[Barbara Klicka, Reneta, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2023]
Specjalnością głównej bohaterki Renety, najnowszej powieści Barbary Klickiej, są początki. Na niezbyt wyraźny, a może wręcz umyślnie rozmazany obraz jej postaci składają się niekończące się pierwsze dni i tygodnie w nowych, coraz dziwniejszych miejscach pracy, do których Mira mimo wszystko próbuje się dostosować. Już w pierwszych słowach książki wraca do korzeni, do rodzinnego domu, a więc znowu zaczyna od początku. Choć zdecydowanie nie jest to powrót, jakiego można by się spodziewać.
Jak mówi o swojej bohaterce Klicka, jest ona przede wszystkim zmęczona. Do zmęczenia dorzuciłabym rozczarowanie światem – tak duże, że mogłoby świadczyć o całkowitym upadku ducha, sugerowanym choćby w poetyckim motcie, do którego jeszcze wrócę. Tej tezie o życiu Miry przeczą jednak rzadkie wydarzenia, dowodzące czegoś zgoła odmiennego, jak choćby wybieranie ulubionego drzewa czy wszczynanie pracowniczego buntu. Jest ciągle w tej bohaterce jakaś desperacka wola walki, wola oswajania rzeczywistości i zaczynania od nowa. Podobnie jak stary sad z niechcianymi, niemodnymi już renetami, Mira – trzeba przyznać, że niezbyt chętnie – wciąż od nowa oferuje siebie światu. Ba, nawet stroi się do nowej pracy, „bo pierwsze wrażenie, och, pierwsze wrażenie, ono jest zupełnie najistotniejsze, w tej sprawie są przecież wyniki badań, te, które umieszcza się w opalizujących tabelach w samych sercach artykułów na opiniotwórczych portalach” (s. 14).
Beznamiętną narrację Renety okraszają od czasu do czasu błyskotliwe spostrzeżenia, niczym małe szpilki, które jednocześnie kłują i jaśnieją na tle matowej szpuli. Podobnie jak w debiutanckiej powieści Klickiej Zdrój, czegoś tej oszczędnej prozie jednak brakuje. Lekturze towarzyszy niedosyt spowodowany czy to niewystarczającym fabularnym rozmachem, czy też licznymi niedopowiedzeniami. Jest to, jak zakładam, cecha wyniesiona z wcześniejszych, poetyckich doświadczeń autorki, a zarazem uczucie konsekwentnie przez nią studiowane. W przypadku prozy tworzy to oczywiście efekt ciekawy w kategoriach literackiego eksperymentu, ale jednocześnie frustrujący czytelniczo. Chciałoby się zagłębić w historię Miry, poznać jej wnętrze i dalsze losy, a może nawet trochę ją polubić. Klicka odbiera czytelnikom tę możliwość, dystansując od nich bohaterkę, a wręcz odgradzając ją – w warstwie fabularnej – gąszczem kaktusów, bezczelnie panoszących się w ułamku starego domu, który przypadł nowej lokatorce. Cóż, przynajmniej ktoś czuje się tam jak u siebie.
Mira zdaje się nie posiadać tej umiejętności. Każde miejsce, w którym rozpaczliwie próbuje się zadomowić, przynosi jej wyłącznie górę spiętrzonych rozczarowań. Call center, galeria sztuki, dom kultury – w poszukiwaniach wymarzonego zajęcia bohaterka kieruje się zapewne kreatywnością, być może także pasją do szeroko rozumianej sztuki, lecz za każdym razem ucieka jak najdalej od dotychczasowych doświadczeń. W jakimś sensie jest to też ruch zstępujący – rezygnowania z oczekiwań i marzeń, zajmowania coraz niższych szczebli na społecznej drabinie. Najnowsza z prac, kończąca historię Miry, a zarazem inicjująca nasze z nią spotkanie, ofiarowuje jej jednak coś więcej niż metaforyczne góry, choć sięgającym niemal sufitu stosom tekstyliów nadal blisko do abstrakcji. Inspiracją do igrającej z rzeczywistością sortowni ubrań było Lemowskie Solaris, co od razu umieszcza świat przedstawiony Renety w kategorii niepokojącej fantazji na temat naszej przyszłości (wydawca sugeruje nawet z okładki konwencje postapokaliptyczne). Te niepokojące wnioski dotyczyłyby nieustannie rosnącego wokół nas morza śmieci, które zbyt szybko wyrzucamy – z domów i z myśli.
Mimo że Klicka przerzuca swoją bohaterkę z miejsca na miejsce, tworzy dla niej również przestrzeń zawieszenia, symboliczną sferę pomiędzy pracą a domem, gdzie Mira może odetchnąć, usłyszeć swoje myśli i odciąć się od nieprzyjaznej rzeczywistości. Właśnie taką przestrzenią staje się dla niej stary, niechciany i zaniedbany, przydomowy sad, który wydaje się intertekstualnym odpowiednikiem półpiętra między żeńskim a męskim poziomem w sanatorium ze Zdroju. Kategoria „pomiędzy” jest kluczowa dla rozumienia prozy autorki w każdym możliwym znaczeniu. Bo może jej sens kryje się pomiędzy znaczeniami? A może nie ma żadnej tajemnicy i jedynie krąży on, przemyka z miejsca w miejsce, zostawiając nas w opustoszałych już pomieszczeniach?
Chłodny, pełen sprzeczności dystans dominuje nie tylko w sposobach opisywania przestrzeni, lecz także we wszelkiego rodzaju relacjach, jakie Mira próbuje nawiązywać z innymi. Inicjuje zbliżenia i rozmyśla o nich, pragnie pobudzeń, ale ostatecznie nie ma na nie siły lub zostaje odepchnięta. Trudno zresztą o szukanie jakiejkolwiek bliskości, kiedy o więzi z własnym ciałem świadczą wyłącznie bakterie pracujące w brzuchu i fakt, że chyba robią to na jej korzyść. Niemniej najciekawsza wydaje mi się relacja pomiędzy Mirą i jej kuzynką Anką. Te dwie bohaterki stanowią poniekąd dwie połówki jednej, pełnej postaci. Pierwsza buntuje się przeciwko porządkowi świata, ponieważ nie może znaleźć w nim dla siebie miejsca, druga, na skutek opieki nad chorą siostrą, jest uwięziona w rodzinnym domu, co daje jej poczucie stałości, lecz jednocześnie odbiera wszelkie perspektywy i chęć rozwoju. Anka symbolizuje trwanie i obecność, a Mira odchodzenie i ruch. Zagadkowe, niespodziewane (zarówno fabularnie, jak i estetycznie, bo to najbardziej poetycki fragment książki) zakończenie opowieści ponownie świadczy o skrytym i niezwykle silnym pragnieniu głównej bohaterki, aby z kimś się wreszcie złączyć, przytulić się, jeśli nie do miejsca, to do człowieka, i już nigdy nie puszczać. Może gdyby się to udało, gdyby faktycznie obie bohaterki się połączyły, chociaż jedna z nich nauczyłaby się odczuwać radość. Może udałoby się też oszukać los, który dla żadnej nie był zbyt łaskawy.
Jest w prozie Klickiej coś takiego, że mimo całego jej zdystansowania i niegościnności, nie tylko przestrzennej, lecz także językowej, ma się ochotę ją oswoić. Reneta nie jest opowieścią, która dawałaby jakąkolwiek nadzieję. Zaryzykowałabym jednak nazwanie jej pewnego rodzaju manifestem, trochę ekologicznym, a trochę zwyczajnym, ludzkim. Autorka sygnalizuje całkiem wyraźnie, że trzeba stawiać opór górom zalewających nas śmieci i buntować się przeciwko dziwnym regułom rządzącym naszym rzeczywistym przecież światem. Trzeba szukać swoich miejsc i bliskich ludzi, odciskać na nich własne myśli i marzenia. I trzeba robić to wszystko, zanim – jak w motcie powieści – „odejdą bizony”, zanim spadnie na ziemię i zgnije ostatnia reneta, zanim zwiędnie ostatni kaktus pozbawiony ostatniej kropli wody.
A może to właśnie one przetrwają? Być może są niemodnymi już dziś symbolami ostatnich realnych bytów w świecie wszechobecnej sztuczności. Zdolność przetrwania jest zresztą cechą wyróżniającą je w powieści, a Mira ma z ulubioną renetą więcej wspólnego, niż mogłoby się zdawać. Między słowami tej niedokończonej, ale z pewnością wielokrotnie rozpoczętej historii można doszukać się całkiem nieoczywistych myśli. Stary sad przetrwa niepielęgnowany, przetrwają niepodlewane kaktusy i przetrwają wyniszczeni, odgrodzeni od siebie nawzajem ludzie, o ile będą na tyle silni, by ciągle od nowa stawiać opór. Pytanie brzmi: komu lub czemu – światu, innym ludziom czy (co zdaje mi się najbardziej prawdopodobne) własnemu zmęczeniu?
Tekst został pierwotnie opublikowany w drugim numerze Notatnika Literackiego