I znowu wychodzę na nocny patrol. Sprawdzam, czy w centrum Warszawy wszystko na swoim miejscu. Jak anioł stróż, czytaj: cieć. Czasami poklepię coś poufale, że niby moje. Na placu Trzech Krzyży pomnik Witosa. Na rondzie de Gaulle’a palmę, bardziej czule niż Witosa, nie wiem dlaczego, przecież nie posadziłem jej sam.
W nocy więc jako cieć, czytaj: anioł stróż, a w dzień? Jako listonosz. Ale bez poczty. Jedyny taki. Poczta padła jak powstanie, listonoszów zwolnili, o mnie zapomnieli. Co miesiąc dostaję wypłatę. Mam wyrzuty sumienia, że tak za nic, więc chodzę co drugi, trzeci dzień po moim rewirze, dzwonię domofonem lub do drzwi mieszkańców i informuję, że dzisiaj nie ma dla nich żadnej poczty. Irytuję ich tym tak, że mnie przeganiają, zdarza się, że ktoś rzuci za mną psem lub poszczuje kamieniem.
Mam w rejonie opinię nieszkodliwego idioty. Kiedy wchodzę do sklepu i jest zimno, zawsze mówię do ekspedientek: „ale zimno”, kiedy gorąco, mówię: „ale gorąco”. Słyszałem raz, jak jedna powiedziała do drugiej: „o, nasz odkrywca przyszedł”, a przecież nie same czcze konstatacje pogodowe ważne, ale dzielenie się nimi, to ono ustawia nas do wspólnego zdjęcia, jako całość. Czyż nie rodzi się wtedy uczucie, że na jednym statku płyniemy, na jednej rzece, a nie, że każdy wiosłuje osobno na swojej krze lodowej?
Nieszkodliwy idiota. Ten status jest wygodny, bo kiedy powiem nagle coś dobrego, ciekawego, łatwo wzbudzam… może nie od razu podziw, ale uznanie na pewno.
Dobra, no więc ten obchód. Zimno tak, że na Nowym Świecie ja jako jedyny duch żywy. Skręcam na ulicę Foksal, staję przy oknie „Amatorskiej”. (Gdziekolwiek bym skręcił, i tak wszystkie drogi prowadzą do „Amy”). Chcę jak zwykle popatrzeć na puste stoły i krzesła, mój bzik, podglądać coś, co zawsze pełne, głośne – i nagle ciche, puste. Ale jeszcze, o dziwo, otwarte, w środku jacyś ostatni, więc wchodzę (bo ten mróz), biorę wino grzane, siadam, wypijam, chcę iść, nie mogę wstać. Postrzał, lumbago. Światła gasną, znak, że trzeba wychodzić. Podnoszą się ci ostatni i w pijanym ferworze podnoszą także mnie. Z krzesłem. I wynoszą na zewnątrz, i stawiają na chodniku, i odchodzą.
Siedziałem, kostniałem, zamarzłem. Rano usłyszałem pierwszych przechodniów. Dziecko: „Tato, kto to?”. Ojciec: „Nie kto, tylko co, nie widzisz? To jakaś bryła z lodu, skulptura, podobna do człowieka”. Dziecko: „A, to taki pan Nikt”.
Ptaki na mnie siadać zaczęły, psy obsikiwać, w nocy szczury łazić. Bywalcy „Amy”, których nic nie zadziwi, stawiali na mnie piwo, gasili pety na głowie. Dzieci mi na kolana wchodziły, żadne nie chciało zejść, w kolejkach stały.
Wtopiłem się w otoczenie, przyzwyczaiłem, ludzie do mnie również. Głupio się chełpić, ale napiszę jedno: więcej sobie ze mną selfie robiono niż z warszawską Syrenką. Byłem jak Skrzynecki pod „Zwisem”, z tą różnicą, że odlany w Warszawie.
Aż przyszły ciepłe dni, przeklęta niech będzie wiosna. Zacząłem tajać. Podniosłem się jak robot i jego krokiem ruszyłem do domu. Sto pięćdziesiąt metrów do Nowego Światu trwało tyle, że czas się zmęczył. Potem odtajałem zupełnie i było jeszcze gorzej. Wlokłem swoje ciało, jakbym ciągnął wóz drabiniasty pod górę. Tempo miałem takie, że kiedy doszedłem do placu Trzech Krzyży, wiosna była już w pełni, w letnich już ubraniach ludzie oglądali się za mną jak za człowiekiem, który przybył z epoki lodowcowej.
Przed moim sklepem jedna z ekspedientek paliła papierosa. Rozpoznała mnie i zagadnęła: „ale gorąco, nie?”. Zlekceważyłem jej zaczepny ton z aluzją do „odkrywcy”, i zaskoczyłem ją. Powiedziałem: „A wie pani, że lepiej być martwym i kimś niż żywym i nikim?
Janusz Rudnicki – urodzony w Polsce. Pisarz, felietonista. Internowany w stanie wojennym, do Niemiec wyjechał w roku 1983. Studiował na uniwersytecie w Hamburgu, mieszkał też w Pradze i Luksemburgu, dziś przyssał się do Warszawy jak magnes do lodówki. Od paru dobrych lat związany z „Gazetą Wyborczą”.
Debiutował zbiorem opowiadań Można żyć (1992), potem napisał między innymi: Mój Wehrmacht, Chodźcie idziemy, Śmierć czeskiego psa, Trzy razy tak, Życiorysta (trzy tomy) oraz Człowiek na rondzie.
Tłumaczony na parę języków, jedno z jego opowiadań ukazało się w Best European Fiction (Cierpienia głupiego Augusta, 2012). Jest, między innymi, laureatem nagrody im. Lindego (2014).
fot. Taufiq Dzikri / unsplash.com