Z Łukaszem Kozakiem o (nie)odchodzeniu Adama Mickiewicza rozmawia Waldek Mazur
Waldek Mazur: Od początku wiedziałeś, że Adam Mickiewicz stanie się jedną z centralnych postaci Upiora?
Łukasz Kozak: Nie. Co więcej, zaczynając pracę nad książką, robiłem wszystko, żeby właśnie od tego autora się odseparować. Ale on mi na to nie pozwolił. Zaczęło się od tego, że w czasie porządków w piwnicy znalazłem popiersie Mickiewicza. Potraktowałem to jako zapowiedź, że nie da mi spokoju.
Odseparować? Czyli miałeś wcześniej jakieś związki z Mickiewiczem?
Tak naprawdę Mickiewicz towarzyszył mi od czasów szkolnych. Zaczęło się od Dziadów, a potem czytałem już wszystko, co było związane z poetą i dostępne dla ucznia z małego miasteczka.
Miłość od pierwszych stron?
Raczej duże zainteresowanie i miejscami zachwyt. Większości szkolnych lektur nie byłem w stanie przeczytać, bo mnie nudziły, tymczasem część III znałem na pamięć w zasadzie po pierwszej lekturze. Miało to swoje szkolne konsekwencje. W 1998 roku, w dwusetną rocznicę urodzin Mickiewicza, wysyłano mnie na rozmaite konkursy, w których radziłem sobie raczej żałośnie, wypytywany o aktorów i reżyserów Dziadów. Była też ciekawa, w zasadzie dziwna sytuacja, kiedy podczas szkolnej wycieczki do Wilna nauczyciele polecili mi, bym w Celi Konrada wygłosił Wielką improwizację.
A gdy opuściłeś szkolne mury?
Wtedy, mówiąc szczerze, nastała ponad dwudziestoletnia rozłąka, kiedy to Mickiewicz w moim świecie praktycznie nie istniał. Dopóki nie zacząłem pracować nad zagadnieniem, które jeszcze parę lat temu nazwałbym przestarzałym określeniem „demonologia ludowa”.
I jaki Mickiewicz ci się wówczas objawił?
Jego pisma uświadomiły mi, że to nie jest żadna ludowa demonologia, tylko raczej ludowa antropologia. Nie ma żadnej mitologii, a motto zaczerpnięte z Mickiewicza – „zamiast mitologii są naoczne świadki” – pokazuje, jak powinniśmy podchodzić do źródeł i figury upiora. To u niego czytamy w otwierającym Dziady wierszu Upiór: „Czemże ten człowiek? – Upiorem”. Mając świadomość tego wszystkiego, wiedziałem już, że od Mickiewicza nie uda mi się opędzić.
To chyba dobrze.
Tak. Adam Mickiewicz, wprowadzając upiory do literatury polskiej, wykazał się nie tylko ogromną brawurą, przełamał literackie tabu, ale też stworzył pewną figurę, którą później sam modyfikował, zapożyczając cechy literackie „popkulturowych” wampirów Polidoriego i Byrona. Badał upiory, wykładał na ich temat w Collège de France, by na koniec, jak się okazało, samemu stać się upiorem. Tak przynajmniej uznał lud galicyjski krótko po pogrzebie Mickiewicza na Wawelu.
O tych perypetiach pośmiertnych naszego wieszcza, o jego wychodzeniu z grobu, będziemy jeszcze rozmawiać. Ale zanim do tego przejdziemy, mam jedno pytanie: czy on sam uważał siebie za upiora? W swojej książce szczegółowo opisujesz, jak identyfikowano upiory po narodzinach, jakie cechy im przypisywano. Mickiewicz figurą upiora był zafascynowany – może aż tak bardzo, że sam się z nim identyfikował? Może ktoś go o to podejrzewał już za młodu?
Obawiam się, że szukanie źródeł na ten temat mogłoby stać się po prostu samospełniającą się przepowiednią. Dlatego wolałem, przynajmniej chwilowo, zostawić ten wątek. Pojawiał się on zresztą jeszcze za życia Mickiewicza. We francuskim wydaniu Dziadów tłumacz Krystyn Ostrowski opatrzył wiersz Upiór (dość niefortunnie przełożony jako Spectre) przypisem z anegdotką. Czytamy w niej, że młodość Mickiewicza, jak przystało na poetę, była maladive et pleine de souffrances, a pewnego razu w Nowogródku rozeszła się plotka o jego chorobie i śmierci. Kiedy jeden z sąsiadów zobaczył Mickiewicza żywego (acz bladego), uczynił znak krzyża, myśląc, że to upiór (tu znów niefortunne spectre, fantôme). To zdarzenie wedle anegdoty zainspirowało poetę do napisania Upiora, a nawet całego dramatu. Ostrowski dodaje, że miała to być ta sama choroba, którą wszyscy znamy z początku Pana Tadeusza; rzeczywiście jest ona zagadnieniem bardzo ciekawym i wartym przebadania w kontekście upioryzmu.
Nie mamy jednak typowych upiorycznych symptomów. Czy Mickiewicz urodził się z zębami? Nic o tym nie wiemy. Tak samo nie wiemy, czy przyszedł na świat w czepku[1]. Pewnie chcielibyśmy do tych dowodów dotrzeć, może nawet trochę na siłę, ale na ten moment wiemy jedynie tyle, że Mickiewicz silnie identyfikuje się z postacią upiora dopiero na etapie pisania Dziadów. W końcu Gustaw-Konrad to jego literackie alter ego. Są również dwa niezwykłe wykłady paryskie, w których poeta opowiada o szamanach syberyjskich i upiorach, oraz wygłoszona w podobnym czasie słynna mowa do środowiska emigracyjnego, w której prosi, by nie nazywano go krytykiem, ale wieszczem. Zaznacza też wtedy, że w zasadzie wieszczem jest każdy, komu zależy na odzyskaniu niepodległości, odrodzeniu państwowości w doskonalszej postaci. Co interesujące, Mickiewicz mówiący o emigracyjnych „wieszczach”, ich powołaniu, w zasadzie powtarza słowa, jakimi charakteryzuje syberyjskich szamanów. Jest tu bardzo dużo podobieństw. Upiory opisywane przez poetę, podobnie jak ówczesne środowisko emigracyjne, tworzą odizolowaną społeczność, toczoną przez wewnętrzne spory. Franciszek Grzymała – wydawca i powstaniec, współpracownik prowadzonej przez Mickiewicza „Trybuny Ludów” – prawdopodobnie jako pierwszy pisał o upiorach politycznych, które uosabiają państwo, tworzą je, choć ono w istocie już nie żyje. Upiór od wydania III części Dziadów staje się mocną polityczną metaforą, trwającą w zasadzie do dziś.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tej zbiorowości polskiej, emigracyjnej. W kimś jeszcze widziano upiora? Może w Juliuszu Słowackim, skoro wszędzie się go z Mickiewiczem skleja?
Nie, nie znam takich źródeł dotyczących Słowackiego. On zresztą o upiorach w zasadzie nie wiedział nic, tak samo jak nie znał folkloru. Podobnie jak inni, wątki upioryczne przejął od Mickiewicza. Słowacki spopularyzował za to słowo „upiorny”. Wiemy, że nie funkcjonowało ono jeszcze za czasów filomatów, bo Franciszek Malewski w listach do Mickiewicza używał słowa „upiorowaty”.
Możemy z pewnym zainteresowaniem spojrzeć za to w stronę Fryderyka Chopina, którego ostatnią wolą było wyjęcie mu serca przed pochówkiem. Wyjmowanie serca, ewentualnie przebijanie go kołkiem, było zabiegiem powszechnie stosowanym w celu neutralizowania upiorów. Jednakże wszystko wskazuje na to, że w tym wypadku chodziło przede wszystkim o lęk przed byciem pochowanym żywcem. Panowała wówczas pewna zachodnia moda – trumny z dzwonkami i temu podobne.
Postać w jakiś sposób porównywana do upiorów, określana mianem strzygi czy zmory, to Joachim Lelewel. Zdecydowanie dla klasyków i emigracyjnych konserwatystów był on postacią straszliwą. To on wychował pierwsze pokolenie romantyków i listopadowych rewolucjonistów. Postrzega się go obecnie jako wielkiego historyka, ale za mało czyta się jego pism dotyczących krytyki literackiej. Pasjonujący jest jego spór z Maurycym Mochnackim o zastąpieniu klasycznego panteonu poetyckiego mitologią skandynawską. Zresztą Lelewel dwukrotnie tłumaczył Eddę, podstawowe źródło wiedzy na temat skandynawskich wierzeń.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że sporo inspiracji upiorami, folklorem było w romantyzmie krajowym, który wypadł z obiegu i mało kto go czyta. Niedawno ukazała się książka Ewy Wojciechowskiej Ciało upiora, gdzie to zagadnienie zostało bardzo dobrze przedstawione.
Trochę szkoda, że Słowacki z Mickiewiczem po śmierci nie kontynuowali rywalizacji, jako upiory właśnie. Ta sama krypta…
Tak, choć Słowacki został dorzucony do krypty Mickiewicza dopiero z woli Józefa Piłsudskiego, to inicjatywa ta pojawiła się jeszcze przed odzyskaniem niepodległości. Wówczas jednak biskup krakowski dał zdecydowany odpór. Nie szło tu o żadne kwestie nadprzyrodzone, w Słowackim nikt złego ducha, upiora nie widział. Powodem były najpewniej sprawy obyczajowe i niechęć do tworzenia świeckiej nekropolii w katedrze. Kiedy już doszło do ekshumacji, przeprowadzono też dość rzetelne pomiary i badania szczątków Słowackiego. Odpowiadał za to profesor Papillault, antropolog i dyrektor Laboratorium Szkoły Nauk Wyższych w Paryżu, który między innymi oszacował wzrost Słowackiego na podstawie zachowanej kości piszczelowej (miał poeta mierzyć około 165 centymetrów), a przy pomocy śrutu, metodą Broca, dokonał badania pojemności czaszki. Te informacje dowodzą, że ciało Słowackiego rozłożyło się wręcz wzorcowo, a upiory rozkładowi wszak nie ulegają.
Bo te – na przykład taki Mickiewicz – wykazują pośmiertną aktywność i potrzebują do tego ciała. Ale zanim nasz wieszcz pojawił się w Galicji, umarł w odległym Stambule w listopadzie 1855 roku, a w styczniu roku kolejnego odbył się jego pogrzeb w Paryżu. Już wtedy wykazywał cechy upiora?
Z całą pewnością możemy mówić o Mickiewiczu jako upiorze politycznym. Miała miejsce przecież „hańba domowa”, o której Cyprian Kamil Norwid pisał w wierszu Duch Adama i skandal, ale przede wszystkim rozpoczęło się zawłaszczanie Mickiewicza przez środowiska konserwatywne, nieszczególnie mu bliskie za życia. Był martwy, więc – z pozoru! – nie stanowił już zagrożenia i można było powoli robić z niego symbol. Pochówek na Wawelu miał być zwieńczeniem tego procesu zawłaszczania poety. Teraz postrzegamy Mickiewicza przez pryzmat dworków, drobnej szlachty, a przecież, jeśli nawet wykazywał on taki sentyment, to wyraźnie wyrażał swoje poglądy polityczne. Nawet w okresie najbardziej mistycznym był zadeklarowanym lewicowcem, choć nie radykałem. Z tego powodu spotykały go nieprzyjemności, zwłaszcza ze strony środowisk skupionych wokół księcia Adama Jerzego Czartoryskiego.
Ale zatrzymajmy się na moment w Stambule, miejscu bardzo specyficznym. W Upiorze wspominam o tym mieście w innym kontekście, za sprawą pewnej czarownicy, która spopularyzowała szczepionkę, ale nas teraz interesuje Mickiewicz. Trafia tam w trakcie wojny krymskiej z zadaniem sformowania polsko-żydowskich oddziałów, które w tejże wojnie wzięłyby udział i przyczyniłyby się do upadku Imperium Rosyjskiego. Ale umiera. Oficjalnie na cholerę, lecz oczywiście nadal są spory, czy to aby na pewno była cholera, czy może czerwonka, a może Czartoryski lub Rosjanie kazali go otruć? Śmierć Mickiewicza będzie pewnie roztrząsana jeszcze długo. Oficjalnie jednak za przyczynę zgonu uznano cholerę, a to powodowało, że ściągnięcie ciała do Paryża stawało się problematyczne z uwagi na przepisy epidemiologiczne i konieczną kwarantannę. Zwłoki poety zostały zabalsamowane, ale pracę tę wykonano naprędce i niestarannie. Nie podjęli się jej wysokiej klasy specjaliści, po prostu zrobiono to, gdyż tego wymagały przepisy. Okoliczności opisuje i analizuje Stanisław Rosiek w książkach Zwłoki Mickiewicza. Próba nekrografii poety i Mickiewicz (po śmierci). W każdym razie drewniana trumna, zawierająca cynkową trumnę z ciałem Mickiewicza, trafiła do Francji, gdzie poeta, zgodnie ze swoją ostatnią wolą, w styczniu 1856 spoczął u boku żony Celiny – czy też w zasadzie pod nią – na cmentarzu Les Champeaux w Montmorency pod Paryżem.
Tam para rezydowała w spokoju przez niespełna 34 lata.
Tak, tę ostatnią wolę złamano, małżeństwo zostało rozdzielone, co uważam za coś okropnego. Celina pozostaje pod Paryżem, Adam trafia do Krakowa, w którym nigdy nawet nie był, z którym nie miał nic wspólnego. Jakby tego było mało, kilkadziesiąt lat później dostawiają mu jak na złość Słowackiego. Myślę, że sam Słowacki też nie byłby z tego faktu zadowolony – całe życie spędził w cieniu Mickiewicza, a potem jeszcze musi w jego cieniu spoczywać. Choć gdybyśmy się wsłuchali w głosy galicyjskich chłopów w 1927 roku, gdy Słowackiego Mickiewiczowi dorzucano, to tego drugiego już na Wawelu miało nie być.
Ma to związek z wydarzeniami, które działy się w roku, gdy Mickiewicz przybył do Krakowa?
Tak.
To kto go tam ściągnął?
Tę sprawę warto byłoby ponownie przebadać, bo opisują ją przede wszystkim opracowania peerelowskie, pisane ze specyficznym nastawieniem. Podejmowano wówczas pewne próby, żeby Mickiewicza socjalistę wykorzystać w propagandzie – ale na drodze stała jego zdecydowana antyrosyjskość. Niemniej wykonano solidne kwerendy, dzięki którym można łatwo dotrzeć do materiałów źródłowych. Idąc ich tropem, możemy wywnioskować, że pochowanie Mickiewicza na Wawelu było posunięciem, które miało niejako unieszkodliwić upiora politycznego. Ale martwy Mickiewicz nadal stanowił zagrożenie dla konserwatystów, bo organizująca się lewica patriotyczna mogła wziąć na sztandary największego polskiego poetę. Warto przypomnieć, że jak za życia Mickiewiczowi konserwatywna krytyka odmawiała „polskości”, uznając go za zwariowanego prowincjusza, którego „niesforny zapał rozdmuchały brudne litewskie pomywaczki”[2], tak stopniowo po śmierci stawał się coraz bardziej ugłaskanym, ugrzecznionym polskim poetą. Jednak pojawiło się zagrożenie, że socjaliści poetę odzyskają – jego poezje pojawiały się później w pepeesowskich śpiewnikach. Zatem konserwatyści postanowili, w sposób niezwykle przebiegły, wykorzystując autonomię galicyjską, zagospodarować zwłoki. W tym celu powołano w Krakowie specjalny komitet odpowiedzialny za sprowadzenie Mickiewicza na Wawel, w skład którego wchodzili czterej książęta, kardynał, czterech hrabiów, kilkunastu doktorów nauk i akademików. Było to środowisko stańczykowskie, konserwatywne, towarzystwo, z którym Mickiewicz może by i porozmawiał, ale z całą pewnością nie chciałby mieć zbyt wiele wspólnego.
Z dzisiejszej perspektywy było to przedsięwzięcie niesamowicie przewrotne. Bo kto się zjawił na uroczystościach? W zasadzie wszyscy, w końcu mieliśmy do czynienia z największą manifestacją polskości w czasach zaborów, rodacy zjeżdżali się zewsząd. W Muzeum Narodowym w Krakowie zachowały się szarfy z pogrzebu – od środowisk akademickich, straży pożarnych, Żydów, chłopstwa i organizacji kobiecych, z kolejnych miast, od władz duchownych, długo by wymieniać. Brakuje tylko socjalistów.
Przypadek?
Ależ skąd. Nie ma ich z prostego powodu. Gdyby zjawili się na uroczystościach pogrzebowych, zostaliby natychmiast aresztowani przez władze austriackie i wrzuceni do więzień. Dlatego socjaliści, na przykład Bolesław Limanowski, przemawiali podczas ekshumacji Mickiewicza we Francji. Mieli możliwość wypowiedzenia się wyłącznie na emigracji. W ten sprytny sposób zostali przez konserwatystów wycięci z uroczystości krakowskich. Mickiewiczowi zdecydowanie się to nie spodobało.
Bo, jak uznali chłopi, zaczął się na krakusach mścić, sprowadzając klęski pogodowe.
I to bardzo szybko.
Wierzysz w to?
Wierzę w przekaz źródłowy i statystyki opadów.
I co one mówią?
Że te klęski pogodowe to nie jest wymysł i fantazja ludu. Są listy publikowane w prasie, chociażby w dzienniku „Nowa Reforma” prowadzonym przez Adama Asnyka. Niespełna miesiąc po uroczystościach pogrzebowych w gazecie można było przeczytać: „Niesłychaną nawałnicę z ulewnym deszczem, gradem i piorunami mieliśmy nocy dzisiejszej. Po kilku dniach wielkich upałów wczoraj wieczorem spadł deszcz, któremu towarzyszyły oślepiające błyskawice i grzmoty w oddali. Przed północą burza się wzmogła, a po godzinnej pauzie powstała z niepamiętną gwałtownością. Silny grad wybił mnóstwo wróbli siedzących na drzewach plantacyj (tj. Plantów), pioruny uderzały bardzo blisko miasta, a grzmoty były tak doniosłe, iż niezawodnie nikt w Krakowie nie spał, a małe dzieci, przerażone hukiem i blaskiem, lamentem napełniały mieszkania. Burza powtarzała się w półgodzinnych mniej więcej odstępach trzy razy z rzędu”. Podobna relacja ukazała się w lokalnym „Czasie”: „Straszna burza szalała dzisiejszej nocy nad Krakowem. Najstarsi ludzie nie pamiętają tak silnej i długotrwającej, a z tak silnemi grzmotami, ustawicznemi błyskawicami i gradem połączonej burzy. Po północy między 12 a 1 godziną zerwał się wicher, a deszcz lał tak obficie, jak gdyby to było tak zwane urwanie chmury. Około godziny 3 nad ranem burza wzmogła się jeszcze więcej, pioruny następowały po sobie po kilkakroć razy – błyszkawice utrzymywały nieprzerwane oświetlenie – grad bił silnie, wywołując po dachach i murach przerażające echo […]”.
Ale to nie był tylko ten jeden dzień. Rzeczywiście, jeśli popatrzymy w statystyki opadów – a habsburska administracja prowadziła je skrupulatnie – wyjdzie nam, że sierpień 1890 roku okazał się pod tym względem rekordowy.
I to wina Mickiewicza?
Ludzie szybko powiązali fakty i za przyczynę uznali sprowadzenie zwłok Mickiewicza, choć oczywiście chłopstwo – ale pewnie i większość krakowian – nie znało ostatniej woli poety, nie wiedziano, że został rozdzielony z żoną, więc tego argumentu nie podnoszono. Po prostu post hoc ergo propter hoc – pochowano Mickiewicza i zaczęły się klęski. Franciszek Wójcik, późniejszy polityk PSL i minister w rządzie Jędrzeja Moraczewskiego, pisał o tym, że chłopi podejrzewają Mickiewicza o bycie płanetnikiem, czyli człowiekiem, który potrafi kontrolować pogodę, także po śmierci. I że to Francuzi kazali Mickiewicza zabrać do Polski, jako że cały czas im szkodził, doprowadzając ich zbiory do ruiny. Jak temu można zaradzić? Trzeba trupa poety wrzucić do Wisły, by z nurtem spłynął do morza. Wiemy z kilku relacji, że w Galicji w ten sposób również radzono sobie z upiorami.
Zresztą nie tylko za sprawą pogody Mickiewicz miał podpaść lokalnej społeczności. W cytowanym już tutaj „Czasie” w 1895 roku przywoływano wypowiedź wójtowej ze wsi Przewóz, która twierdziła, że poety nie ma już na Wawelu, gdyż za bardzo dokazywał. Wychodził w nocy z grobu, robił rozgardiasz w świątyni, gryzł świece. Czyli zachowywał się już nie jak płanetnik, ale jak typowy strzygoń – małopolski upiór. I to księża mieli go tym razem dosyć, dlatego pozbyli się problemu w Wiśle.
Zniknął upiór polityczny, pojawił się ludowy.
Powiedziałbym, że upiór polityczny został zneutralizowany, choć socjaliści cały czas próbowali Mickiewicza odwojować. Jeszcze w 1890 roku Ignacy Daszyński pod pseudonimem Socius pisze artykuł Adam Mickiewicz jako rewolucyonista i socyalista. Publikuje go w „Pobudce. Czasopiśmie Narodowo-Socyalistycznym” (sic!). Możemy tam przeczytać między innymi: „Z okazji udziału, jaki wzięli socyaliści narodowi [sic!] w uroczystości exhumacyjnej w Montmorency powstało zgorszenie w naszej lojalno-burżuazyjnej prasie. Zgorszył się mocno paryski korespondent petersburskiego «Kraju», zgromił socyalistyczne warcholstwo krakowski «Czas», jakby Mickiewicz, którego pióro przez cały ciąg tułaczego żywota było orężem przeciwko tyranii, mógł z temi pismami mieć cokolwiek wspólnego”. Blisko 70 lat później Bolesław Drobner w eseju Mickiewicz jako socjalista zauważa, że środowiska lewicowe odreagowały to przejęcie poety osiem lat po uroczystościach na Wawelu, przy okazji odsłonięcia jego krakowskiego pomnika: „I dnia 29 czerwca zarzucili robotnicy pomnik Mickiewicza tysiącem wieńców z czerwonymi szarfami. Przez wiele dni pilnowali krakowscy robotnicy, by kołtuneria i pachołcy klerykalni nie zerwali wstęg czerwonych. Pilnowałem i ja tego czerwonego ołtarza po nocach obok mych przyjaciół w roboczych kubrakach”.
Ale pogrzeb na Wawelu był właściwie uśmierceniem, neutralizacją upiora politycznego, którym Mickiewicz był. Jako symbol stanowił zagrożenie, bano się, że zostanie wzięty na sztandary elementu rewolucyjnego. Oczywiście nie jest tak, że ten potencjał Mickiewicz bezpowrotnie utracił, ale wystarczy przejść przez system edukacji szkolnej, by dostrzec, że neutralizacja zakończyła się sukcesem. Bo kto ze szkoły średniej wychodzi ze świadomością, że Mickiewicz był rewolucjonistą i socjalistą? Znamy go za to jako pobożnego piewcę szlacheckiego zaścianku.
Ruchy lewicowe w Polsce w ogóle nie mają szczęścia, z różnych powodów. Ale wróćmy do Wawelu: zaryzykujesz osąd, że Mickiewicz wciąż się tam znajduje?
Tutaj możemy popatrzeć na statystyki opadów w Krakowie i okolicach. Zdaje się, że problem lat mokrych zniknął, a w pierwszych latach XX wieku przestano już mówić o Mickiewiczu wychodzącym z grobu. Kraków pozostaje jednak miejscem, w którym mamy smog, angielskich turystów czy serial Krakowskie potwory na Netflixie. Zatem wszystkie nieszczęścia wciąż spadające na miasto mogą być kontynuacją tej Mickiewiczowskiej złości.
Ale przy tej rozmowie o Krakowie i Mickiewiczu pamiętajmy, że on prawdopodobnie nie do końca wiedział, co to jest ten Kraków. Wiadomo, że nigdy tam nie był, ale Kraków w całym swoim dorobku wspomina może kilka razy. To bardzo nieszczęśliwe, że właśnie tam przyszło mu spocząć. Jednocześnie pogrzeb poety rozpoczął krakowską tendencję do sprowadzania i chowania w swoich nekropoliach wszystkich możliwych do sprowadzenia umarłych „wielkich Polaków”.
No ale dobrze, gdybyśmy mieli roztrząsać, czy Mickiewicz jest nadal w sarkofagu, to nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że ten sarkofag nie był nawet nigdy otwierany. Nie ma to dla mnie jako historyka szczególnego znaczenia, czy Mickiewicz tam rzeczywiście jest, czy go już nie ma. Dla mnie jest ważne to, co mówią źródła. Więc jeżeli stara wójtowa opowiada, że Mickiewicza już na Wawelu nie ma, że został wrzucony do Wisły, wówczas interpretując źródła, które są zbliżone do tej wypowiedzi, źródła etnograficzne, muszę dla interpretacji tej grupy przekazów przyjąć, że Mickiewicz Wawel opuścił. Niezależnie od tego, czy on tam jest, czy nie – co daje nam trochę „Mickiewicza Schrödingera”. I tak samo jako historyk czytający źródła muszę przyjąć, że Mickiewicz rzeczywiście wychodził z grobu, rzeczywiście był płanetnikiem, rzeczywiście ściągał na Galicję ulewy i rujnował żniwa. Na tym polega właśnie szacunek do źródeł, jakkolwiek irracjonalne by one nie były.
I jako badacz na tym zyskujesz?
Takie podejście, zaufanie i szacunek do źródeł, doprowadziło mnie w zasadzie do zauważenia szeregu rzeczy, które wcześniej były przez badaczy całkowicie pomijane. Jeżeli popatrzymy na Mickiewicza, który pojawia się w Krakowie, możemy zacząć się zastanawiać, dlaczego on w ogóle został uznany za płanetnika. Czym jest pogrzeb Mickiewicza? Z perspektywy elitarnej, kościelnej, możemy go postrzegać nawet jako translację, czyli przeniesienie relikwii czy też ciała świętego. Odbywa się to według uwarunkowanej historycznie struktury. Widzimy tu wręcz modelowy scenariusz, taki sam, jaki dostrzeżemy w żywotach świętych: wywyższenie poprzez złożenie ciała w królewskiej nekropolii, w katedrze, w świętym odwiecznym miejscu. To powoduje, że na Mickiewicza patrzy się poniekąd jak na świętego. A ten schemat był wśród ludu doskonale znany, bo na kazaniach słuchali historii o świętych.
Sama wizja Mickiewicza płanetnika z dzisiejszej perspektywy jest bardzo optymistyczna. Widzimy tu ludowy brak pokory wobec elit, które mogą sobie Mickiewicza zawłaszczyć, robić z niego symbol, wpisywać go na listę lektur, ale on na końcu i tak wyjdzie z grobu, by pokazać zupełnie inne, nieoczywiste oblicze.
1. Jak dowiadujemy się z Upiora Łukasza Kozaka, narodziny z zębami czy w czepku, czyli nienaruszonym worku owodniowym, były traktowane jako dowód na upioryzm noworodka.
2. Tak o Sonetach krymskich pisał krytyk i poeta Kajetan Koźmian w liście do Franciszka Morawskiego. Był to rok 1827.
Łukasz Kozak – historyk mediewista, autor pierwszych opracowań na temat upioryzmu (Upiór. Historia naturalna i With Stake and Spade. Vampiric Diversity in Poland)