(Kim Jee Hye, Kuchnia książek, tłum. Marta Niewiadomska, Czarna Owca, Warszawa 2024)
Na księgarnianych półkach mogą przyciągnąć wasz wzrok okładkami. Urocze grafiki w pastelowych barwach najczęściej przedstawiają książki, koty i kwitnące drzewa. Nie kryją się za nimi opowiastki dla dzieci, jak można by pomyśleć, lecz japońskie i południowokoreańskie powieści, których ostatnio na naszym rynku sporo. Z góry przepraszam za wrzucenie literatury tych dwóch krajów do jednego worka – zdaję sobie sprawę, że nie są tożsame, wiem też, że Azja Wschodnia to więcej niż Japonia i Korea Południowa. Jednak polscy wydawcy skupiają się właśnie na nich i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że literatura tych dwóch krajów ostatnimi czasy zrobiła się modna.
Jak to z modami bywa, trudno wskazać, od czego konkretnie się zaczęło. Zwiastunów było na pewno kilka. W 2007 roku rozpoczęło swoją działalność wydawnictwo Kwiaty Orientu, promujące kulturę koreańską. Blisko dekadę później Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego zainicjowało „Serię z Żurawiem”, w której ukazują się powieści współczesne z różnych stron świata, wśród nich sporo koreańskich pozycji (między innymi O zmierzchu i Księżniczka Bari Hwang Sok-Yonga, uważanego za najpoważniejszego południowokoreańskiego kandydata do Literackiej Nagrody Nobla). Potem przyszedł czas na kolejne oficyny: Tajfuny (literatura Azji Wschodniej), Kirin (literatura japońska) i Mova oraz Grupę Wydawniczą Relacja (dwa ostatnie bez specjalizacji, ale w ich ofercie można znaleźć sporo tekstów z Japonii i Korei Południowej). W międzyczasie pojedyncze tytuły – w tym Cuda za rogiem Keigo Higashino, od której to książki zaczęło się moje zainteresowanie literaturą dalekowschodnią – ukazywały się również w innych wydawnictwach.
Od jakiegoś czasu powieściom z tej części świata baczniej przyglądają się także więksi wydawcy; przekłady koreańskich i japońskich powieści mają już w swoich katalogach Znak, Albatros, W.A.B. czy Czarna Owca. Są wśród nich oczywiście książki reprezentujące różne gatunki, ale znakomitą większość coś łączy. Otóż: to nie mroczne opowieści o trudach życia w krajach Azji Wschodniej, jak te serwowane przez Tajfuny, ani kryminały czy thrillery, bo tłumaczeń tego gatunku z koreańskiego czy japońskiego ukazuje się na naszym rynku stosunkowo niewiele – co zresztą dziwi, biorąc pod uwagę nieustającą jego popularność w Polsce. (Tu ciekawostka: wspomniany już Keigo Higashino jest znany właśnie jako autor powieści kryminalnych, jedna z nich trafiła nawet do setki kryminałów wszech czasów magazynu „Time”; tymczasem jedyna jego książka przetłumaczona na polski z kryminałem nie ma nic wspólnego). Nie, duże wydawnictwa stawiają na coś innego: proste, ciepłe historie o młodych ludziach, którzy poszukują swojego miejsca na świecie. Może istnieje jakieś banalne wytłumaczenie tego zjawiska – może takie książki lepiej promują się na międzynarodowych targach odwiedzanych przez polskich wydawców, może po prostu pisze się ich więcej i stąd liczniejsza reprezentacja. Ja jednak chcę widzieć inne wyjaśnienie. Po prostu każdy i każda z nas potrzebuje czasami lekkiej opowieści, która pozwoli nam z optymizmem spojrzeć w przyszłość. A te z Japonii czy Korei Południowej właśnie to oferują, dodatkowo dodając odrobinę egzotyki oraz zupełnie inną dynamikę.
I coś jeszcze. Wystarczy zerknąć na tytuły i okładki, by się przekonać, jakimi motywami grają często autorzy i autorki – a za nimi wydawcy. O kocie, który ratował książki (Sosuke Natsukawa, Znak Koncept, 2023), Kawiarnia Pod Pełnym Księżycem (Mai Mochizuki, W.A.B., 2024), Nietuzinkowy sklep całodobowy (Kim Ho-yeon, Znak Literanova, 2024), Księgarnia Napojów Księżyca (Seo Dongwon, Mova, 2024), Witajcie w księgarni Hyunam-Dong (Hwang Bo-reum, Albatros, 2024), Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece (Michiko Aoyama, GW Relacja, 2024)… Widzicie już, co je łączy? Tak: książki (prawie zawsze), koty (bardzo często) i jedzenie (regularnie). Czyli dokładnie to, co większości z nas kojarzy się z ciepłem, bezpieczeństwem i przyjemnie spędzanym wieczorem. Wydawcy często używają na określenie publikowanych przez siebie pozycji słów „magiczny” czy „bajkowy”, i czasami rzeczywiście pojawiają się w nich jakieś fantastyczne wątki. Częściej jednak chodzi o magię codzienności, którą wspomniane elementy podkreślają.
Jedną z takich powieści – a konkretnie: „magiczną koreańską powieścią o magicznym miejscu”, jak czytamy na okładce – jest Kuchnia Książek, debiut Kim Jee Hye. To historia o Soyang-ri Book’s Kitchen, miejscu założonym przez trzydziestodwuletnią Yujin, która niedługo po sprzedaży własnej firmy, zmęczona wielkomiejskim życiem i bez dalszego pomysłu na siebie, trafia przypadkiem do wsi Soyang-ri. Ale Kuchnia Książek ma być czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie da się kupić literaturę. Można tu też zjeść i napić się kawy (bookcafé), popracować nad własnym pisaniem, wziąć udział w wydarzeniu niekoniecznie z książkami związanym – takim jak zbieranie kasztanów – czy nawet na jakiś czas zamieszkać (bookstay). Księgarnię odwiedzają różne osoby, zwykle w trudnym dla nich momencie: odnosząca sukcesy, lecz bardzo samotna wokalistka Dain, Suhyeok, który niedawno stracił matkę, Sohui na zawodowym rozdrożu, czy Nayun, która czuje, że monotonia pracy odbiera jej radość życia. Pobyt w Kuchni Książek nie podsuwa im prostego rozwiązania problemów, lecz daje chwilę oddechu i pozwala świadomie postawić kolejny krok. Czego najlepszym przykładem jest sama Yujin – Book’s Kitchen okazuje się nowym rozdziałem w jej życiu, który przynosi upragniony spokój.
W książkach można delektować się każdym ze zdań i każdemu, zależnie od preferencji, może ono smakować inaczej. Yujin skupiła się na tym, że chciałaby polecać ludziom książki tak, jak poleca się dania pod czyjś gust, że chciałaby, aby czytelnicy odnajdywali w nich ukojenie, tak jak każdemu od razu poprawia się nastrój, kiedy zje coś dobrego (s. 10–11).
I to właśnie robi Kuchnia Książek: daje ukojenie i poprawia nastrój. Siedem rozdziałów tej książki to siedem podszytych smutkiem, ale pozytywnych w wydźwięku opowieści o ludziach, którzy odczuwają jakiś brak i nie wiedzą, czym go wypełnić. Pobyt w tym miejscu, na przecięciu ścieżek z innymi bohaterami i bohaterkami, pozwala im znaleźć najlepszą dla siebie drogę. Ale powieść Kim Jee Hye to również książka o poszukiwaniu miłości – nie w najpowszechniejszym, a jednocześnie najbanalniejszym rozumieniu tego słowa: jako relacji z drugą osobą, lecz przede wszystkim miłości do siebie samego, która przejawia się akceptacją i zrozumieniem dla własnych słabości. Nawet jeśli pojawiają się tu jakieś wątki miłosne, autorka zarysowuje je subtelnie, nie łączy bohaterów w pary. I, co trzeba mocno podkreślić, mimo wyraźnego w kulturze Korei Południowej podziału ról społecznych ze względu na płeć [1] powieściowe kobiety są silne, a ich wartość nie zależy od bycia w związku. Tak, niektóre chcą być żonami i matkami, ale właśnie: chcą, nie: są do tego zmuszone. Przewijająca się przez kolejne rozdziały opowieść o pogoni za pracą i trudnościach z jej utrzymaniem, a także o poświęcaniu życia osobistego dla pracy właśnie, bynajmniej nie jest magiczna, niemniej bohaterowie i bohaterki potrafią przełamać schematy, w które zostali wtłoczeni, co przynosi nieco otuchy. Bo świat się zmienia. Powoli, owszem, ale w dobrą stronę.
Powoli snuje się też ta historia. Co wcale nie jest wadą; spokojne tempo pozwala nam mocniej wejść w opowiadaną przez Kim Jee Hye historię i lepiej ją poczuć, bliżej poznać występujące w niej postaci. Na tę charakterystyczną dynamikę wpływ ma również język. Jak w większości tych „magicznych” historii, w Kuchni Książek jest gęsto od fraz o charakterze aforyzmów czy życiowych porad. Część to truizmy („Czasem potrzeba człowiekowi jaskini, w której mógłby się schować chociaż na chwilę przed wzrokiem innych”; s. 184), część ociera się o kicz („nawet w tak prostej i zwykłej czynności jak wyciąganie książek z pudeł, żeby poustawiać je na regałach, niezmiennie odbijało się światło gwiazd”; s. 52), ale niektóre sprawiły, że na chwilę się zatrzymałam („Znajdź sobie kogoś, z kim będziesz mógł rozmawiać godzinami. Taką osobę, z którą będziesz mógł przegadać całą noc […]. Przemijają pierwsze wspaniałe dni, kończą się szalona namiętność i ekscytacja, ale rozmowa pozostaje na zawsze”; s. 252). Urzekło mnie też nienachalne podkreślanie związku człowieka z przyrodą, którego metaforą jest tutaj śliwa rosnąca na podwórzu, podobnie jak bohaterowie i bohaterki tej opowieści podlegająca nieustannym przemianom.
Nie wszystkie „magiczne” opowieści z Japonii i Korei Południowej serwowane przez polskich wydawców mnie ujęły. Niektóre okazały się zbyt naiwne, inne przesadnie uduchowione, w części przeszkadzał mi zbyt „kanciasty” przekład. Tymczasem Kim Jee Hye udało się idealnie wyważyć proporcje, a jej debiut stanowi doskonały przykład tego, że urok tkwi w prostocie. Nie trzeba też znać koreańskiego czy japońskiego, by się domyślić, że tłumaczenie z języków o tak odmiennej składni i ogromnej liczbie form grzecznościowych, których w języku polskim po prostu nie ma, jest wyzwaniem. Dlatego warto docenić pracę tłumaczki, Marty Niewiadomskiej – bo tę powieść czyta się lekko i z przyjemnością. Kuchnia Książek otula niczym miękki koc w ponury jesienny wieczór. Ktoś powie, że jest nieznośnie ckliwa i banalna. Dla mnie jest ciepła, urocza i przytulna.
[1] Spragnionym informacji na ten temat polecam reportaż Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Anny Sawińskiej (Czarne, Wołowiec 2022). To opowieść o świecie, w którym kobiety często nie mogą decydować o sobie same – najpierw robi to za nie ojciec, później mąż, wreszcie syn.