Alejandro Zambra to jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy latynoamerykańskich – autor wydanego niedawno po polsku Chilijskiego poety (Filtry, 2022). Tłumaczony na dwadzieścia języków. W tym roku ma ukazać się jego kolejna książka w języku polskim – Moje dokumenty (Filtry).
W rozmowie z Krzysztofem Katkowskim opowiada o swoim podejściu do pisania, literackich inspiracjach i o Chile. Czy boom na literaturę latynoamerykańską, który kojarzymy z takimi nazwiskami jak Borges czy Vargasa Llosa, ma wpływ na współczesną literaturę tego regionu? I co ma Pinochet do poezji?
Krzysztof Katkowski: Zacznijmy od twojej jedynej – na razie – powieści opublikowanej po polsku, Chilijski poeta (tłum. Carlos Marrodán Casas, Filtry). Myślę, że spośród twoich książek to właśnie ona najmocniej dotyka kwestii wspólnoty. Główny bohater, Gonzalo, poszukuje jej, jednocześnie budując relację ze swoim pasierbem. Sam próbuje też być poetą.
Alejandro Zambra: Książka jest mocno związana z ideą wspólnoty. Ale wiesz, według mnie to są w ogóle dwie powieści. Jedna opowiada o patchworkowej rodzinie, w której ojczym i pasierb rozwijają więź bardzo podobną do relacji ojca i syna. Interesuje mnie rola ojczyma, bo to nie jest związek, który się planuje, nikt nie stwierdza: „Chcę być ojczymem”. To skomplikowana relacja. Zazwyczaj nie ma rytuałów, które czynią kogoś ojczymem czy macochą. Nie mówi się o tym, co się stanie, gdy taka relacja się zakończy. Świat jest pełen złych ojczymów, tak też kojarzy się to słowo, więc nawet dobry ojczym może odczuwać społeczne uprzedzenia. Ktoś może sobie powiedzieć: „Jestem dobrym ojczymem, jestem wyjątkiem”, ale w tym wyjątkowym stanie kryje się wiele samotności. Nie czuć się częścią społeczności, nie móc używać słowa „ojczym”, bo się z nim nie identyfikujesz… To głębszy temat. Dlatego więź Gonzala, dobrego ojczyma, z Vicente, wspaniałym pasierbem, jest jednocześnie piękna i krucha.
Gonzalo to ojczym, ale i poeta…
Nie tak szybko. Wiesz, kiedy zorientowałem się, że Gonzalo jest poetą?
Dajesz.
W scenie, w której walczy ze słowem, z podręcznym słownikiem, mierzy się z terminem „ojczym”, zaczyna je dokładniej przemyśliwać. Jak to się mówi po francusku? Jak po polsku? Jak w innych językach? I wtedy pomyślałem: cóż, to jest poeta, bo właśnie to robi poeta: walczy ze słowami, zmaga się ze słownikiem, kwestionuje znaczenie słów w społeczeństwie. To piękna, choć niewidoczna praca. My tu rozmawiamy, a gdzieś na świecie wielu poetów prowadzi wojny ze słowami – i być może nigdy o tym nie usłyszymy.
Nasuwa mi się klasyczne pytanie o boom literatury latynoamerykańskiej. Co on dla ciebie znaczy? To zjawisko z drugiej połowy ubiegłego wieku, gdy nagle zaczęto masowo publikować autorów z Ameryki Łacińskiej. I wszyscy zakochali się w Borgesie, Vargasie Llosie, Cortázarze, Garcíi Márquezie.
Potem mówiło się o kolejnych falach, między innymi o Bolaño…
A teraz mówi się o tobie, Marianie Enríquez, Rodrigo Fresánie…
To tak, jakbyś cały czas pytał mnie o mojego dziadka czy pradziadka. Bardziej interesuje mnie to, co myślę o swoim ojcu, a może nawet o moim bracie, o towarzyszach podróży. Kiedy mówimy o boomie, mamy na myśli zjawisko komercyjne. García Márquez jest dobrym przykładem: jeśli myślisz o realizmie magicznym, a przeczytasz takie powieści jak Kronika zapowiedzianej śmierci czy Nie ma kto pisać do pułkownika, nie znajdziesz tam „magii”. To są w rzeczywistości echa sukcesu, a sukces jest czymś ulotnym i według mnie to nieszczególnie interesujący temat do analizy.
Kiedy po raz pierwszy byłem w Europie, we Francji, od razu pytano mnie o Amerykę Łacińską, a nie o Chile. A przecież Ameryka Łacińska to wiele krajów. Oczywiście to sposób na rozpoczęcie dialogu, ale na poważnie, a nie na takich czy innych wyrywkach. Myślę, że literatura czerpie z takich wspólnych punktów, bo pozwalają nam stopniowo przechodzić do fundamentalnych tematów. Potrzebujemy takiej „rozgrzewki”, potrzebujemy pojęć i trendów, choć w praktyce nie mają one dużego znaczenia. Czasami cała ta wstępna rozmowa prowadzi nas bliżej tego, co literatura stara się uchwycić. Na przykład Borges bawił się koncepcją, że nie jest ani Argentyńczykiem, ani Latynosem; był to jego sposób na pełne bycie zarówno Argentyńczykiem, jak i Latynosem. Skutecznie obalił idee „centrum” i „peryferii”, ucząc nas, że centrum może znajdować się na naszym własnym terytorium. To pojęcie jest płynne: możemy mówić z peryferii, które mogą stać się centrum lub które mogą umieścić nas na peryferiach innych centrów. Literatura zawsze balansuje między „ja” a „my”, między pierwszą osobą liczby pojedynczej a pierwszą osobą liczby mnogiej. To przechodzenie od jednego do drugiego daje literaturze siłę.
Literatura to wolność?
Literatura, pisanie – tak, to czysta wolność. Zawsze promujemy nasze nowo wydane książki i sprawiamy wrażenie, że jesteśmy tylko producentami książek. Ale to nie tak. Literatura to w istocie zobowiązanie, sposób istnienia w świecie. Czasem to, co robimy, może być związane z oczekiwaniami czytelnika, jednak często nie jest. Literatura to według mnie chaotyczny system. Nigdy nie zgadzamy się co do tego, co jest „dobre” czy powinno takie być. Nie ma mistrzostw świata w literaturze.
Ale są nagrody, jest rynek literacki…
Tak, oczywiście, są nagrody, ale wszystko można poddać dyskusji. Zawsze istnieje możliwość, że tobie spodoba się na przykład Enrique Lihn, chilijski poeta, a ktoś ci powie: „Enrique Lihn jest okropny”. Nie ma konsensusu – i właśnie ta nieokreśloność i różnorodność dają literaturze siłę. Nigdy nie wiemy na pewno, jakie są reguły. Wiemy, że istnieją, aby je kwestionować, a w tym wypadku istnieje też retoryczny sposób ich podważania.
A co z zamknięciem się w fikcji? Gdzie miejsce na realizm, coś bardziej przyziemnego?
Fikcja to nie to samo co kłamstwo. Kojarzenie fikcji z kłamstwem jest tak niedokładne, jak mówienie, że dowcip to kłamstwo, piosenka to kłamstwo, obraz to kłamstwo. Dzieci od razu rozumieją, że dowcip to nie kłamstwo, nie znajduje się w obszarze prawdy czy fałszu. Myślę, że czasami piętnujemy ideę fikcji, jakbyśmy nie mieli prawa do wyobrażania sobie, myślenia, spekulacji.
Pisanie z perspektywy innych ludzi to coś, co literatura robi od zawsze. Literatura jest sposobem na życie innymi życiami, a to doświadczenie nas wzbogaca i uszlachetnia.
Czy to jest ten słynny realizm magiczny? Jakiś rodzaj życia między światami?
Właśnie tak. Wiesz, literatura ma dla ciebie (tak zakładam, ale chyba się nie mylę, co?) i dla mnie najwyższą wagę. Jednak wystarczy zrobić kilka kroków poza „bezpieczną strefę literacką”, by zobaczyć, że wielu ludzi ona zupełnie nie obchodzi. Choć żyjemy w literackich światach, te światy są małe. Często ktoś zmusza nas do wyjaśnienia, czym jest literatura. To może być pewnego rodzaju wyrok, ale też ma w sobie coś pociągającego, ponieważ literatura pozwala na dyskusję bez dążenia do ostatecznego wniosku, bez pośpiechu czy wymuszania sztucznego zakończenia. To chaotyczny system, w którym nie ma wartości definitywnych. To nie piłka nożna czy szachy.
Wracając do początku: czy ty sam jesteś „chilijskim poetą”?
To trudne pytanie. Od piętnastego do dwudziestego roku życia myślałem, że żyję w dość przeciętnym kraju z cudowną poezją. To znaczy jedyną rzeczą, która mi się podobała w moim kraju, była jego poezja, co pewnie jest niesprawiedliwe, bo są też w Chile wspaniali artyści wizualni, filmowcy, muzycy, naukowcy. Ale w latach dziewięćdziesiątych, kiedy w Chile teoretycznie panowała demokracja i dyskutowano o ekonomicznej prospericie naszego kraju, czuliśmy się całkowicie odcięci od tego całego splendoru. Mówię w liczbie mnogiej, bo moi ludzie, moja rodzina literacka podzielała tę opinię.
To kim jesteś? Oczywiście trochę żartuję – ale twoja następna książka po polsku, Mis documentos, ma zostać wydana już w kolejnym roku, też w Filtrach – w tłumaczeniu Katarzyny Okrasko. I tutaj wracamy do chilijskości, czy jakkolwiek to nazwiemy. To też świetna kolekcja opowiadań, również prowokacyjnych, dotyczących regionalności, o której mówimy, jak w przypadku opowiadania Najbardziej chilijski człowiek na świecie.
Bardzo lubię tę książkę. Zbiory opowiadań pozwalają być jednocześnie różnymi autorami, którzy w pewien sposób się ze sobą zmagają i wspierają się nawzajem. Zabrałem tytułowe wyrażenie „Moje dokumenty” z Microsoft Windows. Nagle wszyscy mieliśmy foldery o takiej nazwie, sprzedające nam złudzenie, że naprawdę do nas należą. Interesowało mnie, że to tak indywidualne i jednocześnie bezosobowe wyrażenie. Myślę, że to książka o różnych formach męskości, które nadal współistnieją; niektóre są przestarzałe, toksyczne i złowieszcze, inne bardziej autorefleksyjne i pełne nadziei. To książka momentami bardzo gorzka i smutna, ale również dająca nadzieję na przejście do jakiejś formy przyszłego zjednoczenia. Wierzę w oczyszczanie więzi, uważam, że to jedyne wyjście.
ALEJANDRO ZAMBRA Urodzony w 1975 roku w Santiago to chilijski prozaik, poeta i eseista. Jeden z najgłośniejszych pisarzy latynoamerykańskich swojej generacji. Jego dzieciństwo i młodość przypadły na czas dyktatury, realia ówczesnego Chile to stały motyw jego twórczości. Zadebiutował w 1998 roku tomem poetyckim, ale popularność zyskał dzięki powieści Bonsai, wydanej w 2006 roku. Na jej podstawie Christián Jiménez nakręcił film pod tym samym tytułem, który miał premierę w 2012 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes. Zambra jest laureatem najważniejszych nagród krajowych i wielu wyróżnień zagranicznych. Trzykrotnie zdobył chilijską nagrodę za najlepszą powieść roku. Jego książki przełożono na ponad dwadzieścia języków, publikował opowiadania w takich pismach jak „New Yorker”, „New York Times”, „Paris Review” i „Harper’s Magazine”. Przez lata uczył twórczego pisania i literatury latynoskiej w jednej ze szkół wyższych w Santiago. Obecnie mieszka w mieście Meksyk. Poeta chilijski to jego pierwsza książka wydana w Polsce.