Teoria

Widmowe książki

Dawid Szkoła
810 odsłon
Ściana książek

Główny bohater powieści Bohumila Hrabala Zbyt głośna samotność w jednym miesiącu niszczył około stu kilogramów papieru. Obsługiwał hydrauliczną prasę, do której wkładał stare gazety, obrazy i książki. Przez trzydzieści lat unicestwił w ten sposób niezliczoną ilość liter, zdań i akapitów. Stwierdzał:

Dzięki książkom i z książek dowiedziałem się, że niebiosa wcale nie są humanitarne i że człowiek myślący także humanitarny nie jest, nie żeby nie chciał, lecz dlatego, że byłoby to sprzeczne z poprawnym myśleniem. Z moich rąk i w mojej hydraulicznej prasie giną cenne książki, a ja temu prądowi i przepływowi nie potrafię przeszkodzić. Nie jestem niczym więcej niż subtelnym rzeźnikiem. Książki nauczyły mnie gustować w spustoszeniu (…)[1].

Od kiedy bowiem istnieją książki, ich głównym motywem jest poczucie straty, ale one same również stają się ofiarami – czasu, historii i ognia. Gubią się wśród innych dokumentów, rozpadają się ze starości czy płoną na stosach (albo w domowych kominkach).

Biblioteka tytułów utraconych raz na zawsze jest ogromna, trudna do obliczenia, lecz łatwiejsza do wyobrażenia, jeśli uprzytomnimy sobie, że nawet dziewięćdziesiąt procent literatury starożytnej nie przetrwało do naszych czasów. Autorzy wraz ze swoimi dziełami nagle zapadli się w ciemność dziejów. Cenne manuskrypty traciły na wartości, ponieważ w żaden sposób nie można było ich odczytać. Hrabal mógł pisać, że „Koniášowie całego świata daremnie palą książki i, jeżeli w tych książkach odnotowano coś ważnego, słychać jedynie cichy chichot palonych książek, bowiem solidna książka zawsze wskazuje w inną stronę i poza siebie”[2]. Jednak wiemy, że dzieła nieodczytane, utracone bądź spalone nic nam nie mówią poza tym, że istniały, a o wielu z nich nie wiemy nawet tyle. Zostały utracone jak niezliczone biografie ludzkie. Spotkał je los niemalże każdego istnienia. Odeszły.

Woland w Mistrzu i Małgorzacie Michaiła Bułhakowa twierdził, że „rękopisy nie płoną”. Przeczy temu stwierdzeniu historia dzieł Inków zapisanych w kipu, czyli języku węzełkowym, palonych przez konkwistadorów. Podobny los spotkał teksty Majów, kiedy 12 lipca 1562 roku do ognia wrzucono większość ich ksiąg, obrazów i religijnych rekwizytów. Pierwszy cesarz chińskiej dynastii Qin po zjednoczeniu kraju nakazał spalić tysiące ksiąg konfucjańskich. W tym samym czasie, kiedy została zamordowana Hypatia, zniszczono Serapejon w Aleksandrii wraz z siedemdziesięcioma tysiącami rękopisów. Michaił Bułhakow w strachu przed reżimem sowieckim palił własne zeszyty, a Michaił Bachtin używał swoich zapisków do skręcania papierosów. Anna Achmatowa w Taszkiencie wrzuciła własną sztukę do ognia. Wiersze poetów rosyjskich niszczono, a ich samych zsyłano do pracy w łagrach. Gdzie są te teksty? W (nie)pamięci, w chmurach, tworzą część gleby, podzieliły los większości zwierząt, które chodziły po tej planecie przed nami. W ten sposób przepadła niezliczona ilość rękopisów. Trudno oszacować, ile spośród powieści, dramatów, wierszy powstałych w przeszłości przetrwało do naszych czasów, ale najpewniej jest to niewielki procent wszystkich zapisanych manuskryptów.

***

Przyjaciel Brunona Schulza, niejaki Władysław Riff, z którym autor Sklepów cynamonowych wymieniał się listami i prozą, zmarł w 1927 roku. Wtedy to „pracownicy władz sanitarnych, którzy przyszli, by zdezynfekować jego mieszkanie, czy to w obawie przed epidemią, czy też przez zwykłą nieuwagę spalili wszystkiego jego rękopisy oraz listy od Schulza”[3] – czytamy w Księdze ksiąg utraconych Stuarta Kelly’ego. Tak oto Riff i Schulz zapisali się w historii najpiękniejszych i najdoskonalszych tekstów; najpiękniejszych i najdoskonalszych, bo nieistniejących, a więc ukrytych dla czytelników. Biblioteka książek, które nie istnieją (z różnych powodów), jest pełna dobrych fabuł i skrzy się od świetnych zdań, znajdujące się w niej wiersze zawsze okazują się wyjątkowe, a sztuki od razu mogą być przenoszone na scenę teatru. Każdy czytelnik bowiem może sobie te dzieła wyobrazić i nadać im własny sens, jakby sam był ich autorem. „Nie dane nam było poznać najpiękniejszego zwierzęcia. Wymarło przed nami”[4] – pisał Elias Canetti. Myślę, że podobne stwierdzenie można odnieść również do książek.

Metaforą biblioteki książek nieistniejących mogą być wielokrotnie palona Biblioteka Aleksandryjska czy zniszczone miasta, pod których ruinami pogrzebano życiorysy ludzi i ich dzieła. Wygnani ze świata i literatury, przemawiają ciszą i pustką, pustymi miejscami pomiędzy literami, znajdują się na całym świecie. Po wielu nie zostało nic, czego przykładem może być lud Tambora, który w jednej chwili, 10 kwietnia 1815 roku, uległ zagładzie po wybuchu wulkanu. To po tym wydarzeniu nastąpił rok bez zimy, kiedy Mary Shelley napisała Frankensteina, który zapewnił sławę autorce, ale też sprawił, że oczekiwano od niej podobnej literatury. Twórczyni wysyłała wydawcy „propozycje nowych książek, które – stwierdza Alexander Pechmann – z chęcią pisałaby do jego Family Library: biografię Madame de Staël, książkę o życiu proroka Mahometa, historię literatury angielskiej, rzecz o zdobyciu Meksyku i Peru, biografie angielskich filozofów, biografie sławnych kobiet, historię rycerstwa, jak również książki o wczesnych dziejach Ziemi i świadectwach «przedpotopowych» cywilizacji”[5], ale wszystkie te ambitne pomysły zostały przez niego zignorowane i zasiliły bibliotekę książek nieistniejących. Nie muszą się w niej bowiem znajdować tylko książki zniszczone czy zagubione; jest tam także miejsce dla tych nienapisanych z winy autora, wydawcy czy kogokolwiek innego. Różne są formy nieistnienia ludzi i książek, podobnie jak różne są formy egzystencji.

Ten sam wydawca, który odrzucał kolejne pomysły Shelley, obawiając się skandalu, wraz z adwokatami rodziny lorda George’a Gordona Byrona spalił jego dzienniki. Do dzisiaj chodzą plotki, co mogło się w nich znajdować: czy autor Don Juana przyznawał się do rozwiązłości, a nawet kazirodztwa, czy przypominały raczej memuary, w których poza opisami codzienności i garstką luźnych przemyśleń niewiele można było znaleźć. Bez wątpienia jednak papier zmienił się w popiół i procesu tego w żaden sposób cofnąć nie można. Potwierdzają to doświadczenie i nauka. Girolamo Savonarola, który we Florencji spalił dzieła Dantego, Petrarki i Owidiusza, sam spłonął na stosie i żadna siła nie przywróci ani tych dzieł, ani jego życia.

Widmowe książki, niepowstałe, spalone, zgubione, krążą w wyobraźni i w ciemności; nienazwane, często niewspomniane, istniały – czy naprawdę, czy jedynie w głowie autora w formie pojedynczych zdań i fabuły – jako ciągi liter, a więc symboli, i symbolicznie przypominają nam o kruchości wszystkiego, co nas otacza. Nie ma piękniejszej metafory przemijania (głównego motywu wielkiej literatury) niż zaginiona książka, o której dawno temu ktoś pamiętał, a dzisiaj nie znamy nawet jej pierwszego zdania.

***

Franz Kafka, którego w przyszłości będzie tłumaczyć Bruno Schulz, nakazał w testamencie, by Max Brod spalił wszystkie jego nieopublikowane dzieła, wśród nich Zamek, Proces, a także Amerykę. Brod jednak ostatniej woli przyjaciela nie wykonał, a później z całych sił promował jego twórczość ze skutkiem wiadomym. W ten sposób jedne z najważniejszych dzieł kultury europejskiej ocalały, a wraz ze wzrostem popularności egzystencjalizmu zyskały kolejnych czytelników. Kafka stał się niemalże postacią popkulturową, a określenie „kafkowska sytuacja” jest używane nawet przez osoby nieznające jego książek. Widać twarz pisarza na koszulkach i lnianych torbach, a cytaty z dzieł, które zgodnie z jego ostatnią wolą powinny zostać spalone, zdobią profile na Facebooku czy Instagramie. To bez wątpienia sytuacja absurdalna, jeśli wziąć pod uwagę, że Kafka był człowiekiem raczej skrytym, pełnym niepewności i lęku.

Zmarł młodo, w wieku czterdziestu lat, a żył w sposób godny urzędnika zakładu ubezpieczeń. Miał trzy miłości i do trzydziestego piątego roku życia mieszkał z rodzicami. Philip Roth pisał, że gdyby Kafka żył i wyemigrował do Stanów, byłby „podupadłym na zdrowiu molem książkowym, pięćdziesięciopięcioletnim starym kawalerem (…) autorem kilku dziwacznych opowiadań, o których nikt nigdy w Ameryce nie słyszał, a które w Europie czytali nieliczni; byłby bezdomnym K.”[6]. Całkiem możliwe, że taka przyszłość czekałaby autora Procesu za oceanem. Jednak gruźlica okazała się silniejsza, a ostatnia wola słabsza; Brod zrobił z Kafki pisarza na zawsze kojarzącego się z literaturą europejską i tak pozostanie do czasu, aż nasza cywilizacja nie zapadnie się ostatecznie w ciemność. Tego autor życzył swojej twórczości: by wraz z nim przestała istnieć.

Zresztą może pisarz wcale nie chciał spalić swoich dzieł. Jak zauważa Tomasz Różycki, gdyby „były one niemoralne i Kafka był o tym absolutnie przekonany, spaliłby je sam. Gdyby były słabe artystycznie i Kafka byłby o tym absolutnie przekonany, spaliłby je sam. Gdyby miały obrazić kogoś po jego śmierci, spaliłby je sam”[7]. A może trudno było mu podjąć decyzję o przeprowadzeniu auto da fé swoim książkom, potrzebował kogoś o silniejszej woli niż jego, nie chciał bowiem ani ich wydawać, ani ostatecznie zniszczyć, dlatego oddał władzę nad ich losem przyjacielowi? Potwórzmy za Różyckim: „Nikt inny nie miałby tyle energii, poświęcenia, zaangażowania, uporu i absolutnego przekonania, by walczyć samotnie o uznanie dla Kafki jako jednego z największych pisarzy. Samemu Kafce, jak wiemy, właśnie tego w życiu brakowało”[8]. Brod był jego przeciwieństwem i nie miał wątpliwości, a Kafka z kolei z nich się składał. Wystarczy sobie wyobrazić, ilu takich autorów chodziło po tym świecie i zostali pochowani wraz ze swoimi manuskryptami.

Dla Dory Diamant Kafka ostatecznie wyprowadził się od rodziców do Berlina. Pozostawił tam dwadzieścia zapisanych zeszytów i kilkadziesiąt listów. W 1933 roku wszystkie zarekwirowało Gestapo. Im też nie brakowało silnej woli, do dzisiaj nie wiadomo zatem, co stało się z tymi zapiskami. I co w nich było. Może najlepsza książka Kafki?

Inny urzędnik i zarazem najwybitniejszy poeta języka portugalskiego również nie dbał o sławę i przyszłość własnych dzieł. Fernando Pessoa codziennie chodził do pracy, gdzie tłumaczył z angielskiego na portugalski i na odwrót, wracał do domu identycznym szlakiem jak dzień wcześniej i wstępował do tej samej restauracji. Ten wielki samotnik pisał poezje, ale też prozę i listy do samego siebie (a raczej heteronimów, czyli poetów, których stworzył na własny użytek; każdy miał wyjątkową biografię oraz styl pisarski). Za życia, podobnie jak Kafka, Pessoa nie opublikował wiele. Swoje dzieła przetrzymywał w kufrze. Tuż przed śmiercią, jak pisze Robert Brechon, ktoś „z obecnych członków rodziny miał powiedzieć z pogardą, patrząc na umierającego: «Do niczego się nie nadaje». To prawda: według kryteriów jego rodziny i środowiska, w którym żył, był człowiekiem przegranym”[9]. Niewiele brakowało, aby ktoś przeglądający jego dziwaczne rękopisy uznał, że trzeba je zniszczyć. Skoro jego samego nie ceniono, dlaczego ktoś miałby ocalić jego dzieło? Na szczęście stało się inaczej. „Pisać to zapominać” – stwierdzał Passoa. Wiedział też, że literatura może zostać zapomniana równie łatwo, co pojedyncze życie człowieka. Poświadczają to słowa Stuarta Kelly’ego: „Średniowieczny poeta szkocki William Dunbar napisał porywającą elegię dla swych wielu zmarłych kolegów po piórze; z dwudziestu dwóch poetów, których wymienia, o dziesięciu nie wiemy nic”[10].

***

Książki łatwiej zniszczyć niż ludzi, jednak ludzi łatwiej zapomnieć niż książki. O Homerze nie posiadamy zbyt wielu informacji, wiemy za to, że napisał Iliadę, Odyseję oraz Margites. To ostatnie dzieło znane jest jedynie z PoetykiArystotelesa, w której przedstawiono je jako komedię. Tytułowy bohater miał być szaleńcem, chłopkiem roztropkiem, ówczesnym Dylem Sowizdrzałem, który nic nie wiedział, a wiele chciał osiągnąć, umiał wszystko, lecz źle. Homer wyznaczył ramy komedii znanej z opowieści ludowych powstałych w XVII wieku, opartej na grotesce i absurdzie. Ktoś miał iść na wojnę, ale nie potrafił walczyć i kupował zardzewiałą zbroję. Inny chciał zamieszkać w dziupli razem z ptakami albo miał zamiar policzyć gwiazdy na niebie, ale jego wiedza matematyczna kończyła się na cyfrze siedem.

Ilu dzieł antycznych i ich autorów w ogóle nie znamy?

Z ogromnej ilości poematów antycznych – pisze Różycki – przetrwało do naszych czasów zaledwie kilka procent. Mówi się, że nawet dziewięćdziesiąt dziewięć procent tekstów literatury starogreckiej nie przetrwało do naszych czasów, znamy zaledwie jeden procent. Jeden procent, wśród którego jest Hezjod, Platon, Homer, Sofokles, Eurypides, Arystoteles i tylu, tylu innych[11].

 Zapewne wśród zapomnianych znajdowali się tacy, którzy talentem dorównywali wyżej wymienionym. Talent nie sprawia bowiem, że dzieło przetrwa wojny, tragedie naturalne czy zawieruchy historii. W dużej mierze to kwestia przypadku, dlatego istnieje możliwość, że wśród zapomnianych antycznych twórców znajdował się ktoś, komu dedykowano poematy: il miglior fabbro.

Tymi słowami Dante Alighieri uhonorował Arnauta Daniela, trubadura i mistrza poezji, który znikł z mapy literatury. Kilkaset lat później identycznymi słowami T.S. Eliot zadedykował Ziemię jałową Ezrze Poundowi. W swojej twórczości do Boskiej komedii odwoływał się w sposób oczywisty Malcolm Lowry. Większość jego manuskryptów spłonęło jednak 7 czerwca 1944 roku, kiedy chata w zachodniej Kanadzie, w której mieszał ze swoją żoną i w końcu odnalazł spokój, zajęła się ogniem. Udało się ocalić jedynie Pod wulkanem, czyli historię piekielnej wędrówki brytyjskiego konsula po meksykańskim miasteczku Quauhnahuac (Cuernavaca w prawdziwym świecie), własnej – o czym wspomina Jerzy Jarniewicz – ziemi jałowej. Reszta manuskryptów Lowry’ego, w tym dwa tysiące stron powieści In Ballast of the White Sea, poszła z dymem.

James Joyce w napadzie złości wrzucił do ognia dwa tysiące stron swojej powieści Stephen Hero. Wskutek nieopatrzności i nieokiełznanego pijaństwa Wieniedikt Jerofiejew zgubił wiele własnych rękopisów. O tworzeniu sfer Archimedesa przepadło raz na zawsze. Podobnie jak większość utworów Safony.

***

Zaginiona powieść Brunona Schulza do dziś rozpala wyobraźnię badaczy i czytelników. Znamy jej pierwsze zdanie, które brzmiało: „Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze”. Nie wiemy, czy autor ją ukończył, ale zakładamy, że była arcydziełem, jak wszystkie książki z widmowej biblioteki. Jej losy są nieznane, opierają się jedynie na domysłach i literackich śledztwach. Nawet fabuła Mesjasza pozostaje tajemnicą. Maszynopis pojawiał się i znikał niczym artefakt w powieści szpiegowsko-przygodowej.

Mieszkający w Drohobyczu Schulz pisał sporo listów, niemniej wiele z nich nie przetrwało wojny. Korespondował chociażby ze swoją bliską przyjaciółką Deborą Vogel, utalentowaną pisarką, która została zamordowana latem 1942 wraz z mężem i synem. Jej lwowskie mieszkanie w 1965 roku odwiedził nieoceniony badacz twórczości Schulza Jerzy Ficowski, który od dozorczyni dowiedział się, że niedawno spalono wszystkie papiery przeniesione z mieszkania Voglów do piwnicy. „Ficowski zastanawiał się, co tam mogło być: pisma Debory, pamiątki rodzinne, korespondencja z Schulzem, przesłany jej przez niego manuskrypt najbardziej legendarnej, widmowej książki XX wieku – Mesjasza[12].

Od śmierci autora Sklepów cynamonowych minęło wtedy ponad dwadzieścia lat. Nazizm i bolszewizm zdążyły zniszczyć wielokulturowy i wieloetniczny Drohobycz. Większość ludności żydowskiej została zamordowana, ich dobra – książki, domy i przedmioty codziennego użytku – zniszczono bądź rozkradziono. Czas nie jest łaskawy ani dla ludzi, ani tym bardziej dla manuskryptów. Heinrich Heine twierdził, że tam, „gdzie pali się książki, niedługo będzie palić się ludzi”. Naziści nie mieli oporów, aby już w 1933 roku na stosach palić prozę, poezje i sztuki teatralne. W ogniu łączyli twórczość Josepha Rotha, Roberta Musila i Waltera Benjamina. Wydaje się, że z równą łatwością przyszło im zamordować Deborę Vogel i Brunona Schulza. Dlaczego więc mieliby się starać ocalić ich dzieła? Niszczyli całe miasta, pod których ruinami ginęli ludzie, manuskrypty zaczęte i ukończone, biblioteki i pierwsze wiersze młodych poetów.

Warto tutaj przypomnieć tekst Vogel pt. Zdemaskowanie manekinów. Autorka zwracała w nim uwagę na mechanizm działania manekinów – sądziły, że mają odegrać jakąś ważną rolę, tymczasem polegał on jedynie na niszczeniu, niczym więcej. Jedni tworzą, drudzy niszczą, wszyscy wykonują swoje zadanie.

W Związku Sowieckim również niszczono rękopisy, a ich autorów mordowano. Istnieje jednak plotka, że Mesjasz od lat może być przechowywany w archiwach KGB. Pisze o tym Stuart Kelly:

W 1990 roku szwedzki ambasador w Polsce, Jean-Christophe Öberg, skontaktował się z Ficowskim. Na spotkaniu dyplomatycznym pewien radziecki urzędnik państwowy dał mu do zrozumienia, że w archiwum KBG znaleziono paczkę papierów, przez pomyłkę umieszczoną na półce z dokumentami dotyczącymi gestapo. Leżąca na wierzchu kartka zapowiadała powieść Mesjasz[13].

Schulz był w getcie „pod opieką” Feliksa Landaua, gestapowca, który miał słabość do sztuki, filozofii i mordowania ludzi. Tajne służby natomiast, na wszelki wypadek, wolą przetrzymywać wypowiedzi pisarzy, nawet martwych, gdyby w przyszłości trzeba było ich oskarżyć.

W rzeczywistości nie wiemy, co stało się z Mesjaszem. Powieść równie dobrze mogła zostać zniszczona podczas wojny, bowiem Schulz swoje papiery prawdopodobnie przekazał komuś spoza getta, ale nazwisko tej osoby nigdy nie padło. Manuskrypt wraz z innymi szkicami mógł zatem przepaść jak cała przedwojenna Galicja spustoszona przez Hitlera i Stalina. Przypomnijmy, że właśnie na tych terenach, o czym pisał Jiří Langer, kiedy książka była już nieczytelna i zniszczona, szemes niósł ją na cmentarz i grzebał.

Po Mesjaszu pozostały mit, domysły i legendy. To dużo. Ich ogień nie może strawić.

***

„Don Kichot jeszcze spał, kiedy proboszcz zażądał od siostrzenicy kluczy od komnaty, gdzie znajdowały się książki, sprawczynie zła”[14] – tymi słowami rozpoczyna się rozdział szósty pierwszej powieści nowożytnej o przygodach nieco zbyt ambitnego czytelnika Amadisa z Galii. Jego bliscy zaczęli rzucać oskarżenia pod adresem książek, które miały być odpowiedzialne za tak zwane szaleństwo głównego bohatera. Proboszcz wpierw je przejrzał, następnie „polecił gospodyni zabrać wszystkie tomiska i wyrzucić na podwórze. Nie mówił tego ani do głupiej, ani do głuchej, lecz do takiej, co większą miała ochotę palić niż tkać płótno, choćby nie wiem jak szerokie i cienkie”[15]. Śledztwo nie trwało długo; wiele dzieł wylądowało na stosie. Proboszcz w pewnym momencie zaprotestował, twierdząc, że nie wszystkie zasługują na rzucenie w ogień, ale wtedy wtrąciła się siostrzenica przemyślnego szlachcica z La Manchy: „je śmiało kazać jegomość spalić jak tamte, bo Boże zawaruj! Niech no mój wuj wyleczywszy się z choroby rycerskiej wertować je zacznie, już nabierze ochoty zostać pasterzem, błądzić po gajach i łąkach, śpiewając i grając na gęślikach, albo co gorsza, zostać poetą, co – jak mówią – jest chorobą nieuleczalną i zaraźliwą”[16]. Oto niebezpieczeństwo wynikające z literatury: możliwość.

Myślę, że dlatego właśnie książki były palone w starożytności i obecnie. Ich szkodliwość tkwi w tym, że dają człowiekowi możliwość, ale zarazem nic nie obiecują, w przeciwieństwie do reżimów i religii. Mówią o świecie potencjalnym. O tym, do czego człowiek dąży. O tym, kim może się stać. O jego lękach i egzystencji, co czasami sprawia, że sam autor pali własne dzieło, ponieważ obawia się tego, co napisał (sztuczna inteligencja wtedy stanie się równa pisarzom i poetom, kiedy skasuje swoje dzieło ze złości bądź niedostatków talentu). Ekshumują to, co pochowane, zwracają uwagę na to, co niewidoczne. Swoim istnieniem ukazują kruchość każdego życia.

Niezliczona ilość dzieł została bowiem nieznaną częścią przeszłości. O niektórych, i te mają szczęście, w ogóle wiemy, że istniały, o innych nie wiemy nic. Zakopane, spalone, zbutwiałe, zatopione, poddane działaniu czasu. Powstały w żarze i nagle zapadły się w ciemność. Słusznie zauważa W.G. Sebald:

Zwęglanie wyższych gatunków roślin, nieustanne spalanie wszelkich substancji palnych jest siłą napędową rozszerzania naszych włości na ziemi. Od pierwszej pochodni po osiemnastowieczne latarnie i od blasku latarni do chłodnej poświaty lamp nad belgijskimi autostradami wszystko jest spalaniem i spalanie jest główną zasadą każdego wytwarzanego przez nas przedmiotu. Sporządzanie haczyka do wędki, wykonanie porcelanowej filiżanki i produkcja programu telewizyjnego opierają się ostatecznie na tym samym procesie spalania. Wymyślone przez nas maszyny mają, tak jak nasze ciała i jak nasza tęsknota, powoli wypalające się serce. Cała cywilizacja ludzka, od samego początku, to nic innego, tylko z godziny na godzinę narastający żar, o którym nikt nie wie, jaką intensywność osiągnie i kiedy pocznie stopniowo gasnąć.

Korzystałem:

  • Brechon Robert, Fernando Pessoa i francuscy dekadenci, przeł. Tomasz Swoboda, Literatura na świecie, nr 500-501, 2013.
  • Canetti Elias, Księga przeciwko śmierci, przeł. Maria Przybyłowska, Sejny 2019.
  • Cervantes Miguel, Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy, przeł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, Warszawa 1983.
  • Hrabal Bohumil, Zbyt głośna samotność, przeł. Piotr Godlewski, Izabelin 2003.
  • Pechmann Alexander, Biblioteka utraconych książek, przeł. Sława Lisiecka, Warszawa 2009.
  • Philip Roth, „Zawsze pragnąłem, żebyście podziwiali moją głodówkę”, przeł. Anna Kołyszko, w: Literatura na świecie, nr 12, 1983.
  • Różycki Tomasz, Próba ognia. Błędna kartografia Europy, Kraków-Budapeszt-Syrakuzy 2020.
  • Kelly Stuart, Księga ksiąg utraconych, przeł. Ewa Klekot, Warszawa 2008.

[1] B. Hrabal, Zbyt głośna samotność, tłum. Piotr Godlewski, Izabelin 2003.

[2] Tamże. Antonín Koniáš stworzył czeski indeks ksiąg zakazanych od XIV do XVII wieku – uznał większość dzieł wówczas wydanych za heretyckie i własnoręcznie spalił trzydzieści tysięcy z nich.

[3] S. Kelly, Księga ksiąg utraconych, tłum. E. Klekot, Warszawa 2008.

[4] E. Canetti, Księga przeciwko śmierci, tłum. M. Przybyłowska, Sejny 2019.

[5] A. Pechmann, Biblioteka utraconych książek, tłum. S. Lisiecka, Warszawa 2009.

[6] P. Roth, „Zawsze pragnąłem, żebyście podziwiali moją głodówkę”, czyli spojrzenie na Kafkę, tłum. A. Kołyszko, „Literatura na Świecie” 1983, nr 12.

[7] T. Różycki, Próba ognia. Błędna kartografia Europy, Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2020.

[8] Tamże.

[9] R. Bréchon, Fernando Pessoa i francuscy dekadenci, tłum. T. Swoboda, „Literatura na Świecie” 2013, nr 3/4.

[10] S. Kelly, Księga ksiąg utraconych…

[11] T. Różycki, Próba ognia…

[12] Tamże.

[13] S. Kelly, Księga ksiąg utraconych…

[14] M. Cervantes, Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy, tłum. A.L. Czerny, Z. Czerny, Warszawa 1983.

[15] Tamże.

[16] Tamże.

Dawid Szkoła urodził się w lipcu 1985 roku w Rzeszowie i wychował we wsi Zgłobień. Galicjanin, nauczyciel akademicki, eseista. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej we Wrocławiu. Autor kilku książek: Eseje (2015), Ciemno, coraz ciemniej (2017), Galicyjskie żywoty. Opowieści o stracie, doli i pograniczu (2018), Bejt znaczy dom (2019), Pomiędzy filozofią a stylem. Egzystencjalizm w polskiej prozie pokolenia ’56 (2019), Rubieże (2022).
Opublikował też kilkadziesiąt artykułów (też naukowych), esejów, tekstów podróżniczych w mediach papierowych i internetowych.