Poniżej przedstawiamy fragment powieści „Nechemia” Yakova Z. Mayera
Stali przy gwarnym targowisku. Na jednym ze straganów brzuchaty Żyd przekrawał dynię, a trzy tęgie kobiety stały nad nim, wydając mu polecenia. Kury z nogami powiązanymi postronkiem podskakiwały i przewracały się. Dwaj Żydzi krzyczeli coś, wygrażając sobie palcami. Jasnowłosa dziewczyna próbowała zbierać jabłka, które potoczyły się na ziemię, i uratować je przed kozą. Nechemia dał Szimelowi znak i chłopiec zeskoczył z wozu i przemknął bokiem ulicy. Sam zszedł leniwie, zdjął worki, odchrząknął i stanął na środku targowiska.
– Nechemia Baal Szem tu jest, Nechemia Baal Szem! – rozległy się okrzyki.
Rabin Jeszajahu z daleka obserwował, jak ludzie porzucają zajęcia i zbierają się wokół Nechemii.
– Nadchodzi rok zbawienia – zaczął śpiewnie przemawiać Nechemia. – Nadchodzi rok naszego zbawienia, Mesjasz już objął siedzibę w Konstantynopolu, a co czynią ludzie? Jedni oszukują w handlu, inni obmawiają bliźnich, jeszcze inni spożywają trefne mięso. Mesjasz stoi u bram, a ludzie nie odczuwają skruchy. Obleczcie się w wory, posypcie głowy popiołem! Módlcie się i błagajcie o zlitowanie! Mesjasz nadchodzi!
Kobiety porzuciły stragan z dyniami i podeszły bliżej, by posłuchać, także dwaj kłócący się mężczyźni umilkli.
– Otwórzcie swe serca, rozdzierajcie szaty! – ciągnął Nechemia melodyjnie. – Wiele sprawdzonych amuletów mają do dyspozycji ci, którzy pragną się nawrócić, amulety od największych mędrców na świecie, od Rambana, od HaAri, od Maharszala, oby jego pamięć nas chroniła, a także od Elijahu Baal Szema z Chełma. Wiedzcie, że Elijahu Baal Szem spisał swe formuły w specjalnej księdze, która w czasie owych tragicznych wydarzeń trafiła w ręce pewnego Żyda, a od niego zaś do mnie. Pisze on tak: włóżcie pod ubranie pokrzywy i odmówcie pięć razy psalm dziękczynny, pięć razy złóżcie dzięki Panu, a wasza dusza zostanie oczyszczona na przybycie Szabtaja Cwiego, naszego Mesjasza…
– Ale reb Nechemia – odezwał się z tłumu Szimel – ludzie chcą się nawrócić, odmawiają psalmy dniem i nocą, tylko pokrzyw brak. Skończyły się pokrzywy na wszystkich łąkach we Lwowie i okolicy! Co będzie z naszymi duszami!?
Ciżba gęstniała, dwie kozy przestały przeżuwać jabłka i przystanęły także, żeby posłuchać.
– Zabrakło pokrzyw? – zapytał Nechemia jakby z niedowierzaniem, a Szimel ciągnął ze łzami w oczach:
– Oj, rebe, co to będzie, co będzie z naszymi duszami, gdy nadchodzi Mesjasz, a my nie mamy pokrzyw? Najbardziej pobożni ludzie zerwali wszystkie wcześniej na własny użytek, a co my mamy zrobić?
Szimel zaniósł się płaczem i padł na kolana. Nechemia uśmiechnął się do niego. Dumny był ze swego kuzyna, choć jednocześnie palił się ze wstydu na myśl o jego świątobliwym ojcu.
– Nie trapcie się, Żydzi, nie macie powodu do troski – Nechemia prędko obejrzał się na wóz.
– Właśnie jadę z Komarna i przywiozłem ze sobą kilka worków pokrzyw, niedużo, dwie czy trzy wiązki, które zerwałem dla siebie.
– Po ile? – Szimel wyprostował się, a w jego oczach zalśniła nadzieja.
– Po dwa grosze, przyjacielu, dwa grosze wiązka. Włóż je pod koszulę, pięć razy odmów psalm dziękczynny, a twoja dusza będzie nieskalana, gotowa na przybycie Króla naszego, Mesjasza.
Zapadła głęboka cisza, nie zaćwierkał ani jeden ptak. Szimel wyciągnął ostrożnie rękę do kieszeni, wyjął dwugroszówkę i powoli, na oczach wszystkich, położył ją na otwartej dłoni Nechemii. Tłum śledził wzrokiem monetę. Nie zagdakała ani jedna kura. Nechemia wziął monetę, sięgnął do worka leżącego na ziemi, wyjął wiązkę pokrzyw i podał ostrożnie Szimelowi. W oddali zaryczał wół, a wszyscy obecni rzucili się na Nechemię jak koty na tacę z okrawkami mięsa, wystawianą przez kucharza. Kobiety ze łzami w oczach, wyrostki, dorośli mężczyźni i starcy. Nechemia otoczony pełnym podziwu tłumem, w chmurze błota wzbijanego nogami, w kłębowisku rąk i monet.
Kątem oka widział, jak siedzący na wozie Jeszajahu spogląda na niego zdjęty zgrozą, także rabinowa i pięcioro dzieci stoją obok rzędem i gapią się na widowisko. Rabinowa spoglądała surowo, lodowatym wzrokiem. Potem rzuciła okiem na najstarszą córkę i zręcznym gestem wyjęła jej palce z nosa. Kiedy Nechemia miał już kieszenie wypchane monetami, obwieścił, stojąc pośrodku tłumu:
– Jeśli przed nadejściem Mesjasza ktoś z was obawia się trzymać w ręku talary z wizerunkiem krzyża, to ma słuszność, obawa to obawa. Jeżeli chcecie, mogę je wymienić, pięć groszy za talara, nie baczcie na stratę.
Przeciskając się w stronę wozu, rozdawał pięciogroszówki każdemu, kto oddawał mu srebrnego talara z krzyżem. Berl wyszedł z oberży, usiadł z powrotem na koźle i ujął lejce.
– Do domu rabina na starym mieście, koło Złotej Róży2, zgadza się? – zapytał, zionąc alkoholem.
Szimel wskoczył na wóz i usiadł z tyłu, poprawił ubranie, zagwizdał jakąś wesołą melodyjkę i popatrzył rozpromieniony na starszego kuzyna. Nechemia poklepał go po kolanie raz i drugi, a potem zaczął liczyć monety. Berl smagnął po grzebiecie wychudzoną szkapę.
– Zgadza się – potwierdził rabin Jeszajahu.
– A wy, reb Nechemia? – zawołał Berl.
– My też tam – odparł Nechemia. – Chcę zapytać o coś rabina.
Rabin Jeszajahu popatrzył na niego i pokręcił głową.
– Reb Nechemia – powiedział na koniec. – Reb Nechemia…
– Słucham was? – powiedział Nechemia i dodał: − Dziecko nadal śpi?
Rabin Jeszajahu kiwnął głową powoli i powiedział Szema Israel, jakby kończył rozmowę, jeszcze zanim się zaczęła. Nechemia złożył skrupulatnie puste worki, położył je na spodzie wozu, a potem przesunął sześciopalczastą dłonią po swojej prostej brodzie i powiedział:
– Rabinie, wasz lud pragnie nawrócenia, lud Izraela pragnie nawrócenia. Mesjasz nadchodzi.
Yakov Z. Mayer, Nechemia, przeł. Magdalena Sommer, Wydawnictwo Literackie 2024.