Teoria

Odszukać tego, który nie chce być znaleziony

Dorota Oczak-Stach
152 odsłon

[Agnieszka Kołodyńska-Walków, Chłopiec ze starej fotografii, Wydawnictwo Amaltea, Wrocław 2025]

Nie będę ukrywać – pracowałyśmy z Agnieszką Kołodyńską-Walków w tej samej redakcji lokalnego wydania ogólnopolskiej gazety. Operujemy tymi samymi anegdotami, znamy dobrze wrocławskie ścieżki i zakamarki, a także, a może przede wszystkim, postaci. Obie stałyśmy pod redakcyjnym filarem w czasie kolegium i obie pełniłyśmy dyżury w tak zwanym akwarium. Minęłyśmy się jednak – Agnieszka odeszła z zespołu, zanim ja do niego dołączyłam. Dlaczego więc o tym wspominam? Otóż bohaterką nowej książki Kołodyńskiej-Walków, która ukazała się w serii Tutejsi Wydawnictwa Amaltea, jest dziennikarka wrocławskiej gazety. Młoda, energiczna, lekko roztrzepana, pełna zapału do pracy, ale nie bezrefleksyjna. Marianna, mimo że lubi swoją profesję, jej tempo, zmienność, spotkania z ludźmi, zadaje sobie też pytania o sens, celowość, zasadność zawodu dziennikarza. Bez wahania odnajduję w niej alter ego autorki. I ja bez większego trudu potrafię utożsamić się z Marianną – choć nie powiem, aby była mi bliska.

Trzonem opowieści są prowadzone przez dziennikarkę poszukiwania tytułowego chłopca ze starej fotografii. Punktem wyjścia staje się list, który pewnego dnia trafia do wrocławskiej redakcji. Z koperty wypada także stare, czarno-białe zdjęcie. Autorka listu prosi o pomoc w odnalezieniu dawno zaginionego krewnego. Marianna, z braku lepszych pomysłów, zgłasza temat na redakcyjnym kolegium. Tak zaczyna się zgłębianie losów Motka, czyli Mordechaja Fischera. Czytelnik próbuje je odtworzyć z pomocą drugiej, równorzędnej bohaterki, Mashy – bratanicy zaginionego, emerytowanej pielęgniarki, która całe życie spędziła w Tel Awiwie.

Opowieść jest tu snuta wielotorowo przy użyciu różnych narracji, a także w kilku planach czasowych. Akcja rozpoczyna się w Tel Awiwie, lecz jej gros rozgrywa się we Wrocławiu – zarówno współczesnym, jak i powojennym. Autorka czerpie ze swojego dziennikarskiego doświadczenia, sprawnie odmalowując miasto i zamieszkujących je ludzi. Wszechwiedzący narrator pokazuje czytelnikowi wspomniane metropolie, ich zakamarki, mieszkańców, a nawet niemalże pozwala poczuć smaki i zapachy. Jest też wątek epistolograficzny, udanie wzbogacający tę narrację – fragmenty akcji i kolejne decyzje bohaterów poznajemy również dzięki listom wymienianym między Mashą a Marianną.

Kontakt rodziny z Motkiem urwał się, gdy był on jeszcze małym chłopcem. Poszukująca go bratanica nigdy nie widziała go na żywo; jest zaledwie mglistym wspomnieniem, niemal rodzinną legendą. Jego matka, czyli babka Mashy, wyjechała z Polski do Palestyny wraz z dwiema córkami przed wybuchem II wojny światowej. Motek nigdy do nich nie dołączył, zostało po nim tylko zdjęcie. Matka i siostry nie wiedziały, czy był w getcie, czy trafił do obozu, czy w ogóle przeżył. Jedynym tropem, którego kurczowo trzymała się matka Mashy, była plotka, że ktoś, kiedyś – zaraz po wojnie – widział go we Wrocławiu. Stąd pomysł, by to w stolicy Dolnego Śląska zacząć poszukiwania utraconego krewnego.

Próba rozwiązania zagadki z tak znikomymi tropami początkowo wydaje się dążeniem do niemożliwego. Jednak rozczarują się ci, którzy będą spodziewać się po Chłopcu rasowej szpiegowskiej czy detektywistycznej powieści albo chociaż rzetelnego dziennikarskiego dochodzenia. Zarówno Masha, jak i Marianna (bo to na niej spocznie ciężar poszukiwań we Wrocławiu) idą jak po nitce do kłębka, powoli, ale bez potknięć i mylnych tropów. Kolejne napotkane w trakcie śledztwa wskazówki okazują się właściwe, a osoby – życzliwe, pomysłowe i dobrze poinformowane. Tyle że ostatecznie sprawa odnalezienia Motka nie musi być w tej opowieści najważniejsza.

Kołodyńska-Walków wplata w fikcyjną historię rzeczywiste postacie i wydarzenia. Mimo że nie padają tu konkretne nazwiska, zainteresowani z pewnością rozpoznają naczelną lokalnej gazety czy „dziennikarską legendę opozycji”. Z kolei reporterska relacja Marianny z żydowskiego ślubu zawieranego przez parę amerykańskich filmowców we wrocławskiej Synagodze pod Białym Bocianem ma źródło w doświadczeniach autorki, która jako reporterka brała w 2000 roku udział w takiej uroczystości, będącej ogromnym wydarzeniem nie tylko dla gminy żydowskiej – był to bowiem pierwszy ślub w synagodze od 1964 roku. Trzeba przyznać, że w powieści umiejętnie i ze znawstwem odmalowano żydowską obrzędowość.

Autorka przywołuje też, choć niezbyt szczegółowo, powojenne losy Żydów, którzy trafili na tak zwane ziemie odzyskane. W centralnej Polsce wciąż panowały antysemickie nastroje, dochodziło do aktów przemocy, a nawet morderstw na Żydach. Polskie władze i pozostałości żydowskich elit właśnie na Dolny Śląsk kierowały większość ocalałych Żydów z terenów włączonych do Związku Radzieckiego. Na jeszcze do niedawna niemieckich ziemiach dołączali do nich kolejni, poszukujący swoich krewnych i bliskich. Ci, którzy chcieli zostać, znajdowali prace i domy, pozostali kierowali się w stronę pobliskich granic, zwłaszcza czechosłowackiej, przez którą szła największa fala nielegalnej migracji. W pierwszych latach po wojnie przez Dolny Śląsk przewinęło się ponad sto tysięcy osób żydowskiego pochodzenia. Sam Wrocław skupiał drugą największą żydowską społeczność w powojennej Polsce. Żałuję, że autorka poświęciła tym kwestiom tak mało miejsca – szersze zarysowanie tła i kontekstu historycznego zdecydowanie ubogaciłyby fabułę Chłopca, niosąc też walor poznawczy. Wszak nie każdy czytelnik przystępujący do lektury musi znać losy jednostek trafiających na tereny przyłączone do Polski po 1945 roku, a także historie tworzących się tu wspólnot i społeczności.

Największy zarzut kieruję jednak w stronę sposobu, w jaki zostały przedstawione losy poszukiwanego mężczyzny – od momentu, w którym dziejowe burze rozdzieliły go z rodziną. Poznajemy je w końcu w narracji pierwszoosobowej: ni stąd, ni zowąd Mortek zaczyna opowiadać, jak potoczyło się jego życie, co się z nim działo, jakich musiał dokonać wyborów oraz co stało za powziętymi przezeń decyzjami. To najprostsze z możliwych rozwiązań budzi opór czytelnika, oczekującego stopniowego odkrywania tajemnicy. I choć już wiemy, że nie o samą zagadkę w tej książce chodzi, powolne odkrywanie kart byłoby zdecydowanie bardziej korzystne dla narracji.

Z kolei najciekawszym wątkiem Chłopca ze starej fotografii zdaje się kwestia wyparcia własnej tożsamości. Jaka trauma może doprowadzić do wyrzeczenia się samego siebie? Dlaczego strach bywa silniejszy niż samotność? Czy mechanizmy obronne mogą całkowicie zatrzeć pamięć? Czy potrafimy zapomnieć, kim jesteśmy, skąd przychodzimy, co było dla nas ważne – i kto był ważny? Szkoda, że autorka nie poszła dalej tropem dysocjacji, nie zadała pewnych pytań i nie pokusiła się o rozbudowanie psychologii swego bohatera.

Powieść zamyka zbiór przepisów na szabasowe potrawy. Jedna z bohaterek powieści, Nurit, najstarsza córka Mashy, jest kulinarną celebrytką – prowadzi swoje show w Kosher TV i wydaje bestsellerowe książki kucharskie. Znam rozmiłowanie Kołodyńskiej-Walków w kuchni i kulinariach, dlatego ten zabieg mnie nie dziwi, raczej urzeka. W swojej poprzedniej książce Przy rumuńskim stole. Historie prosto z kuchni autorka połączyła wątki autobiograficzne – poszukiwania własnych korzeni i przodków, które zaprowadziły ją do Mołdawii i Rumunii – z książką kucharską właśnie. Tam przepisy stały się inspiracją dla odkrywania własnej tożsamości, w Chłopcu pozwalają zaś odmalować współczesny Izrael i żydowskie tradycje. Trzeba przyznać, że Kołodyńska-Walków robi to zręcznie, dosłownie rozbudzając apetyt czytelników. Zabiera ich na targowisko w Tel Awiwie, by wybierać spośród chałek, bajgli i innych lokalnych specjałów, nad którymi unosi się aromat korzennych przypraw. Biesiadowanie przy wspólnym stole, obficie zastawionym specjałami kuchni żydowskiej, stanowi też zręczną klamrę dla opowieści.

Sięgając po tę książkę, wyobrażałam sobie, że autorka jeszcze jako reporterka „Gazety Wyborczej” dostała taki właśnie list z prośbą o odnalezienie dawno zaginionego krewnego. Dziennikarskie śledztwo spełzło na niczym, gdyż pewne ślady zostały zatarte na zawsze i zadanie okazało się niemożliwe do wykonania, a ten, który nie chciał zostać odnaleziony, pozostał w ukryciu. Jednak przez lata historia nie dawała spokoju dziennikarce, więc już jako autorka fikcyjnych opowieści postanowiła dopisać ciąg dalszy opowieści i chociaż symbolicznie rozwikłać zagadkę. Cóż, tym razem to chyba mnie poniosła czytelnicza wyobraźnia. Pewne jest, że w Chłopcu ze starej fotografii fikcyjna narracja i reporterska relacja przenikają się, splatają, nie dając czytelnikowi jednoznacznej odpowiedzi, co jest prawdą, a co zmyśleniem.

I choć Agnieszka Kołodyńska-Walków sięga tematyką do przeżyć wojennych, kwestii Zagłady, to nie zagrzebuje się w traumach, nie psychologizuje nadmiernie działań swoich bohaterów, co po pierwszych wątpliwościach znajduje swoje uzasadnienie. Historia zostaje podana w lekkiej, ale nie rozrywkowej i trywializującej temat formie. Nie brakuje tu subtelnego humoru i dowcipu. Siła tej opowieści tkwi w pogodnej narracji, smaczkach obyczajowych, bogactwie smaków i zapachów unoszących się znad kart książki. A jeśli chcecie wiedzieć, czy – pozornie z góry skazane na porażkę – poszukiwania zakończą się sukcesem, a rozdzielonej rodzinie uda się zjednoczyć, odsyłam do Chłopca. Zdradzę jedynie, że na szczęście autorka nie idzie na skróty i nie serwuje nam trywialnego happy endu.