Wywiady

Mariana Enríquez: Dyktatury były głęboko niesamowite, nie tylko przez fizyczne represje

Krzysztof Katkowski
364 odsłon
Mariana Enríquez, fot. Isabel Wagemann

Mariana Enríquez to jedna z najważniejszych współczesnych pisarek argentyńskich, autorka nagradzanej powieści Nasza część nocy (2021) i zbiorów opowiadań grozy, takich jak To, co utraciłyśmy w ogniu (2017) czy Niebezpieczeństwa palenia w łóżku (2022). Jej najnowsza książka wydana po polsku, Ktoś chodzi po twoim grobie (2024), to zbiór reportaży o… cmentarzach.

W rozmowie z Krzysztofem Katkowskim opowiada o tym, jak argentyńska dyktatura wpłynęła na jej pisarstwo, a także o współczesnej polityce i o horrorze ukrytym w codziennej rzeczywistości. Jakie znaczenie mają i miały wydarzenia polityczne dla literatury regionu? I dlaczego Behemoth znalazł się na jej świątecznej playliście?

Krzysztof Katkowski: Ktoś chodzi po twoim grobie to twoja ostatnia książka wydana po polsku. Skąd ta fascynacja cmentarzami? Nawet twoje zdjęcie profilowe na Whatsappie to właśnie ty na cmentarzu…

Mariana Enríquez: Wiesz, ta książka to raczej przewodnik…

…po cmentarzach.

No dobrze. Kiedy byłam bardzo młoda, cmentarze podobały mi się jako miejsca transgresyjne, związane z estetyką gotycką i horrorem. Z biegiem lat zaczęłam postrzegać je jako miejsca pełne historii zmarłych, którzy tam leżą – co oczywiście ma swoje znaczenie – a także jako przestrzeń, w której się te historie opowiada. To miejsca w wielu aspektach literackie.

Historycznie rzecz biorąc, dyktatury wojskowe odcisnęły głębokie piętno na Argentynie, skąd pochodzę. Podczas ostatniej dyktatury, w latach siedemdziesiątych, ciała ofiar nie były grzebane, lecz „znikały”. Właśnie na ten czas przypadło moje dzieciństwo. W jednym z rozdziałów wspomnianej książki opowiadam, jak już jako dorosła osoba towarzyszyłam przyjaciółce w pochówku matki, której szczątki odnaleziono po wielu latach. Ta ceremonia była ogromną ulgą, niemal świętem. Zdałam sobie sprawę, że cmentarz to nie tylko miejsce grozy, ale też przestrzeń zamknięcia pewnych spraw i naprawy krzywd. Dlatego też, jak sądzę, istnieje narracyjne i symboliczne połączenie między historią osobistą a historią zbiorową.

Cmentarz – przestrzeń do nawiązania jakiejś metafizycznej więzi ze zmarłymi?

Nie. Jestem realistką, nie mam mistycznego ani nadprzyrodzonego stosunku do cmentarzy czy zmarłych. Postrzegam to raczej jako spojrzenie amatorskiej antropolożki ze skłonnościami do gotyku i makabry w wymiarze estetycznym. Ktoś chodzi po twoim grobie to książka realistyczna, historyczna, dziennikarska.

No właśnie: klasyfikujesz swoje opowiadania jako „realistyczne”. Co przez to rozumiesz? Twoja twórczość nie jest przykładem „klasycznego” realizmu w stylu de Maupassanta czy Balzaka. Twoją estetykę zestawia się często – słusznie, jak sądzę – z estetyką Stephena Kinga.

Chodzi mi o to, że punkt wyjścia moich opowieści jest zazwyczaj realistyczny. Wydarzenie, które je inicjuje, również jest realistyczne, podobnie jak ogólna atmosfera. I na tym buduję elementy nadprzyrodzone lub groteskowe. Zresztą nie zawsze są to elementy nadprzyrodzone; czasami klucz tkwi w hiperboli, w dialogu odbiegającym od realizmu, choć niekoniecznie zawierającym fantastyczne wątki.

Na przykład w opowiadaniu To, co utraciłyśmy w ogniu punktem zapalnym jest całkowicie realistyczne zjawisko: przemoc wobec kobiet. Obrazem, który mnie zainspirował, była kobieta żebrząca w metrze w Buenos Aires – całkowicie poparzona. Nie wiem, kto ją spalił, ale ten obraz, w kontekście powszechności takiego rodzaju przemocy, skłonił mnie do napisania tej historii. W moim opowiadaniu kobiety buntują się, podpalając własne ciała. Nie ma tu elementów nadprzyrodzonych – to coś mało prawdopodobnego, jednak możliwego w ramach realizmu. Przemoc wobec kobiet, która je spala, jest rzeczywistością. Ta kobieta istnieje. Możliwość ruchu samospaleń może wydawać się odległa, ale nie należy do sfery nadprzyrodzonej, lecz do wyobraźni opartej na faktach.

Jak u Allana Poe czy Lovecrafta?

Nie do końca, wiesz? W przeciwieństwie do pewnych autorów z XIX wieku, którzy pisali dużo fantastyki, ja nie mam relacji mimetycznej ani przezroczystej z rzeczywistością. Nie tworzę żadnej imitacji – a przynajmniej nie robię tego w fikcji. Trudno mi zacząć opowiadanie, którego rdzeniem byłby całkowicie nadprzyrodzony wątek – jak u Lovecrafta, z istotami z innych planet czy bogami między światami. Dla mnie horror wyłania się z codzienności, ze znormalizowanych sytuacji dnia powszedniego.

Niczym w tej koncepcji Freuda…

Dokładnie tak: Das Unheimliche, „niesamowite”. To idea tego, co znane, a co nagle staje się niepokojące lub złowieszcze. Moim zdaniem współczesny horror ewoluował w tym kierunku, ponieważ żyjemy w czasach, gdy codzienne koszmary są bardziej widoczne i wszechobecne dzięki dostępowi do informacji. To sprawia, że czysto wyimaginowany horror staje się mniej skuteczny lub potrzebny.

Z drugiej strony jesteś też dziennikarką – zaczynałaś jako reporterka i nadal pracujesz w jednym z najważniejszych dzienników w Argentynie, „Página/12”.

Jestem dziennikarką kulturalną, a dziennikarstwo kulturalne ma inną relację z rzeczywistością. Jest bliższe intelektualnej refleksji, podczas gdy klasyczny reporter angażuje się bezpośrednio w wydarzenia. Mimo to dziennikarstwo dało mi ważne narzędzia: instynkt do wychwytywania historii lub sytuacji, które mogą działać jako punkt wyjścia – szczególnie w horrorze, w którym często poruszam traumy zbiorowe.

A co dla ciebie znaczy muzyka? W końcu to o niej najczęściej piszesz w swoich tekstach.

Generalnie spędzam dużo czasu, słuchając muzyki, oglądając filmy i przeprowadzając wywiady z artystami. To tworzy pewnego rodzaju mikroklimat, który nierzadko oddala się od codziennego życia. Praca artystyczna ma specyficzny charakter: choć artysta powinien działać jak antena połączona ze swoją epoką, sama produkcja artystyczna często go izoluje. W krajach, gdzie trudno się z niej utrzymać, wielu twórców polega na stypendiach lub pracy akademickiej, co jeszcze bardziej wzmacnia to odizolowanie.

Czego konkretnie słuchasz?

Mam tu bardzo eklektyczny gust. Lubię zespoły z lat dziewięćdziesiątych, zwłaszcza angielskie, choć nie przepadam za grunge’em. Uwielbiam Nicka Cave’a, jestem jego ogromną fanką. Lubię też muzykę country, zwłaszcza tę mroczniejszą: Johnny’ego Casha czy współczesnych artystów pokroju Williego Carlisle’a czy Gillian Welch. To gatunek, który w mniej komercyjnej wersji ma w sobie coś fascynująco mrocznego. Jeśli chodzi o inne gatunki muzyczne, lubię Prince’a i Kendricka Lamara. Uwielbiam też muzykę Lany Del Rey. No i polski zespół Behemoth! Nawet dodałam ich do mojej świątecznej playlisty. Podeślę ci ją przy okazji.

A co z muzyką gotycką? To subkultura, z którą mi się bardzo kojarzy twoja proza.

Klasyczne zespoły gotyckie nigdy mnie zbytnio nie interesowały. Mówiąc „klasyczne”, mam na myśli Bauhaus czy The Sisters of Mercy. Zaczęły mnie intrygować dopiero wtedy, gdy gatunek zaczął się zbliżać do metalu. Podoba mi się także muzyka ludowa, zarówno argentyńska, jak i brazylijska. Ameryka Łacińska ma niezwykle bogatą tradycję. Kiedyś słuchałam też więcej punka. Dziś określiłabym siebie jako osobę o dość szerokich zainteresowaniach muzycznych.

W tej selekcji prawie nie ma muzyki latynoskiej. A czy czujesz się argentyńską pisarką? Powtarzam trochę pytanie, które zadałem Alejandro Zambrze w wywiadzie dla „Notatnika Literackiego” – pytałem go, na ile czuje się chilijskim poetą.

Czuję się argentyńską pisarką z wielu powodów… Jednak co to właściwie znaczy: być argentyńską pisarką? Przede wszystkim język, w którym piszę, to hiszpański – ale rioplatense, z konkretnego regionu Argentyny. To specyficzna odmiana języka, o charakterystycznej wymowie i gramatyce. Na przykład używamy voseo zamiast tuteo, co wpływa na nasz sposób komunikacji [tuteoPowrót zaginionych, „znikniętych” – desaparecidos, jakby ci byli… zombie? Często piszesz o dyktaturze, o traumach zbiorowych.

Dyktatura to wątek, który regularnie pojawia się w mojej twórczości. Chociaż nie mam w rodzinie zaginionych, to trauma społeczna, która dotknęła cały kontynent. Moi rodzice żyli w tamtych czasach i myślę, że odziedziczyłam wiele ich lęków i fobii, które przetwarzam w swojej pisarskiej pracy. Ale poza osobistym aspektem uważam, że dyktatura naznaczyła Amerykę Łacińską w szczególny sposób. To złożone zjawisko i nie można go łatwo porównać z innymi doświadczeniami międzynarodowymi, takimi jak dyktatury w Europie Wschodniej, chociaż czasami próbuje się je zestawiać.

Poza tym horror dyktatury ma w sobie coś literackiego. Freud nazwałby to „niesamowitym” (znowu wracam do tej koncepcji), czymś, co zostało wyparte, a potem powraca w nieoczekiwany sposób. Dyktatury były głęboko niesamowite, nie tylko przez fizyczne represje, ale także przez swoją nieprzejrzystość, działanie w cieniu. Ta zbiorowa trauma to dla mnie bardzo płodny grunt do eksploracji w literaturze, zwłaszcza w gatunku grozy.

A Milei? Czy to powrót skrajnej prawicy do władzy w Argentynie?

Wzrost popularności Javiera Mileia głęboko mnie niepokoi. Jego retoryka jest pełna nienawiści i resentymentu, a strategia rządzenia opiera się na współczesnych metodach: wykorzystywaniu mediów społecznościowych, botów i deepfake’ów do kreowania narracji i szerzenia dezinformacji. Każda publiczna osoba, która go krytykuje – aktor, muzyk czy pisarka – może stać się ofiarą wirtualnych linczów organizowanych przez jego zwolenników i sprzyjające mu konta. To prowadzi do autocenzury i strachu.

Jedną z najskuteczniejszych taktyk Mileia jest dyskredytowanie wszelkiej krytyki za pomocą kłamstw i manipulacji. Jeśli ktoś wskazuje na problem, na przykład zamknięcie szpitala publicznego, jego medialna machina natychmiast oskarża tę osobę o ukryte interesy lub korupcję. Tak utrwala się przekonanie, że instytucje publiczne są nieskuteczne, co toruje drogę do ich demontażu bez większego sprzeciwu.

Ta strategia ataku uderza w system opieki zdrowotnej, ale i w kulturę. Milei atakuje między innymi kino argentyńskie – mały, lecz sprawnie działający przemysł, który daje zatrudnienie wielu ludziom. Fałszywie twierdzi, że wszystkie argentyńskie filmy są porażkami, ignorując ich sukcesy i międzynarodowe uznanie.

Rządy Mileia to krok wstecz, nie tylko ze względu na ekstremalną ideologię neoliberalną, ale także sposób, w jaki ten polityk wykorzystuje komunikację do dzielenia społeczeństwa i osłabiania jego struktury.

Czy to sytuacja bez wyjścia?

Sytuacja na pewno jest skomplikowana. Opcje przedstawiane jako przeciwieństwo obecnej polityki, czyli kirchnerizm lub peronizm, także nie zdołały poprawić życia ludzi. Rządy progresywne w Argentynie nie odniosły większych sukcesów, zwłaszcza w sferze ekonomicznej, co jest kluczowe dla godnego życia. Poza tym miały tendencję do sekciarstwa – wierzyły, że posiadają absolutną prawdę, i dyskwalifikowały wszystkich o bardziej konserwatywnych poglądach, traktując ich jak reakcjonistów, co nie zawsze było zgodne z faktami.
.
W tej chwili trudno myśleć o alternatywie. Wydaje mi się, że musimy przejść przez ten okres „kapitalizmu libertariańskiego”, jak nazywa to Milei, i zobaczyć, co się wydarzy. Ci, którzy myślą inaczej, będą musieli odbudować swoją pozycję z większą inteligencją i znacznie mniejszą pychą. Jednym z największych problemów progresywizmu, zarówno w Argentynie, jak i w innych miejscach, jest jego ogromna arogancja, alienująca tych, którzy się z nim nie zgadzają. Takie podejście tylko pogłębia polaryzację.

Dyktatury, neoliberalizm… To chyba horror na serio. Widać to też po twojej publicystyce. Czy w tym wszystkim jest miejsce na literaturę?

Literatura istniała zawsze, w każdej kryzysowej sytuacji, w każdym złym lub dobrym momencie historii. Oczywiście, że jest na nią miejsce.

fot. Isabel Wagemann