Praktyka

James

Percival Everett
104 odsłon
Percival Everett, „James”. Tłum. Kaja Gucio, wyd. Marginesy 2025
Fragment powieści James Percivala Everetta w tłumaczeniu Kai Gucio. Wydawnictwo Marginesy, 2025

Po tym, jak zeszłego wieczoru nastąpiłem na skrzypiące deski, wiedziałem, że panna Watson każe mi je poprzybijać i naprawić poluzowany stopień. Zaczekałem do rana, żeby nie obudzić białych. Potrafi li spać jak mało kto i wiecznie narzekali, że budzą się za wcześnie, choćby nie wiem jak było późno.

Huck wyszedł z domu i obserwował mnie przez kilka minut. Kręcił się wokół, jak to miał w zwyczaju, gdy coś zaprzątało mu myśli.
– A ty czemu tak sam, bez kolegi? – zapytałem.
– Chodzi ci o Toma Sawyera?
– Tak mu chyba na imie.
– Bodaj jeszcze śpi. Pewno całą noc napadał na banki, pociągi i takie tam.
– Taki z niego bandyta, co?
– Podobnież, on tak mówi. Ma trochę grosza, to kupuje książki i cięgiem czyta o przygodach. Czasami sam nie wiem, co o nim myśleć.
– Jak to?
– No, na przykład znalazł taką jaskinię, idziemy tam i spotykamy się z innymi chłopakami, ale jak wchodzimy, to on musi być szefem.
– Tak?
– A wszystko przez to, że się naczytał książek.
– I to cie uwiera? – zapytałem.
– Dlaczego tak się na to mówi?
– A próbował żeś kiedy przejść kawałek drogi z kamykiem w bucie? Niby da rade, ino cały czas człowiekowi działa na nerwy.
– Rozumiem.
– Wygląda na to, że czasami trza sie dogadać z kumplami, i tyle. Som jacy som.
– Jim, ty obrabiasz muły i naprawiasz koła od wozów, a teraz jeszcze reperujesz ganek. Jak się tego wszystkiego nauczyłeś?
Przerwałem pracę i spojrzałem na młotek w mojej dłoni, obróciłem go.
– Dobre pytanie, Huck.
– No to powiedz.
– Z konieczności.
– Co?
– Kunieczności – poprawiłem się. – Kunieczność jest, jak cuś trza zrobić i już.
– Bo inaczej co?
– Bo inaczej zabierom cie pod słup i wychłoszczom albo zawlekom nad rzeke i sprzedadzom. Ty se tym głowy nie musisz zawracać.
Huck spojrzał na niebo. Chwilę się nad tym zastanawiał.
– Ładnie, jak człowiek tak patrzy w niebo, a ono całe niebieskie. Ponoć niebieski ma różne nazwy. I czerwony, i inne takie. Ciekawe, jak mówią na taki niebieski.
– Jajko rudzika  – odparłem.  – A ty żeś kiedy widzioł jajko rudzika?
– Masz rację, Jim. To jak jajko rudzika, tylko że bez cętek.
Skinąłem głową.
– Dlatego nie trza zważać na centki.
– Jajko rudzika  – powtórzył Huck.
Siedzieliśmy tak dobrą chwilę.
– Co jeszcze cie gryzie?  – zapytałem.
– Panna Watson chyba zwariowała.
Nic nie powiedziałem.
– Ciągle gada o Jezusie, modlitwach i takich tam. Jezus Chrystus siedzi jej w głowie. Mówi, że całe to modlenie jest po to, żebym nauczył się żyć bezinteresownie. Co to, do cholery, znaczy?
– Nie bluzgaj mi tu tera, Huck.
– Gadasz jak ona. Ja nie rozumiem, po co mam niby prosić o coś tylko po to, żeby tego nie dostać i wyciągnąć nauczkę. Jaki w tym sens? Równie dobrze mogę pomodlić się do tamtej deski.
Przytaknąłem.
– Kiwasz głową, że to ma sens czy że nie ma sensu?
– Ja ino kiwam głową, Huck.
– Otaczają mnie wariaci. Wiesz, co zrobił Tom Sawyer?
– Powiedz mi, Huck.
– Kazał nam złożyć krwawą przysięgę, że jak któryś zdradzi tajemnicę bandy, to zabijemy całą jego rodzinę. Czy to nie wariactwo?
– Jak sie składa krwawą przysienge? – zapytałem.
– Trzeba rozciąć sobie rękę nożem i podać ją reszcie, a oni robią to samo. No wiesz, żeby krew się wymieszała i połączyła. Wtedy jesteście braćmi krwi.
Spojrzałem na jego ręce.
– Myśmy napluli. Tom Sawyer powiedział, że to będzie to samo i jak niby mamy obrabować bank z pociętymi rękami. Jeden chłopak się popłakał i mówił, że o wszystkim powie, ale Tom Sawyer dał mu pięć centów, żeby siedział cicho.
– A ty mi tera nie zdradzasz waszych sekretów?  – zapytałem.
Huck zamilkł na chwilę.
– Ty to co innego.
– Bo jestem niewolnikiem?
– Nie, to nie tak.
– To o co sie rozchodzi?
– Jesteś moim przyjacielem, Jim.
– Dzięki, Huck.
– Nikomu nie powiesz, co?  – Wpatrywał się we mnie z niepokojem.
– Nawet jeśli obrobimy ten bank. Nie powiesz, prawda?
– Umim dotrzymać tajemnicy, Huck. Waszej też nie zdradze.
Panna Watson podeszła do drzwi i syknęła:
– Jeszcze nie skończyłeś z tymi schodami, Jim?
– Jużem skończył, panno Watson – odparłem.
– To prawdziwy cud, skoro ten chłopak prawie zagadał cię na śmierć. Huckleberry, wracaj do domu i pościel łóżko.
– I tak je dzisiaj znowu rozwalę – odrzekł Huck. Wcisnął ręce za pasek spodni i zakołysał się, jakby wiedział, że właśnie przekroczył pewną granicę.
– Jeszcze chwila i wyjdę tam do ciebie – ostrzegła kobieta.
– Do zobaczenia później, Jim. – Huck wbiegł do domu, wymijając pannę Watson bokiem, jakby unikał ciosu.
– Jim – odezwała się panna Watson, odprowadzając Hucka wzrokiem.
– Tak, psze pani?
– Podobno ojciec Hucka wrócił do miasta.  – Przeszła obok mnie i spojrzała na drogę.
Skinąłem głową.
– Tak, psze pani.
– Miej oko na Hucka – powiedziała.
Nie wiedziałem, o co dokładnie mnie prosi.
– Tak, psze pani. – Odłożyłem młotek z powrotem do pudełka.
– Psze pani, na co niby mam mieć oko?
– I pomóż mu strzec się tego Sawyera.
– Czemu mi to pani mówi?
Stara kobieta spojrzała na mnie, potem na drogę, a potem w niebo.
– Nie wiem, Jim.
Zastanowiłem się dobrze nad słowami panny Watson. Ten Tom Sawyer nie stanowił dla Hucka zagrożenia, ot, zwykły mały człowieczek, który siedział mu na ramieniu i wygadywał brednie. Ale powrót ojca to już inna historia. Ten człowiek mógł być trzeźwy albo pijany, ale niezależnie od swojego stanu nieustannie tłukł biednego chłopaka.