym skrzydło miał. Szkoda, że po drugiej stronie mur, miałbym dwa.
Ustaje nareszcie, patrzę w obiektyw, jakaś dziwna twarz. Próbuję zmienić jej dziwaczny wyraz, głowę przekrzywiam w lewo, prawo, jak kura, jakbym miał oczu z boku głowy, nie pomaga.
Dalej, słyszę jego głos zza kotary, pada, panie kochany, mokry jestem, a problem taki, że nie mam gdzie wyschnąć. Już, już, wołam, naciskam przycisk, zdjęcia wylatują, biorę je, nie patrząc, wychodzę, przepraszam go za najście, mówię „Wesołych świąt’ i odchodzę, ale on mnie zatrzymuje. Mówi, że jajko ma, i czy nie chciałbym się z nim podzielić, tym jajkiem, on i ja. Zaśmiałem się na taki żart, nawet serdecznie, bo przecież, powiedziałem, nie chodzę po świecie z jajkiem w kieszeni, i zaraz zamarłem, powiedział, ale ja mam. Nie żartował, zaproponował, żeby wejść do środka, bo ten deszcz, o jakże zdradliwy potrafi być staw kontaktów międzyludzkich! Ile w nim żab, które trzeba przełknąć. No bo jak? Jak odmówić podzielenia się jajkiem z Bezdomnym? To przecież, było nie było, bliźni. Robię to dla siebie, żeby uniknąć tortur zadawanych przez wyrzuty sumienia.
Wchodzimy, i stoimy w tej budce jak dwie połówki, które się odnalazły. Wyciąga to jajko nieszczęsne z kieszeni i odwija je z chusteczki x-krotnego użytku, mówi, że nie ma noża, a jajko trudno przełamać, więc żebym może ja ugryzł pierwszy, a on doje. Nadgryzam, nutka tytoniu doprowadza mnie na brzeg torsji, klepię go w ramię, nic nie mówię, przeciskam się do wyjścia, szybko, żeby to wypluć, ale kiedy jestem na zewnątrz, część już się rozpłynęła w ślinie, pluję resztkami tego symbolu miłości i klnę, przeklinam siebie samego, i tutaj cięcie, cut.
Jestem w windzie, która tak powolna, że można się w niej zestarzeć. Zdjęcia z kieszeni wyciągam, i natychmiast wpadam w popłoch. Bo na nich nie ja. Z nich patrzy na mnie ktoś, kto wygląda jak Wiesława Rudnicka. Matka moja urodzona we Lwowie w roku 1937. Zmarła w Kędzierzynie-Koźlu w roku 2018. Z martwych wstała w fotobudce na Chmielnej w kwietniu 2025.