1) Bierzemy jedną młodą sowiecką patolożkę.
Wyciąga spuchnięte narządy z otwartego brzucha:
– Eto pechen’, a eto selezenka (to wątroba1, a to śledziona) – mówi.
Towarzyszka Vaszczanova zwraca się do czechosłowackich profesorów. Jeden po sześćdziesiątce, drugi po siedemdziesiątce, prekursorzy kierunków w medycynie, coś tam widzieli w życiu, kiwają głowami, ano, eto selezenka.
Tu mamy jelita z ostatnią wieczerzą, zgoda? Zgoda. Szklanka piwa, talerz rosołu, talerz przecieru jabłkowego. Potem skonał.
Wyjmujemy wszystko.
Organy wewnętrzne pójdą do sejfu, zostaje jedynie „płaszcz” z ojca narodu.
Oczy należy wydłubać, zastąpić protezami, zaszyć.
Łożysko naczyniowe, kanał serca i kaniule wodnym roztworem 20% formaliny, 5% etanolu, 10% gliceryny i 15% octanu potasu zalać, tylko szybko!
Podobnym roztworem zwilżyć twarz i ręce, ostatnie kompresy na spracowane dłonie.
Woda musi być sterylna!
Mózg idzie do badania.
Jamę brzuszną i klatkę piersiową wypełniamy watą nasączoną w roztworze i zaszywamy.
2) Bierzemy materiał na mumię2, zepsuty i owładnięty strachem.
Najlepszy będzie alkoholik, a jeszcze lepszy alkoholik i syfilityk. Kandydat idealny.
Nigdy nie poznamy imienia debli, flundry, animírki, która przekazała młodemu Klementowi „Klémie” Gottwaldowi prątki blade syfilisu. Może była to prostytutka wiedeńska, kiedy przed Wielką Wojną uczył się w stolicy cesarstwa stolarki, może prostytutka frontowa? A może któraś z kokot praskiego Karlína, gdzie w 1921 zakładano Komunistyczną Partię Czechosłowacji? Jego ciało było odtąd tykającą bombą.
Towarzyszka Vaszczanova pokazuje, jak doszło do „wybuchu”. Już późno w nocy, profesorów bolą nogi. Tętniak aorty (tak to wygląda za kulisami, w zamkniętej garderobie cielska), ale widzowie postrzegali to przez lata tak:
Ich prezydent jest najlepszym uczniem Stalina, najwierniejszym naśladowcą. Krew z krwi. Kość z kości3.
Kiedy Stalin urządza wielkie czystki, Gottwald robi to samo – nie cofa się nawet przed zabiciem przyjaciela. Kiedy w Związku Radzieckim jest odkrywany rzekomy spisek lekarzy kremlowskich, Gottwald węszy spisek u siebie. Kiedy Stalin zapija się na śmierć (razem z sobą na śmierć zapija narody radzieckie), Gottwald…
W partii grzmi od plotek. Towarzysz Gottwald znów pojawił się na wiecu po kilku koniakach. W czasie przemówienia opierał się o mikrofon! Sytuacja pogarsza się, kiedy Gottwald zostaje pierwszym robotniczym prezydentem i wzorem starszego brata izoluje się od ludu na Zamku Praskim. Do Stalina leci w czasie swojego urzędowania tylko dwa razy. Tłumaczy to zaleceniami lekarskimi: podróże lotnicze mają mu nie służyć. Głównym powodem jest strach. Obawia się, że już z Kremla nie wróci.
Z każdym miesiącem nasila się jego mania prześladowcza. Łagodzi ją jedynie alkohol. Gottwald odchodzi od zmysłów, kiedy znajduje w swoim gabinecie podsłuch. Wszystkie sprawy można u niego przepchnąć, przynosząc wódkę lub koniak. Jego współpracownicy nie nadążają z chowaniem butelek. Na oficjalnych przyjęciach biegają za nim i zabierają kieliszki.
3) Usuwamy ostatnią życzliwą osobę.
Kléma potrzebuje stałej opieki medycznej już od końca wojny. Jeszcze w czasie pobytu w Moskwie przechodzi dwa zawały. Do stycznia 1945 roku ma ich na koncie więcej niż spotkań na osobności ze Stalinem.
Spośród renomowanych medyków najdłużej na stanowisku wytrzymuje Vladimír Haškoviec. Partia życzy sobie, by był to posiadacz czerwonej legitymacji, docent lub profesor, neurolog i psychiatra w jednym. Wierchuszka wie, że tylko taki specjalista może sobie poradzić z popędliwością i paranoją podlewaną alkoholem.
W grudniu 1952 roku paranoja osiąga apogeum.
Jeden z najwyżej postawionych komunistów, Rudolf Slánský, i dziesięciu innych współtowarzyszy trafiają na stryczek. Po egzekucji ciała największych wrogów państwa zostają skremowane. Agenci mają rozsypać prochy w nieznanym miejscu. W czasie jazdy auto wpada w poślizg i kończy na poboczu. By ruszyć z miejsca, funkcjonariusze wysypują popiół z urn pod koła i wyruszają w drogę powrotną.
Profesor Haškoviec także skończyłby gdzieś na drodze między Pragą a Beneszowem. W ramach obowiązków regularnie musiał informować Slánskiego o stanie zdrowia prezydenta, jest więc po stronie tych, którzy kończą jako posypka pod tatrę. Zostaje aresztowany w czasie demaskowania rozległej, wyimaginowanej siatki agenturalnej. Gottwald wahał się, nakaz aresztowania nosił w kieszeni podobno aż dwa tygodnie, w końcu jednak wysłał siepaczy. Doktora oskarża się o to, że pozwolił na wymalowanie prezydenckiej sypialni farbą zawierającą ołów, i skazuje na sześć lat.
4) Dodajemy lot samolotem i długi pogrzeb przy złej pogodzie.
5 marca 1953 roku umiera Stalin. Klement Gottwald szykuje się na pogrzeb, który ma się odbyć cztery dni później. Jego kolejny osobisty lekarz, doktor Jindřich Karpíšek, odradza mu lot samolotem, ale tym razem Gottwald nie widzi problemu w tej formie podróżowania. Poza tym do Karpíška nie ma żadnego zaufania, lekceważy go i publicznie nim pomiata. Doktorowi nie pozostaje nic innego, jak skłonić głowę i pospiesznie wbiec za prezydentem po trapie aeroplanu.
Bomba tyka4.
Już w Moskwie prezydent czuje się źle. Przy niesprzyjającej, moskiewskiej pogodzie dwie godziny stoi i marznie w czasie ceremonii. Informuje swoją świtę, że to pewnie grypa. Będą potem mówić, że został na Kremlu otruty. Przejmują go lekarze sowieccy, którzy nie chcą dzielić się informacjami z doktorem Karpíškiem, widząc, jak traktuje go prezydent. Najlepiej, gdyby towarzysz pozostał w szpitalu w Moskwie. Podróż powrotna samolotem jest wykluczona, w grę wchodzi tylko pociąg. Tętniak aorty może pęknąć! Apelują nadaremno. Naszpikowany penicyliną Gottwald leci.
Na archiwalnych zdjęciach widać, że w Pradze z trudem opuszcza samolot. Trzyma się za lewą rękę. Jest jak cień.
5) Dodajemy maniakalnego stalinistę (bez niego smak nie osiągnie pełni, umami).
Trudno znaleźć większego propagandystę od Václava Kopeckiego. Wysyła do terenowych działaczy partii w kraju wiadomość: „Lud pracujący nie pozwoli na to, by ciało towarzysza Gottwalda uległo zniszczeniu…”.
Tak rodzi się jeden z największych mitów w powojennej Czechosłowacji.
Jeszcze tylko niech nam to przyklepie politbiuro. Przyklepie na miejscu, na Zamku, nad denatem, zanim ciało ostygnie.
Ruszajmy do pracy od razu!
6) Dodajemy mistyfikację (typowa przyprawa czeska, nieodzowna w dwudziestowiecznej kuchni).
Mówiono, że Gottwald został zmumifikowany dopiero siedemnaście dni po pogrzebie. Leżał i czekał na decyzję następców.
Najpierw oznaki rozkładu miały pojawić się na palcach. Potem trzeba było nogi zastąpić protezami. Następnie wymienić cały tułów i zostawić tylko głowę.
Gottwald zasilił praskie panoptikum, odwieczny gabinet osobliwości, jako mumia-lalka5.
Wszystko to bujda! Plotki powtarzane do dziś, nawet przez szanowanych dziennikarzy i historyków.
Od pokoleń przekazuje się opinie, że wszystko było robione w „czeskim” stylu (Czesi są wobec siebie bardzo krytyczni): pobieżnie, niedbale, zbyt późno. Spapraliśmy mumię dokumentnie, towarzysze!
Może łatwiej było przełknąć kult jednostki, wierząc, że zabieg się nie udał.
Za jedną z pierwszych wzmianek o rzekomej porażce stoi profesor Josef Charvát. Miesiąc po pogrzebie pisze w swoim dzienniku: „Między ludźmi szerzą się wiadomości, że podobno Gottwalda źle zabalsamowali i już się im rozkłada, tak że bez maski się do niego nie da podejść”. Nie może się bardziej mylić.
Była to mumifikacja sowiecka, nie czeska.
Ciało przejął profesor Sergiej Rufowicz Mardaszew wraz ze swoimi współpracownikami, którzy przybyli z Kremla praktycznie od razu po śmierci Gottwalda.
Mardaszew to największy ówczesny specjalista od balsamowania na świecie. W tym samym czasie zajmował się balsamowaniem Stalina, doglądał mumii Lenina, dbał o odpowiednie zakonserwowanie ciała bułgarskiego przywódcy Georgiego Dymitrowa. Będzie przekazywał swoją wiedzę czechosłowackim specjalistom. Ale Sowieci i tak nie do końca im ufają. Przylatują za każdym razem, kiedy mumia wymyka się spod kontroli.
7) Przygotowujemy miejsce, gdzie mumia może straszyć (fabryka i świątynia w jednym).
Kiedy spogląda się na Pragę z Hradczan, z lewego brzegu w kierunku prawego („widok jest tak piękny, że ledwo można na niego patrzeć”, jak śpiewają na Tajwanie), widać zielonego wieloryba rzuconego w śródmieście. Ten podłużny jęzor, rozdzielający dzielnice Karlin i Žižkov, to płaskowyż Vitkov. Znajduje się na nim już wtedy świątynia narodowa, mauzoleum narodowe, pomnik bohaterom, panteon młodej republiki (niepotrzebne skreślić), który nigdy nie został wypełniony treścią.
Funkcjonalistyczny obiekt zaprojektował architekt Jan Zázvorka – czechosłowacki legionista z bardzo ciekawą historią, ale ta komunistom nie przeszkadza. Nie przeszkadza im też, że mieli tu być pochowani prezydent Masaryk, piloci RAF czy właśnie legioniści. Wchodzą do środka jak do siebie: likwidują sarkofag przygotowany dla Masaryka, dodają gwiazdy, sierpy, mozaiki z historią ruchu robotniczego, dobudowują salę pamięci Armii Czerwonej.
– Ale to zostawcie – mówi nowy prezydent Antonín Zápotocký, wskazując na monumentalne reliefy z bohaterami Wielkiej Wojny – to jest dobre.
Zápotonda (jak był pieszczotliwie nazywany) wie, co mówi. W końcu jest kamieniarzem. Wykańczał nawet katedrę praską. Dawne dzieje.
Trwa przemeblowanie na Vitkovie, a żeby Gottwald nie czuł się tu samotnie, dorzuca się mu prochy ojców założycieli partii komunistycznej. Kupředu!
Sowieccy specjaliści, z Mardaszewem na czele, tylko kiwają głowami. Towarzysze o gwiazdach, sierpach, a o najważniejszym zapomnieliście: infrastruktura techniczna! To tu zaczynają się schody.
Wielki karierowicz Alexej Čepička, prywatnie zięć Gottwalda, i podległe mu Ministerstwo Obrony rzucają wszystkie siły do pracy. Pod budowlą powstaje zaawansowane laboratorium. Stworzono infrastrukturę, by utrzymywać w pomieszczeniach stałą temperaturę 15 stopni i 80% wilgotności. Specjalnie skonstruowana winda ma bez żadnych wibracji opuszczać na podnośniku ciało z sarkofagu do laboratorium, gdzie na noc będzie składowane w chłodni lub poddawane zabiegom.
Dopiero pod dopięciu wszystkiego na ostatni guzik (munduru) mumia prezydenta może ostatecznie trafić na Vitkov6.
8) Doprawiamy chemikaliami (wyszukanymi, bo Mistrz Mardaszew jest smakoszem).
Pod koniec roku 1953 w ramach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych powstaje specjalna jednostka odpowiedzialna za „zabezpieczenie ciała i Mauzoleum Towarzysza Klementa Gottwalda”. Wśród jej pracowników wyróżnia się pewien wygadany bednarz spod Ołomuńca.
– Towarzyszu Hubko, otrzyma pan grupę ludzi, zabezpieczy pan przebieg tej akcji – słyszy Miroslav Hubka od wiceministra spraw wewnętrznych i kolana się pod nim uginają. Będzie na posyłki sowieckich balsamistów profesora Mardaszewa.
– Jeśli coś spierdolisz, pójdziesz do pierdla…
Towarzysz Hubka, cóż za kariera! Cały wiek XX jest pełen Hubków. Po dojściu komunistów do władzy szybka szkoła milicyjna i od razu przydział do Zamku Praskiego. Hubka zostaje ochroniarzem prezydenta Gottwalda, jego odźwiernym, do dyspozycji prezydenckiej sekretarki. Weryfikuje wszystkich gości, którzy wchodzą na spotkanie z głową państwa. Nierozłączna para, w życiu i po śmierci. Na głowie ma kwestie bezpieczeństwa w czasie pogrzebu. Teraz w pocie czoła strzeże mumii swojego pana.
Poci się, trzęsie na całym ciele, pali przy tym jak smok.
Za to drzwi ma wszędzie otwarte na oścież, szczególnie kiedy chodzi o substancje chemiczne potrzebne sowieckim medykom. Proszą o przeróżne chemikalia, często trudno dostępne w Czechosłowacji. Hubka, nic o tym nie wiedząc, musi szukać na oślep. Pewnego razu udaje się do Ministerstwa Chemii (rzecz jasna, takie ministerstwo nie istniało, cytuję towarzysza Hubkę). Wchodzi do ministra i bez ogródek mówi, o kogo i o co chodzi. Minister blednie i już biegnie z kawką. Po jakieś preparaty trzeba się udać do dalekich Koszyc, nie ma problemu – samolot czeka. Hubka leci, aportuje środki, przynosi w zębach swoim panom.
Na koniec roku 1953 mumia jest wreszcie gotowa. Można ją przewieźć z tajnej rządowej willi na Vitkov, gdzie zostanie wystawiona dla obywateli spragnionych jej widoku. Trzeba to uczynić w nocy, specjalnym autem przypominającym „komórkę” na kółkach, dokładnie zaplanowaną trasą. Hubka podróżuje z ciałem, na krok nie odstępuje swojego na wieczne czasy zakonserwowanego suwerena. Jest druga w nocy, któż w śpiącym i sparaliżowanym strachem mieście mógłby zagrozić przejazdowi nieoznakowanego transportera? Kiedy wehikuł dociera nad rzekę i ma właśnie skręcić na most Štefánika, przerażony Hubka widzi światła reflektorów. Ktoś wyjeżdża z Tunelu Letenskiego prosto na Gottwalda i Hubkę ściśniętych w karawaniku-lodówce!
– Jezu! Ależ się spociłem!
I nagle cisza. Auto bez zbędnego ociągania wjechało na most i zniknęło. Hubka ociera z czoła gęstą wydzielinę.
Pot, spazmy i papierosy!7
9) Do świątyni dodajemy obsługujących kult (kapłanów i westalki).
Lud pracujący, ci, którzy nie byli na pogrzebie, bo w fabrykach spełniali robotnicze obowiązki dla uczczenia zmarłego, mogą w końcu odwiedzić go w nowym przybytku. Wygląda, jakby położył się na poobiednią drzemkę, to niebywałe.
Wszystko to muszą obsługiwać:
żołnierze (pełniący stałą wartę przed wejściem do mauzoleum i w Sali Żałobnej, dwadzieścia cztery godziny na dobę);
cywilny personel: technicy, elektrycy, kierownicy zmian;
dyspozytorzy;
laborantki-sprzątaczki.
Dzień w dzień nie robią nic, jak tylko czyszczą wszystko spirytusem, szorują do znudzenia ściany pokryte kafelkami8. Później schodzą z Vitkova na dół, do knajp na Žižkovie. Zamawiają piwo i hořčák9, który zostawia gorzki smak na podniebieniach. Nie mogą innym gościom pisnąć słowa o tym, co robią: całymi dniami uganiają się nad Gottwaldem.
10) Doprawiamy szczyptą dramatu (bez niej nie ma legendarnej mumii).
W 1955 roku Mardaszew zostawi w końcu swoich podopiecznych, przekaże wiedzę, prawdopodobnie również recepturę formuły balsamującej. To spora nobilitacja, zważywszy, że tą samą mieszanką uwieczniono Stalina.
Nie oznacza to, że w następnych latach personel nie musi dokonywać wtórnych balsamizacji i poprawek. Trzeba wtedy zdjąć z prezydenta jego mundur dowódcy sił zbrojnych i z zachowaniem ostrożności i wszystkich procedur przełożyć jego „płaszcz” cielesny do specjalnej wanny, gdzie moczy się w roztworze. Potem wszystko drobiazgowo, maniakalnie udokumentować, stworzyć raporty. Zachowały się szczegółowe zdjęcia plamek, najmniejszych zmian, zbliżenia na nos, czoło, dłonie. Przetrwały rysunki, w których zaznaczano rozmiary nagłych znamion i ich dokładne umiejscowienie. Uzupełniano chore miejsca, wstrzykiwano preparaty długowieczności, maskowano myszki, zanieczyszczenia, kleksy śmierci. Stygmaty robotnicze.
Po skończonej robocie Gottwald wraca na swoje łoże. Następuje drobiazgowe ustawianie reflektorów – światło to kluczowy element. Czy prezydent nie jest przy tym ustawieniu za blady?
Mardaszew straszył Hubkę jeszcze nie raz. O wszystkim trzeba było donosić Sowietom10. I znów tylko pot, spazmy, papierosy. Towarzysz Hubka (czy Gubka, jak mówi do niego jego sowiecki pan) poci się tak, jak mumia, do której jest przywiązany.
14.04.1955, czwartek, godz. 17.20
Ciało oglądane przez szybę sarkofagu. Już na pierwszy rzut oka widać, że wnętrze sarkofagu wypełnia lekka mglista zasłona, która jest wyraźniej widoczna w świetlnych stożkach z lamp oświetleniowych. Szczegółowo zbadano barwę i wilgotność twarzy oraz dłoni i stwierdzono, że barwa skóry widocznych części ciała pozostała niezmieniona, a ich nawilżenie wszędzie było zadowalające. Szukano przyczyny mgiełki w sarkofagu. Ustalono, że było to spowodowane dymem przedostającym się do sarkofagu z laboratorium, powstałym w wyniku spalenia elektrycznej pułapki na muchy. Z niejasnych dla nas powodów na muchołapce spaliła się izolacja z pleksi, a farba uległa zwęgleniu. Pomimo tej awarii, kiedy weszliśmy do laboratorium, żarówka się paliła. Zwęgloną muchołapkę przekazano towarzyszowi Hubce i Jonášowi.
Cokół z ciałem opuszczono do laboratorium. Szczegółowo sprawdzono widoczne części ciała, wad nie wykryto, brak zmian w kolorze, połysku i reliefie na skórze widocznych partii ciała. Tylko nad lewą brwią znaleziono jedną bardzo drobną, proszkową cząsteczkę przypominającą sadzę. Nad prawą brwią znaleziono dwie ledwo zauważalne cząstki o tym samym wyglądzie.
Mardaszew wskakuje do samolotu, Hubka widzi się już na Syberii. Muchołapka prawie spaliła mumię pod specjalnym nadzorem. Pot, dym, spirytus – i tak w kółko.
– Oj, Gubka, Gubka!
16.04.1955, sobota, godz. 10.00
Ciało oglądane przez szybę sarkofagu11. Lewa połowa twarzy z zadowalającym nawilżeniem na całej długości. Prawa połowa z dużą ilością wilgoci na czole, policzku i nosie. W innych miejscach wilgotność jest zadowalająca. Obydwa płatki uszu i obie dłonie zadowalająco wilgotne.
Okazało się, że wszystkiemu winny zły kierunek światła. Jeden z abażurów rozpraszających snop na wybrane sektory ciała odwrócił się i zacieniał reflektor lewej ręki. Ciało trzeba było spuścić do laboratorium, zabezpieczyć pleksi, gumowymi kocami i prześcieradłami – następnie poprawić abażury. Nagle zapala się silnik elektryczny w podstawie sarkofagu. Zaczyna wydobywać się dym, ale według raportu na szczęście nie przedostaje się do mumii.
Znów zostaje zawezwany towarzysz profesor Mardaszew. Hubka ma już wilgotne obydwa płatki uszu i obie dłonie, jak jego faraon za szkłem.
– Oj, Gubka, Gubka!
Tow. prof. Mardaszew przeprowadził szczegółowe badanie skóry widocznych części ciała za pomocą lupy chirurgicznej. Nie stwierdzono żadnych zmian w objętości, reliefu i kolorze skóry. Nad prawą brwią, na prawej górnej powiece, na lewym paznokciu kciuka i na wewnętrznej stronie lewego kciuka znaleziono jedną małą cząsteczkę wielkości szpilki, koloru czarnego, całkowicie podobną do cząstek znalezionych wcześniej nad obiema brwiami. Fragmenty zostały usunięte i przechowane do badania mikroskopowego. Następnie usunięto widoczny nadmiar wilgoci twarzy. Ciało gotowe do wystawienia. Cokół z ciałem podniesiony do sarkofagu i zabezpieczony.
Prawda jest taka, że Mardaszew tylko czeka na kolejne wpadki. Bardzo lubi przyjeżdżać do Pragi. Zabiera żonę, spacerują po mieście, zwiedzają zabytki, robią zakupy.
11) Gotowe dzieło ozdabiamy towarzyszem Novotným.
Hubka poci się, pali, klnie, umiera i powraca z zaświatów przez kolejne siedem lat. Aż do referatu przewodniczącego KSČ Antonína Novotnégo w listopadzie 1961:
Sytuacja jest taka, że z frekwencją odwiedzających jest krucho i że właściwie wizyty musimy bezpośrednio organizować. Następnie są to milionowe koszty, które ponosimy każdego roku z racji utrzymania sarkofagu z ciałem. Towarzysze, tam codziennie jest czterech lekarzy i dwanaście osób z Ministerstwa Obrony. Koszt całkowity: siedemdziesiąt osiem milionów koron. Co roku to trzeba remontować, pracuje dużo maszyn, mucha tam nie może przelecieć, inaczej jest po wszystkim.
W dodatku kult jednostki jest jednak sprzeczny z tradycjami ludu.
Novotný do końca życia utrzymuje, że od początku był przeciwny balsamowaniu Gottwalda, tak jak nie podobało mu się balsamowanie Lenina czy Stalina: „To nie był hołd, ale cyrk!”.
Obywatelom informacje podaje się tak, by nie powiedzieć nic:
Mauzoleum narodowe na Vitkovie będzie od 1 kwietnia br. zamknięte z powodów technicznych. Jednocześnie zamknięte będzie też mauzoleum Klementa Gottwalda. Po zakończeniu planowanych prac mauzoleum będzie ponownie udostępnione społeczeństwu.
Tak się robi mumię.
12) Całość możemy zwieńczyć deserem.
Ciało pierwszego robotniczego prezydenta zostaje spalone w krematorium na praskich Strašnicach. Żadna wielka ceremonia. Nie ma komu się pofatygować po urnę z popiołem. Z Vitkova wysłano młodego studenta, Jana Galandauera. Miał wziąć auto od majora, ale nie chciał się naprzykrzać. Jedzie i wraca z urną tramwajem. Wracając przez dolny Žižkov, wpada na kolegę z wojska. Zachodzą na dwa szybkie piwka do piwiarni. W tym samym czasie z mauzoleum dzwonią do krematorium. Był? Zabrał urnę z prezydentem? Wybucha panika.
Do dziś po Pradze krążą legendy o tym, że student zapomniał zabrać Gottwalda z hospody. W rzeczywistości wypili w trójkę piwo, Galandauer wziął urnę pod pachę i w te pędy ruszył tam, gdzie już dawno być powinien.
Piotrek Gawliński – ur. 1984, publikował w „Gazecie Wyborczej” („Duży Format”), „Odrze”, „Nowym Tworzywie”, „Twórczości”, „Polu”, „Portrecie”, natemat.pl, „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Przewodnik po Pradze, w stolicy Czech od kilkunastu lat. Autor Podcastu Pod Specjalnym Nadzorem, w którym opowiada czeskie/czechosłowackie historie z XX wieku.
- Pomyśleć tylko, jak wielką przysługę mógłby prezydent Gottwald wyświadczyć swojemu ludowi z zaświatów, gdyby jego wątrobę w formalinie odwieziono największemu czeskiemu bojownikowi z alkoholizmem, doktorowi Skále, do pierwszej czechosłowackiej izby wytrzeźwień. Mógłby jako eksponat pokazywać ją swoim pacjentom. Przy okazji: pierwszym pacjentem doktora S. był sowiecki marynarz.
- Od tego w zasadzie trzeba zacząć.
- Nikt nie pokazał tego lepiej niż Jan Švankmajer. Krótki film Śmierć stalinizmu w Czechach otwiera wspaniała, tak jak całe dzieło, scena operacji. Ręce rozcinają duże popiersie Józefa Stalina i ze zwoju flaków wyciągają mniejsze popiersie. Po odcięciu pępowiny i obmyciu popiersia z krwi orientujemy się, że to prezydent Klement Gottwald. Te same ręce uderzają popiersie w potylicę, by pobudzić ją do życia. Zaczyna kwilić, by po chwili odezwać się do obywateli. Oto narodziny stalinizmu w Czechach, konkretniej rzecz ujmując: jego lokalnej, naśladowczej wersji – gottwaldyzmu. Zaczyna się horror. Tylko czyje ręce przeprowadzają zabieg, kto za tym stoi, kto jest demiurgiem, Wielkim Chirurgiem? Historia? Bůh?
- Towarzyszka Vaszczanova zaleje ją potem formaliną, dla przyszłych pokoleń.
- W kraju o tak bogatych tradycjach lalkarskich dziwne to nie jest, ale litości…
- To, co widział lud pracujący w czasie pogrzebu, to była tylko inscenizacja. Gottwalda dowieziono na Vitkov, ale zaraz potem, pod osłoną nocy, znów trafił do laboratorium w jednej z tajnych willi. Prace nad mumią dopiero się zaczynały (potrwają aż do listopada 1953 roku). Stan, w którym Gottwalda prezentowano na pogrzebie, można określić jako wstępną mumifikację. Naszpikowano go chemikaliami, by dobrze prezentował się w czasie ceremonii. A wyglądała ona tak: kondukt żałobny ruszył z Zamku, konkretnie z Sali Hiszpańskiej (przepięknej przestrzeni jeszcze z czasów rudolfińskich), w kierunku płaskowyżu Letná, gdzie odbyła się defilada wojskowa. Gottwald jechał przez miasto w przeszklonej trumnie położonej na lawecie. Z Letnej ciało przewieziono na plac Wacława. Na trasie prezydenta żegnały dziesiątki tysięcy ludzi. Porządku pilnowało pięć tysięcy żołnierzy. Każdy mijany dom musiał wywiesić flagi czechosłowacką i radziecką, opuszczone do połowy. Każdy mijany sklep musiał przygotować witrynę z portretem prezydenta w czarnej ramie i z czarną wstęgą. Przejazdowi towarzyszyła muzyka: zespoły rozstawione co trzysta metrów grały Marsz padłych rewolucjonistów. Kiedy prezydencka trumna dotarła pod Muzeum Narodowe, czekała tu już ogromna trybuna ze złotymi inicjałami KG i czerwoną gwiazdą. Po oddaniu salwy honorowej rozpoczął się ostatni etap pożegnania – przejazd na Vitkov. Rozświeciły się uliczne lampy, mimo że był biały dzień.
- Jak towarzysz coś spaprze, pójdzie już nawet nie do więzienia, ale gorzej… do ťurmy! (tu wiceminister Klima używał rosyjskiego zamiennika, żeby spotęgować efekt).
- Ciekawie o kafelkach i sterylności w totalitaryzmie wypowiedział się w latach osiemdziesiątych pisarz Pavel Kohout. To, że wiele obiektów wykorzystywanych przez służby bezpieczeństwa było obłożonych kafelkami, kojarzyło mu się z masarniami, ubojniami.
- Popularny w latach pięćdziesiątych napitek, rodzaj wermutu.
- Niektórych opisów z raportów nie powstydziliby się prascy neoromantycy z początku XX wieku czy taki fetyszysta śmierci jak Ladislav Fuks.
- Znów pojawia się to samo sformułowanie. Po dłuższym zastanowieniu trzeba przyznać, że jest bardzo liryczne. Brzmi jak otwarcie wiersza.
Zdjęcie na górze: ŠJů, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons