[Andrzej Graul, Inspektor Wołeczek i żar Czungpalarmy, Glowbook, Sieradz 2023]
Jest rok 1964, gdy w swoim nowojorskim mieszkaniu Susan Sontag kończy Notatki o kampie, w których podejmuje próbę ujęcia znanego już wcześniej zjawiska estetycznego w ramy teoretyczne. Nie ma prawa spodziewać się, że sześćdziesiąt lat później forma (znana współcześnie choćby z reality show RuPaul’s Drag Race czy filmu Na dnie [Bottoms]), określana przez nią jako „odmiana wyrafinowania, które wyrafinowaniem nie jest”1, przyczyni się do stworzenia postaci Analityka Praktyk Wątpliwych – inspektora Alojzego Ildefonsa Wołeczka.
Andrzej Graul, autor związany z wrocławskim środowiskiem literackim oraz akademickim, w swojej debiutanckiej książce funduje nam prawdziwy rollercoaster. Jego bohater wyrusza do Czungpalarmy, największego miasta na świecie, dumy Dalekiego Wschodu, pachnącej „lenistwem i blichtrem” (s. 17) stolicy konsumpcjonizmu, w której odnajduje swoją misję. Musi przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginionego prawa jazdy matki Malaniamy, najpiękniejszej kobiety w metropolii, swoistej „pierwszej damy” czungpalarmczyków. Przemierza dziwaczne miasto i oswaja jego przestrzeń, doświadczając zarówno mieszczańskiego przepychu, jak i kontrastującej z nim biedy. W międzyczasie decyduje się na współpracę z tajnymi służbami, a nawet bierze udział w rewolucji.
Miejsce, w którym dane jest pracować inspektorowi, dzieli się na dwie dzielnice: Klejnot i Szlajanki. Do pierwszej idealnie pasuje określenie „ekstrawagancja”. Ludzie są tu nieskazitelni, popijają kawę w wykwintnych restauracjach, rozmyślając o pomnożeniu swoich majątków, pomimo niedopinających się portfeli. Każdą formę zaburzenia tego idylliczno-utopijnego świata tłumią niemal w zarodku kanarkowcy z Bezpieki. Ciekawsze są jednak przedmieścia, mocno kontrastujące z Klejnotem, między innymi w wymiarze zapachowym („unosił się tu fetor węgla, brudu i łajna” [s. 63]). To właśnie tutaj mieszkają biedota i przestępcy, tu mieszczą się fabryki, w których ku chwale dzielnicy bogaczy produkuje się tony zbędnych przedmiotów. Suburbia Czungpalarmy pozostają terenem wyzysku, a burżuazja pokazuje tutaj swoje prawdziwe oblicze. Co istotne – jest to „wyzysk jasny, bezwstydny, bezpośredni”2 , o jakim Marks i Engels pisali na kartach Manifestu.
Ideały marksistowskie zdają się infekować reakcyjną wyobraźnię bohaterów prozy Graula, a zatem i uciśnionych czungpalarmiańskich proletariuszy. Mieszkańcy Szlajanek, studenci i robotnicy, planują bowiem rewolucję. W walkę o lepszą „Sprawę próbują wciągnąć samego Wołeczka. Rewolta rozpoczyna się na dobre, pomimo działań Bezpieki. Dochodzi do zatrzymań, na przemoc odpowiada się przemocą („cele ich mogą być osiągnięte jedynie przez obalenie przemocą całego dotychczasowego ustroju społecznego”3). Proletariat stara się dokonać przewrotu nie tylko w warstwie polityczno-ekonomicznej, lecz także kulturowej. Symbolem buntu staje się podpalenie Bibliotekali, pod którą urzędnicy państwowi prowadzą spis wypożyczanych lektur w celu „reklamowania najnowszych produktów literackich” (s. 41), służących tworzeniu nadbudowy kulturowej społeczeństwa. Kolejne etapy kształtowania się bezklasowego społeczeństwa, opisane przez pochodzącego z Trewiru filozofa, ostatecznie nie znajdują odzwierciedlenia w powieści. Rewolucja upada, zwycięża kapitalistyczny realizm – znów dzięki odhistorycznieniu swojej obecności na arenie zmagań o kumulację wartości dodatkowej.
Okrutnie konsekwentny system społeczno-ekonomicznego wyzysku swe najpodlejsze oblicze ujawnia również w Klejnocie, pełnym pięknych, niemalże idealnych ludzi. Ciała stają się ruchomymi rzeźbami. Graul odtwarza porządek społeczny, w którym dochodzi do „zaabsorbowania człowieka cielesnością”, czego następstwem – jak wskazywała Krystyna Romaniszyn – pozostaje „systematyczne utożsamianie cielesności z seksualnością”4:
Na ławce leżała Malaniama. Nie byłem pewien, czy jest w coś odziana, czy leży naga w półcieniu. Widziałem za to pot perlący się na brodawkach oraz ten spływający zygzakiem z brody na szyję i między piersiami na miedziany brzuch. Widziałem pot na jej włoskach. Widziałem pot na jej brwiach. Widziałem ją całą. Widziałem ją. Widziałem (s. 222).
Kult ciała i piękna służy też podkreśleniu dobrobytu centralnej dzielnicy Czungpalarmy. Ludzie, podobnie jak pomniki, istnieją głównie po to, by być podziwiani. Stąd już szalenie blisko do konceptualizacji cielesności w ramach kategorii przedmiotowych. Ciało okazuje się towarem wykorzystywanym do osiągnięcia własnych korzyści. Jest kolejnym elementem wymiany rynkowej. Celem staje się zatem zawładnięcie tymże towarem, posiadanie go zarówno w kontekście seksualnym, jak i na zasadzie prawa własności, co błyskotliwie diagnozuje inspektor Wołeczek:
Nikt nigdy nie posiadł Malaniamy C. Duisante, heroiny wśród pigułek z witaminą D. Mnie się udało. Ja, Alojzy Ildefons Wołeczek, dokonałem cudu dostępnego jedynie najwybitniejszym ze śmiertelnych – dostąpienia Ideału i zawładnięcia nim (s. 174–175).
Główny bohater, poza sądami nad merkantylizacją fizyczności, zabiera głos także w istotnych sprawach społecznych, dyskusjach filozoficznych, a nawet – metatekstowo – snuje refleksje nad sprawczością języka. Dyskutuje na temat feminizmu i roli mężczyzn i kobiet we współczesnym świecie, opowiadając się jednak po stronie patriarchalnego status quo; stwierdza ironicznie: „Ponadto z wielką chęcią mógłbym paniom spocone lizać stopy, obgryzać panien paznokcie u wszelkich paluszków” (s. 39) – co nawiązuje do stereotypowego ujęcia feminizmu jako dyskursu forsującego przekonanie o wyższości kobiet nad mężczyznami. Inspektor wchodzi w potyczki słowne dotyczące literatury, jej kulturowego i materialnego znaczenia, jak również tego, co warto czytać, a na jakie lektury nie wypada tracić czasu. Daje Rubasznemu Romanowi wykład o tym, jak działa biznes i jak funkcjonuje rynek inwestycyjny. Wbrew niezachwianej wierze Wołeczka we własną wiedzę i umiejętności te sytuacje obnażają go jako mizoginistycznego, niewyedukowanego cwaniaka, czyniąc z niego antybohatera powieści. W rzeczywistości dba tylko o swój interes, kocha bogactwo i luksus, próbuje dołączyć do kasty mieszkańców Klejnotu, prowadząc wystawne życie na pokaz, pomimo braku funduszy.
Autor portretuje tę unikatową postać, korzystając z nietuzinkowego języka. Gęsto tu od nieoczywistych, miejscami cringe’owych porównań („łeb mi pęka jak konfident na przesłuchaniu” [s. 9]). Częste nawiązania do popkultury – szczególnie polskiej kinematografii lat dziewięćdziesiątych – oraz wartkie dialogi nadają powieści komiczny sznyt. Dogłębne opisy anturażu, w którym przyszło przebywać bohaterowi, legitymizują zaś przedstawiony świat.
Legitymizacja ta odbywa się według ściśle ustalonych reguł, na które czytelnik musi otworzyć swoją wrażliwość estetyczną. Przegięcie, przerysowanie i zaprzeczenie klasycznym normom estetyki odbywają się tu na wielu poziomach: od powszechnie akceptowanego już użycia wulgaryzmów po opis ekstazy erotycznej. Kuriozalny powód śledztwa stanowi przyczynek do wartkiej fabuły, w której głównemu bohaterowi zdarza się konwersować z posągami, jeść krokiety, wypadać przez windę kuchenną czy dać się oszukać i okraść w prosty sposób. Mimo że bohater uważa się za Jamesa Bonda, częściej sprawia wrażenie Don Kichota. Język postaci przedstawionych w książce jest często wulgarny, prostacki, pełen dowcipów niskiej klasy („co ze mnie za inspektor, gówna w kiblu bym nie wytropił” [s. 74]).
Nazwy własne stworzone na potrzeby tego utworu wyrażają status osoby bądź miejsca z pewną dozą absurdu. Imiona ludzi z niższych sfer połączone są z przymiotnikiem określającym cechę właściwą dla danej postaci (Szybki Stach), zaś nazwa wykwintnej restauracji: L’Oberż Espaniol przez sfrancuzienie zyskuje większy prestiż, lecz została zbudowana przaśnie, po linii najmniejszego oporu. Kompozycja tych elementów, których na pierwszy rzut nie określilibyśmy za pomocą kategorii piękna, dzięki wrażliwości kampowej („która to, co piękne, obraca w frywolne”5) stawia książkę Graula w jednym szeregu z wytworami literatury artystycznej. Wrocławski pisarz zagarnia zresztą te dzieła i bawi się nimi przy pomocy tejże estetyki.
Ważnym aspektem powieści jest jej intertekstualność. Graul pełnymi garściami czerpie z klasyków literatury. Warto tutaj wspomnieć chociażby o Czarodziejskiej górze Thomasa Manna. Czungpalarma posiada własny górski ośrodek dla bogaczy – klub golfowy. Jednak zamiast wspierać kuracjuszy w dojściu do zdrowia, ośrodek sprzyja oddawaniu się rozmaitym przyjemnościom i ostatecznie staje się, podobnie jak sanatorium Manna, przestrzenią intelektualnego starcia. Tyle że w tym przypadku trudno mówić o dwóch zwaśnionych stronach. Obaj rywale w gruncie rzeczy reprezentują to samo stanowisko związane z kapitalistyczną wizją życia i funkcjonowania społeczeństwa. Nie ma miejsca na ideały. Ostatecznie inspektor, próbując dołączyć do grona możnych, kompromituje się. W ten sposób intelektualna dyskusja Settembriniego i Naphty zostaje w powieści Graula sprowadzona do wygłupu jednego z bohaterów, a cały jej ciężar przeobraża się w komizm.
Aresztowanie Wołeczka przywodzi za to na myśl Proces Franza Kafki i los Józefa K. (jeden ze współwięźniów inspektora jest zresztą bankierem). Ale obaj autorzy odmiennie przedstawiają absurd tego wydarzenia. U praskiego pisarza nonsens wyrażają brak oskarżenia i realnej możliwości obrony. Wrocławski autor hiperbolizuje biurokrację i ustanawia zadziwiające, wręcz antyludzkie zasady panujące w zakładzie karnym, jak choćby ograniczenie czasu wypróżniania się do czterech minut.
Ciekawy follow-up znajdujemy w warstwie językowej powieści. Graul nawiązuje w niej wprost do języka Adama Mickiewicza („Wyglądałem zza róży gęstego listowia [s. 32]”). Wplata ten archaizm w język sobie współczesny, dodatkowo umieszczając go w osobliwym kontekście podglądania dżentelmenów grających w krokieta. Język otoczonego kultem wieszcza zostaje wtłoczony w jedną z abstrakcyjnych sytuacji, którymi utwór jest gęsto wypełniony.
Graul wypuszcza do atmosfery metale ciężkie niczym komin elektrowni w Bełchatowie. Nie czyni tego jednak ze szkodą dla środowiska. Dzięki posypaniu zawartości dymu odrobiną kampowego pyłu, lekkiej ironii i mocnej parodii gatunkowej przyswajamy bez uszczerbku na zdrowiu wszystkie jej pierwiastki. BUM i Pif-Paf następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, orając Bezosa, Muska i innych podobnych im degeneratów. Widmo nadciąga. Strzeżcie się, wrogowie Wołeczka.
1. S. Sontag, Notatki o kampie, „Literatura na świecie” 1979, nr 9, s. 307.
2. K. Marks, F. Engels, Manifest Partii Komunistycznej, Warszawa 2007, s. 4, https://www.ce.uw.edu.pl/wp-content/uploads/2018/10/4.-kapitalizm_marks_engels_manifest-komunistyczny.pdf [dostęp: 18.04.2024].
3. Tamże, s. 21.
4. K. Romaniszyn, Krótki wykład o utowarowieniu, Kraków 2015, s. 120.
5. S. Sontag, Notatki o kampie…, s. 307.