Praktyka

Pola irygacyjne

Katarzyna Roj
615 odsłon
Fotografia dronowa pól irygacyjnych
Tego dnia po raz pierwszy wydaliny z miasta zostały przepompowane na pola. Na ich infrastrukturę kanalizacyjną składały się między innymi kolektory, rozprowadzalniki, osadniki, kwatery zalewowe, wpusty zasuwowe, rowy, a także niewidoczne sączki.

Z każdym tygodniem było nas więcej i powoli zaczęło się coś z tego wyłaniać. Mam kilka szczególnie wyraźnych wspomnień. Na przykład spacer po starorzeczu z moją córką Korą i Dominiką Kulczyńską, autorką miękkiej makiety pól o zachęcającym tytule: Tylko leżenie nas uratuje. Z Dominiką, która pracuje z ceramiką, chciałam poruszyć zagadnienie skażenia tamtejszej ziemi metalami ciężkimi, ale ją zainspirował łagodny horyzont pól i szum trzcinowisk. Rozmawiałyśmy tego dnia, że ich monotonny krajobraz ma na nas wyraźnie dobroczynny, fizyczny i emocjonalny wpływ. Dominika postanowiła ten temat przepracować. Od początku myślałyśmy o makiecie, ale pomysł, by miała ona formę miękkiej, wyszywanej kołdry w kształcie pól, wyszedł od Dominiki.

Przez kilka dni w galerii Dizajn BWA Wrocław kłębiły się kołdry, firany i pościele, które w drodze na wysypisko szukały tu drugiego życia. Na konstrukcjach z drabin suszyły się tkaniny, moczone wcześniej w wielkich garach wypełnionych barwnikiem. Obserwowałam Dominikę przy pracy, gdy kończyła pikowanie kołdry, odpowiadające rysunkowi drenów na polach. Forma makiety-leżanki zdradza od razu jej przeznaczenie. Odzwierciedla też naturalną plastykę tego terenu, skalę jego pochylenia oraz rolę grawitacji w funkcjonowaniu całego systemu. W obliczeniach pomagał Dominice kartograf Marcin Siehankiewicz, który pracował jednocześnie nad mapą dla kuracjuszy i kuracjuszek, pragnących samodzielnie eksplorować teren. Potem nad makietą pochylali się naukowcy, osoby aktywistyczne i urzędnicy. Praktycznie każde oprowadzanie rozpoczynałam od starych map Breslau i leżącej makiety. Wielu znawców uważało, że prostota i wydźwięk tego miękkiego i przyjaznego obiektu są bardzo praktyczne i pomagają zrozumieć złożoność problemu związanego z Wrocławskimi Polami Irygacyjnymi.

Pola irygacyjne zaczęły działać jako Städtliche Rieselfelder Breslau dokładnie 28 czerwca 1881 roku. Tego dnia po raz pierwszy wydaliny z miasta zostały przepompowane na pola. Na ich infrastrukturę kanalizacyjną składały się między innymi kolektory, rozprowadzalniki, osadniki, kwatery zalewowowe, wpusty zasuwowe, rowy, a także niewidoczne sączki. Tworzyły delikatny rysunek w krajobrazie pól. Dominował tam sielski, monotonny krajobraz, wzbogacony drzewami owocowymi i granitowymi drogami. Ścieki wydalone na pola powoli przesączały się przez ich powierzchnię, a wyczyszczone przez rośliny i glebę, trafiały bezpiecznie do rzeki. Przez długi czas działało to dobrze.

Po wojnie pola nadal służyły jako miejska oczyszczalnia, tym razem Polakom. Oficjalnie przestały działać dopiero w 2015 roku. Przez 134 lata czyściły wszystko, co spływało z miasta: ścieki organiczne i przemysłowe. Na pola trafiały wydaliny wszelkich klas i narodowości osób mieszkających tutaj oraz lokalnych zakładów produkcyjnych.

Rozwój miasta wymagał większego obszaru, który mógłby strawić jego konsumpcję i tak pola zaczęły się z czasem rozrastać, a następnie puchnąć, osiągając w latach 80. XX wieku granicę swojej wydolności.

I wtedy wydarzył się cud: zawiązał się tu wodno-bagienny ekosystem. Mokradła to przecież zagrożone siedliska, większość z nich zniknęła z powierzchni ziemi ze względu na aktywność ludzką. A tu, niejako w symbiozie z fizjologią człowieka, wytworzyło się to wielkie, cuchnące bagnisko, a po czasie – perła dla lokalnego środowiska ornitologów i ptasiarzy. Dziś, po odłączeniu od metabolizmu miasta, teren zagrożony jest suszą, która na naszych oczach zmienia jego życie.

Nie znałam tego miejsca, choć we Wrocławiu mieszkam od czasów wielkiej powodzi. Jestem pewna, że musiałam tam być wcześniej, bo mam kilka wspomnień związanych ze smrodem tego miejsca. Wówczas jednak nie połączyłam tych faktów. Tropiąc zagadnienie regeneracji i odporności w polu dyscyplin projektowych, natknęłam się na kilka opracowań środowiskowych i apeli ekologicznych związanych z tym miejscem.

Zazwyczaj słyszymy historię o człowieku, który zniszczył swoje przyrodnicze otoczenie. Tym razem może być inaczej. W polach jest pewien paradoks: ze względu na niski stopień przekształcenia można zaliczyć je do krajobrazów reliktowych. Z drugiej strony, ten do niedawna podmokły ekosystem jest wynikiem działalności ludzkiej i uzależnił się od stałych dostaw wody, pompowanej tu wraz ze ściekami. Gdy powstała nowa oczyszczalnia, ścieki przestały tu spływać, a pola przeszły na suchą emeryturę.

Wystawę Pole regeneracji otworzyliśmy w lipcu 2021 roku. Próbowała uchwycić moment przemiany pól i wskazać kilka tropów, pomocnych w zrozumieniu tego obszaru. Z doświadczenia wielu spotkań na polach wynieśliśmy specyficzną wiedzę o tym, jakie relacje człowieka z tym miejscem mogą służyć obu stronom. Wyobraziłam sobie pola jako miejskie sanatorium, które wspiera człowieka w niemiłym dla niego przebodźcowaniu. Lecz służy mu tylko przy okazji, koncentrując się przede wszystkim na własnej odporności i dobrostanie roślin i zwierząt tam żyjących.

Najwięcej akcentów postawiliśmy na doznania sensoryczne. Wystawa zachęcała do dotykania obiektów, wpatrywania się w nie, wąchania, słuchania i leżenia. To właśnie najbardziej lubimy robić na polach: Nic, jak w grafice Wojtka Kołacza. Zwiedzenie wystawy nie zastępowało obecności na polach, ale tworzyło rodzaj osobliwego pilotażu.

Grupa projektowa Centrala przygotowała na wystawę tryptyk pod nazwą Wodobraz Wrocławskich Pól Irygacyjnych. Byłam ciekawa, jak ich doświadczenie projektowania zgodnego z rytmami biologicznymi oraz pracy z miejskimi mokradłami, hydrobotaniką czy zanikającymi fenomenami atmosferycznymi, może przełożyć się na lokalny kontekst. Powstały trzy azymuty, rozpięte pomiędzy możliwością naturalizacji, zdziczenia, a dalszą produktywizacją, czyli ponownym włączeniem pól do metabolizmu miasta, opartym na obustronnych korzyściach. W tej wersji pola tworzą rezerwuar miejskiej hydrobotaniki, dodatkowo kompostując i tworząc nową ziemię. Przy okazji Centrala podzieliła się z nami swoją wiedzą na temat ekstrakcji ziemi na potrzeby ogrodnicze.

Szczegółową datę rozpoczęcia pracy pól znalazłam w austriackim czasopiśmie dla inżynierów z 1896 roku. Wtedy opierałam się jeszcze w dużej mierze na archiwaliach w internecie, ponieważ dostęp do fizycznych archiwów był w okresie pandemii poważnie utrudniony. W czerwcu 2021 trafiłam wreszcie do Archiwum Państwowego i tam z pomocą osoby opiekującej się katalogami wygrzebałam ponad 100 woluminów przedstawiających szczegółowe, choć niepełne plany, które pomogły mi w dokonaniu nowych ustaleń. Część z nich wyświetlaliśmy później w galerii, używając staromodnej folii. Wątki kartograficzne pojawiły się dodatkowo w akwarelach Aleksandry Gierko, która swoją wypowiedź na wystawie ujęła w formę tryptyku było-jest-będzie. Sięgając do przeszłości zwizualizowała pola sprzed ich kanalizacyjnej funkcji, portretując sielski krajobraz o charakterze rolniczym i mokre starorzecze. Wątek ten wypłynął zresztą w tym samym czasie, niezależnie, u kilku twórców: Marcina Siehankiewicza, który opracowując mapę z Kają Gliwą zdecydował się podkreślić linię starego dopływu Odry, znajdującego się kiedyś na polach, oraz Kacpra Kowalskiego, który podczas drugiego nalotu fotograficznego zobaczył powracającą w swoje miejsce wodę – realny ślad po starorzeczu. Pamięć wody i współpraca z mikroklimatem była też sednem pracy Centrali.

Zależało mi na tym, aby w spojrzenie na pola wprowadzić długą perspektywę czasową, dlatego też sięgnęłam po pojęcie „kontinuum”. Chodziło o to, by spojrzeć na lokalną historię poza binarnym podziałem na „niemieckie-polskie”, „ludzkie-nieludzkie”, „kultura-natura” i szukać praktyk oraz ich przejawów, które świadczyłyby raczej o ciągłości.

Bez dostępu do dokumentacji musiałam zbudować swoje archiwum właściwie od zera, ale dzięki temu więcej polegałam na rozmowie z innymi, ich pamięci, opiniach, wiedzy i notatkach. Na wystawie zbiór ten był prezentowany pod hasłem Memorabilia: tworzyły go wycinki prasowe, raporty, pisma, artykuły, zdjęcia. Ktoś przyniósł nam nawet kości. Nie wszystko mogliśmy upublicznić, ale ze zbioru wyłonił się obraz ciekawych powiązań pomiędzy ludźmi i organizacjami. A także prosty fakt, że opinia publiczna dopomina się o dobrostan pól już co najmniej od lat 90. Odnalezienie autora artykułu Pola irygowane – co dalej?, Ryszarda Malarskiego, który interweniował w magazynie „Kropla” w 1994 roku, jakby przerzuciło mnie na inną planszę. Nagle wszystko zaczęłam rozumieć lepiej: zobaczyłam potencjał społeczny w trwającym od dekad zainteresowaniu polami wśród środowisk aktywistycznych. Może rację ma przywoływana na ekspozycji Bogna Świątkowska, która widzi w polach miejsce naszego oczyszczenia?

Kilka prac na wystawie akcentowało pola w ujęciu liminalnym, w zawieszeniu, na granicy. Z Danielem Brożkiem zrobiliśmy audycję, prezentowaną najpierw w magazynie „Glissando”, w numerze poświęconym ekologii dźwiękowej, a potem w wyciemnionym pomieszczeniu galerii. Świt opowiada o intensywnym życiu biologicznym na polach, zanieczyszczeniu akustycznym dochodzącym tu z miasta, ale też o nadziei, którą wyraża światło rozrzedzające noc. Zanim wstanie dzień, wszystko wydaje się jeszcze możliwe. O podobnym, tym razem biologicznym zawieszeniu, mówi Ilona Witkowska w tekście Larwa, rozbrzmiewającym w przestrzeni galerii: „Oto moment, w którym spotykamy Wrocławskie Pola Irygacyjne. Przez dekady gromadziły zapasy: ziemia jadła ludzki nawóz niczym żarłoczna Larwa. Wysycona nim, wilgotna i pulchna, została porzucona przez miasto, ukryta, uboczna, w spoczynku. Teraz to Poczwarka – odżywcza papka z bijącym sercem”.

Liminalny charakter mają też aromaty pól, które opracowała Monika Opieka-Nowak. Wspólnie spędziłyśmy jedną noc na polach; ja nagrywając dźwięki, Monika – wąchając i zbierając próbki. Było to błogie zanurzenie się w polach, przełamywanie strachu, ale też zmierzenia się z gniewem, gdy spokój nocy zakłócali kłusownicy albo myśliwi. Z tego doświadczenia powstały perfumy Złość, które zamykają aromatyczną opowieść Moniki o polach. Składają się na nią takie pachnidła jak Bagno, Wiosna, Liściaste drzewa, Życie po pożarze, Sromotnik wstydliwy, Dzika róża, czy moja ulubione – cuchnąca Woda ze stawu, która przez cztery miesiące trwania wystawy wykręcała nam nosy. Obserwowałam, jak ludzie na nie reagują, jak łączą zapachy w sekwencje, czego pragną powąchać. A potem faktycznie, parę razy podczas spacerów na polach te zapachy z wystawy zwracały na siebie uwagę. Trzeba się było ich tylko nauczyć, przygotować na ich obecność.

W polach wspaniałe jest to, że nie można ich do niczego porównać. Są tutejsze i mają swoją własną charyzmę. Jest wiele podobnych miejsc, ale historia tych pól jest unikalna, podobnie jak wytworzony tu ekosystem. Nie muszą być przyjazne, mogą być trudne i nieprzystępne w spotkaniu z człowiekiem. Są tu rośliny śmiertelnie trujące, niepewny grunt pod nogami, pokrzywiska wyższe od ludzi. Myślenie o polach wrogich jest mi równie bliskie, bo wierzę, że ich krajobraz wcale nie musi być zawsze łagodzący. Przekonałam się o tym pewnego dnia, gdy w swojej samotni znalazłam niedopałek papierosa i wtedy nagle poczułam się na polach odkryta i widoczna. Zrozumiałam wtedy, o czym mówił Mikołaj Moskal, który malował pola w plenerze: wyczuwa się tu dziwne napięcie, trudne do zwerbalizowania. Jakieś wiszące niebezpieczeństwo, poczucie, że jest się pośrodku potencjalnie idealnego miejsca zbrodni. Pola są mroczne i nieoczywiste; jak prezentowany na wystawie obiekt Olafa Brzeskiego, z cyklu Suche, wilgotne, przedstawiający tajemniczy obiekt wyciągnięty z bagna.

Fotografie: Kacper Kowalski, Wrocławskie Pola Irygacyjne, dzięki uprzejmości BWA Wrocław