[Tomasz Bąk, Fiszki, WBPiCAK, Poznań 2023]
W 1935 roku na falach Radia Moskwa Bertolt Brecht odczytuje polityczną elegię Do zglajchszaltowanych, która znajdzie się później w Wierszach svedenborskich. Rozpoczyna ją przechwyceniem oratorskiej formuły partyjnego kazania:
W czasach wzrastającego ucisku
Niejeden, nie chcąc stracić chleba, postanawia
Nie mówić już prawdy
O zbrodniach, popełnionych przez reżym
Dla powstrzymania wyzysku, a jednocześnie
Nie głosić też kłamstw reżymu. Tak postępując daje do zrozumienia, że nawet w czasach
Wzrastającego ucisku gotów jest nadal
Zachować twarz, chociaż chodzi mu zaledwie o to,
By nie stracić chleba (…)1.
Ocierając się o retorykę kronikarza socjalistycznego wyzysku, autor Postylli domowej w samym porządku składniowym wskazuje, że życie człowieka pod autorytarną kuratelą przybiera formę logicznego równania, w którym niewiadome stanowią kategorie etyki i przeżycia. Choć Brecht pisał ten wiersz jeszcze przed emigracją do Stanów Zjednoczonych, nie sposób przeoczyć, że zarysowana tu forma społeczno-politycznej obecności „niejednego niechcącego stracić chleba” przylega równie mocno do entourage’u głębokiego stalinizmu, jak i do warunków alienacji proletariusza uciśnionego rygorem pracy w społeczeństwach odhistorycznienia kapitalizmu, gdy system ten wydaje się jedynym możliwym nośnikiem względnej stabilizacji, a tego, co mogłoby przyjść po nim – alternatywy rekompozycji pola społecznego – nie można sobie nawet wyobrazić.
Z tożsamego rozpoznania zniewolenia naszej gospodarczo-politycznej wyobraźni, uśpienia zdolności samego pomyślenia sprawiedliwszych porządków, wyrasta koncepcja realizmu kapitalistycznego Marka Fishera. Fisherowskiemu apelowi o zmianę towarzyszą druzgocące diagnozy jałowości naszego uczestnictwa we współtworzeniu kultury, bezduszności maszynerii menadżeryzmu, biopolitycznej schematyzacji struktury edukacyjno-zawodowej pokolenia. Ta właśnie koncepcja rozumienia urealnienia i odhistorycznienia kapitalistycznego zarządzania powszedniością, szczególnie w odniesieniu do stalinizacji rygoru pracy w korporacjach, stała się w ostatnim czasie papierkiem lakmusowym lewicowej wrażliwości na przemoc nienażartej maszyny akumulacji wartości dodatkowej. Można zaryzykować stwierdzenie, że Brecht – choć nie pojawia się w książce Fishera ani razu – otwiera, a przynajmniej wyznacza pewien historyczny etap artystycznego mierzenia się z widmem kapitału przy pomocy projektów socjalnego uzdrowienia, niekiedy utopijnych, ku czemu zwraca się także autor The Weird and the Eerie.
To komunizm zupełnie inny od tego ironizowanego przez Tadeusza Różewicza w zbiorze Czas, który idzie, choć i ten zdaniem Fishera „przyjdzie i obmyje nas z czasów pogardy”. W poetyckiej polszczyźnie po podobne strategie odczarowania iluzji stabilności neoliberalnej doktryny ekonomicznej – odwołując się choćby do postulatu dochodu podstawowego – sięgnął w Bailoucie Tomasz Bąk. W jego najnowszej książce, będącej zbiorem wypisów na marginesach eseju Fishera, dochodzi do samplowania całych fraz Realizmu kapitalistycznego, nadpisywania myśli filozofa egzystencjalną konfesją pracownika korpo, podczas gdy motto stanowi fragment z Brechta:
Czy w mrocznych czasach
Też będzie się śpiewać?
Też będzie się śpiewać.
O mrocznych czasach.
Skojarzenie wyboru formalnego z tytułem jest tutaj całkowicie adekwatne. Fiszki w istocie są uwagami odnoszącymi się do najsłynniejszej pracy Fishera i, co kluczowe, Bąk umieścił w nich pewien ładunek prywatności, decydujący o uznaniu tego tomu za próbę empirycznego sprawdzenia słuszności wskazań teoretyka z Leicesteru. Wydanie książki w młodej wciąż serii „eseistycznej” WBPiCAK okazuje się nieco prowokacyjne. Z tym, jak na formę i składnię tekstu wpływa włączenie w jego strukturę sampli z rozpraw ekonomicznych, dyskursów menadżerskich i reklamowych, Bąk mierzył się już we wspomnianym Bailoucie – zwracając się w stronę dialektyki poematu dygresyjnego, mającego za zadanie przetłumaczyć skomplikowane równania i matematyczne zapowiedzi kryzysu z języka korzyści na „nasz”. W 49-częściowym poemacie M (który znalazł się na parzystych stronach książki O, tu jestem) poeta eksperymentował z minimalizmem spod znaku W Marcina Sendeckiego. Rytm frazy Playbooka, wypełnionego wierszami o koszykówce, wyznaczały uderzenia piłki o parkiet, interwały gry w defensywie i zmienne tempo zagrywek. Wydany chwilę później XXI nagi wodnik w śródmieściu to już bezpośredni cover, w którym potencjał katastrofizmu Nagiego człowieka w śródmieściu Anatola Sterna zostaje zaadaptowany do warunków funkcjonowania w społeczeństwie dojrzałego kapitalizmu i kataklizmu ekologicznego, a muzyka mowy dostrajana jest do rwącego rytmu egofuturystycznego nasłuchiwania zmaszynizowanej zewnętrzności.
Fiszki bazują na dynamice retoryki Fishera, z charakterystycznymi cięciami tempa wyznaczanymi przez orbitowanie wokół zróżnicowanych dyscyplin – ekonomii, socjologii, krytyki sztuki, schizoanalizy społecznej czy empirii dziennika wykładowcy akademickiego. Zupełnie w porządku wydaje się potraktowanie tych esejów jako fragmentów linearnej prozy poetyckiej, których kadencje warunkują sample z kanonu, sentencje z prac filozoficznych, poprzecinane prywatnymi doświadczeniami autora związanymi z hegemonią kapitału. W warstwie składniowej eseizacja tych form zdaje się przywoływać retorykę wczesnych, katastroficznych poematów Czesława Miłosza. Tu również sekwencje ekonomicznych diagnoz, antyfaszystowskich haseł i wizji nowego porządku, wyrastającego na gruzach naszej cywilizacji, są znaczeniowo obciążane przez równoważniki zdań domykające te obrazy.
Właśnie te elementy syntaktyki każdego z esejów pomieszczonych w Fiszkach, czasem dzięki użyciu bezokolicznika, czasem przez wejście w stronę bierną, współbrzmią z najokrutniejszą diagnozą urealnienia kapitalizmu. Zdania, w których kapitał nie jest bezpośrednim sprawcą rynkowych działań – nie musi już nic robić, by przypominać o swojej dominacji – pokazują, że przyjmujemy jego obecność a priori. Bąk, przepisując hasła wywoławcze Fisherowskiej krytyki, samplując konkretne diagnozy, nadpisuje je doświadczeniem studenta ekonomii, pracownika korporacji, konsumenta kultury, wreszcie poety czasów niepoetyckich: „Łatwiej wyobrazić sobie koniec świata, niż koniec kapitalizmu. Zresztą, wygląda na to, że już niczego nie będziemy musieli sobie wyobrażać. (…) Szukam pocieszenia jak niegdyś ramienia. Strumień zdań wdziera się do mieszkania. Zdania złożone, które składają się jedynie ze zdań podrzędnych” (s. 10). Fisher również – obok optyk antropologicznych, filozoficznych, pedagogicznych, menadżerskich czy popkulturowych – rozwija tropy literackie, najczęściej sięgając po intertekstualne przykłady z prac Gilles’a Deleuze’a i Félixa Guattariego; ich Anty-Edypa nazywa „najbardziej imponującym opisem kapitalizmu od czasów Marksa”2. Bąk podmienia je niekiedy na impresje z własnych lektur. Słońce z kultowego otwarcia Murphy’ego Samuela Becketta, które świeci, bo nie ma wyboru, zastępuje księżyc, który „świeci, bo od tego jest” (s. 8).
W Fiszkach zmierzch, pochłaniający przeszłość, wytwory jej kultury, ale i surowce naturalne, miejsca zdatne do życia czy idee sprawiedliwszych strategii gospodarczych, jest stanem wyjściowym. Wszechobecność kapitalizmu i ostateczne zwycięstwo jego Realności nad inną rzeczywistością działają dzięki „wykorzystaniu technologii VR i AR na niespotykaną dotąd skalę” (s. 7). Bąk wciąż podkreśla, że funkcjonujemy w symulacji tak odhistorycznionej, że przestaliśmy dostrzegać jej symulakryczność. Elementem prewencji systemu pozostaje lansowanie rynkowej wartości filmowych dystopii, przekonujących nas, że mogło być gorzej. To permanentna atmosfera schyłku, jednocześnie przynosząca nieco mesjańską obietnicę sprawiedliwszego początku, który poprzedzić musi shantih shantih shantih, przeformułowuje jedną z najczarniejszych intuicji Fisherowskiego katastrofizmu. Kapitał nigdy nie nasyci się wartością, jest „pozbawiony sprzętowych warunków brzegowych” (s. 7), nie zahamuje rozrostu w imię ocalenia Ziemi, gdy ta stanie się – jak u T.S. Eliota – zupełnie jałowa.
Wszystkie te wektory rozważań nad niezatrzymanym samostanowieniem kapitału, pomimo jego stałej ucieczki od sprawczości, zarysowują się już w kilku pierwszych esejach Fiszek. Tytuły początkowych dziewięciu to dokładne powtórzenie tytułów kolejnych rozdziałów pracy angielskiego filozofa. Rytm eseizowanej narracji Bąka porządkuje refleksje wokół kolejnych kategorii: stalinizmu reżimu pracy w korpo, reterytorializacji rewolucyjnych potencjałów kultury popularnej, zaniku „centrali” sprawczej umożliwiającego systemowe unikanie odpowiedzialności za postępującą katastrofę. Zarazem owe formy – często uciekające się do retoryki socjologii czy ekonomii – zostają nasycone tym, co Ezra Pound określał mianem wibracji ludzkiej duszy w strukturze tekstu. Im bliżej końca, tym więcej osobistej perspektywy autora, który empirycznie testuje nurt, w jaki wciąga go konieczne uczestnictwo w przepływie rynkowej wartości.
W mocno prywatnej próbie przyszpilenia instytucji „marksistowskiej superniani” czytamy: „Ocean pełen czynników niezależnych ode mnie spęczniał, kasując dłuższą perspektywę. W krótszej nadal siedzę za biurkiem, uzbrojony w plastikowe ostrze liryki. I wzruszam się przy pomocy czynników niezależnych ode mnie, okazując im zrozumienie, ale tylko gdzieniegdzie” (s. 43). Produktem ubocznym katastrofy u Fishera jest obietnica, wyrażona szczególnie w szkicach, których połączenie w większą całość przeszkodziła jego przedwczesna śmierć. Znalezienie nadziei na rekompozycję pola społecznego musi przebiegać nie w projekcie etycznym, lecz raczej estetycznym.
Tylko przeformułowanie naszych sposobów obcowania z codziennością może przyczynić się do odczarowania neoliberalnego status quo. W najbardziej konfesyjnych miejscach bohater przyznaje: „Pragnę nieznanego, niespodziewanego i dziwacznego” (s. 43), a występuje wtedy zawsze w roli poety wewnątrz systemu, „[i] czasem nawet nie czuję się z tym najgorzej” (s. 43). Siłą Fiszek pozostaje ich literacki potencjał, wejście w strukturę prozy poetyckiej, gęstej od eseistycznych dygresji. Jednak właśnie w miejscach, w których owe dygresje podsyca katastroficzny liryzm, orientujemy się, że potrzebujemy nie tyle nowego porządku politycznego, ile nowego porządku naszej obecności w świecie w ogóle. A doczekanie zmierzchu – gdy nad miastem góruje już jedynie zrezygnowany księżyc i zamiast biopaliw w kominkach „palimy ogniska z papierów wartościowych” (s. 8) – jest konieczne, byśmy mogli mówić o jakiejkolwiek przyszłości.
[1] B. Brecht, Elegie bukowskie i inne wiersze, wybór i tłum. R. Krynicki, Kraków 2022, s. 67.
[2] M. Fisher, Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?, tłum. i posł. A. Karalus, Warszawa 2020, s. 14
Recenzja pierwotnie opublikowana została w Notatniku Literackim nr 1/23