Fragment powieści „Księżniczka na wygnaniu” Katarzyny Ryrych.
Wydawnictwo Butterfly / Ibis, 2023
Książka nominowana do Nagrody Literacka Podróż Hestii.
Grażyna stoi w drzwiach i patrzy.
Zawsze patrzyła tak, jakby chciała zobaczyć, co mam w środku. Może mam coś innego niż cała reszta. Zepsuty mechanizm, który za wszelką cenę chcieli naprawić.
I co? I nic.
– Nie zmieniłaś się – powiedziała kiedyś Iwona. – Bo wyglądasz tak samo.
A niby jak mam wyglądać? Mogli postawić mi operację plastyczną, to wyglądałabym inaczej. Może lepiej, może gorzej…
Grażyna pewnie też uważa, że Parkowa mi nie pomogła.
– Zobacz, która jest godzina…
Wzruszam ramionami.
Jest dwudziesta trzecia, godzina, o której, padając na pysk, wracałam z Żabki, gdzie zarobiłam swoje pierwsze dwieście zeta, czyli tyle, co ubraniówka. To była moja 6 pierwsza Żabka, tylko do wypłaty. Drobna jestem, niespecjalnie silna. Z wykładaniem towaru było kiepsko.
Słodki Jezu w morelach, jaka byłam szczęśliwa, kiedy dostałam tę kasę. Schowałam ją do majtek, pod podpaskę. Żeby nikt mnie nie oszył. Tam żaden złodziejaszek grzebać nie będzie, chyba żeby gwałciciel. Ale jakby zobaczył podpaskę, to by mu przeszło. No chyba, że byłby zboczony na maksa.
Całą noc spałam z tą kasą, bo nigdy nie wiadomo, co mogło odpalić kumpeli z sąsiedniego wyrka. Na pierwszy rzut oka była spoko, ale nauczyłam się nie wierzyć nikomu. Kiedy twoja własna matka mówi, że dawałam w dupę jako niemowlę, nie dość, że urodziłam się za wcześnie, to jeszcze darłam się po nocach, nie to, co Klaudyna, aniołek, mamusine szczęście… No to komu można ufać? Od ufania jest UFO, tak powiedziała kiedyś Irena. Uśmiałam się z tego jak norka. Irena to była aparatka…
– Czy wiesz, która jest godzina?
Grażyna wyrywa mnie z zamyślenia.
– No, późno jest – szczerzę w uśmiechu zęby. Trochę krzywe, ale bielusieńkie jak śnieg. Gdyby moja mamuśka w porę zaprowadziła mnie do ortodonty, wszystko byłoby perfekt. Ale była zajęta fagasikiem i Klaudynką.
Bo Klaudynka urodziła się o czasie, spała nocami, no i w ogóle – była chodzącym ideałem.
– Jeśli chcesz, możesz przenocować.
No patrzcie państwo! Grażynka przemówiła ludzkim głosem.
Ta sama Grażynka, której nie interesowało, czy zdążyłam zjeść śniadanie przed wyjściem do budy, którą zresztą sama mi wybrała, nawet nie pytając o to, co chcę w życiu robić.
– Nie chcę – odpowiadam i nie przestaję się uśmiechać.
Zawsze wkurwiał ją spokój. Byłaby w swoim żywiole, gdybym podjęła pyskówkę. Czego to bym nie usłyszała… same prawdy objawione.
Ja, Regina Różyczka, samo zło.
Jak usłyszała moje nazwisko, to myślała, że żartuję. Jakby nie można było się tak nazywać… Powiedziałam, żeby sobie sprawdziła w papierach. Sprawdziła, ale nie wiem, dlaczego znienawidziła mnie. Jeśli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, to musi istnieć też nienawiść. Taka szczera. Nienawiść do bólu nienawistna.
– No dobrze.
Grażynka powoli i z namysłem cedzi słowa. Odcedza je od nienawiści jak makaron.
– Jeżeli pójdziesz… Jest środek nocy.
Tak jakbym nie wracała z Żabki jeszcze później…
– Gdzie pójdziesz?
Wzruszam ramionami. „W chuj” – powiedziałaby Irenka.
– Do babci – odpowiadam.
– Ach, tak – mówi Grażynka.
Przechodzę obok niej z moją walizką, której zawartość składa się głównie z książek. Głupich książek, które zaśmiecają wyobraźnię. To też zdanie Grażyny. Według niej powinnam czytać żywoty świętych czy coś w tym sensie. Oj, Grażynko, znam je na pamięć! Targam opowieści o klanie dzikich kotów na dół i czuję na plecach wzrok wychowawczyni.
Jestem dziką kotką, która wyrusza w miejską dżunglę. Bo, oczywiście, nie mam zamiaru jechać do babci. Jeden dopust Boży w postaci mojej mamuśki stanowczo wystarczy. Zresztą babcia też woli Klaudynę. Ha, ha… Gdyby się dowiedziała, że Klaudynka jest elgiebete, to znaczy ma dziewczynę, to by pewnie spadła z krzesła.
Taka to Klaudynka. Ja tam nic przeciwko temu nie mam, miłość nie wybiera. Ale babunia…
Jest ciemno. Znowu ktoś rozbił latarnię. Ale znam tę drogę na pamięć. Wiem, gdzie jest każda dziura, a gdzie wystaje kamień. Zresztą mam oczy jak kot. Zawsze dobrze widziałam w ciemnościach.
Na końcu ulicy odwracam się i patrzę w mrok. Dom czernieje jak ciężka bryła, na pierwszym piętrze tam, gdzie jeszcze przed chwilą był mój pokój, nadal pali się światło.
Myślę, że Grażynka odprawia jakieś egzorcyzmy albo okadza wszystkie kąty. Aby nic po mnie nie zostało. Walizka jest epicko ciężka. Czuję, jak na palcach robią mi się bąble, a tu jeszcze TO. TO siedzi na chodniku i gapi się na mnie. Jego oczy świecą jak dwie maleńkie latarki.
– Hej – mówię, przykucam i wyciągam rękę.
TO podchodzi, ociera się o moją dłoń i mruczy tak głośno, aż echo idzie. Dobra, myślę, pomizialiśmy się i spierdalaj.
Nie mogę zabrać cię ze sobą. Bo po prostu nie mam dokąd. Jedziemy, siostro, na tym samym wózku. Ty nawet masz większe szanse ode mnie.
Biorę walizkę i wiem, że TO lezie za mną. Kurwa. Gdybym była w domu rok dłużej, miałabym szansę na własny kąt. A tak – dupa zbita.
Przyspieszam. Ale TO biegnie za mną. Potyka się. Nie rezygnuje. Po prostu uparło się jak łysy na ondulację. Nie złamiesz mnie, gówniarzu…
Tylko, co zrobić, jak TO siada na chodniku i wybucha płaczem?
Podnoszę je z ziemi i wsuwam za bluzę. O Jezu, Jezu, majonezu, ależ jest lekkie. Nic nie waży. Skóra i kości. No i pewnie na dodatek pchły i robale.
Nie mam domu, nie mam pracy, za to mam kota. A kot ma mnie.
Wchodzę do pierwszego z brzegu całodobowego i robię zakupy. Cola, papierosy i torebka żarcia.
TO wcina i mruczy. A kiedy nie ma już nic, zasypia z nosem tam, gdzie przed chwilą było żarcie.
Teraz mogłabym francę zostawić. Nakarmiłam, może ktoś się pochyli. Ale nie mogę. Nie jestem moją mamuśką. Wkładam gówniaka za bluzę i idę dalej.
Gdybym skorzystała z propozycji Grażynki, wszystko byłoby inaczej. Ale w sumie nie jest źle.
Kurwa, jestem wolna! Przecież o niczym innym nie marzyłam. No to masz swoją wolność, myślę. Walizka i kot. Nieźle jak na początek.
Kot miarowo wbija pazurki w bluzę. Pewnie wydaje mu się, że leży obok swojej matki. Kotki są dobrymi matkami.
Nie bój się, będę dla ciebie dobra. Jesteś bezpieczna. Teraz muszę wziąć się w garść, bo nie jestem już sama.
Idę na dworzec. Z walizką wyglądam na kogoś, kto czeka na pociąg. Plecak zawsze jest podejrzany. Wizytówka uciekinierów. A tu proszę. Solidna walicha. Grzeczna dziewczynka jedzie. Tylko, kurwa, gdzie?
Nawet gdyby to była prawda – do kogo mogłabym jechać? Nie, skłamałam. Jest ktoś taki, tylko nie wiem, gdzie przebywa. Ktoś, kogo będę musiała odnaleźć…
– Taka ładna dziewczynka… co tu robi?
Facet ma koło czterdziechy, znam takich. Amator zielonych jabłek. Bo wyglądam na piętnaście. Milczę.
– Spierdalaj – odpowiadam w końcu.
Facet odskakuje jak oparzony.
– Widzisz… – szepcę do kotki śpiącej pod moją bluzą – damy radę. Jesteśmy twarde. Mamy kilka żywotów. To jest twój pierwszy, a mój…
No właśnie, myślę sennie.