Praktyka

Zapadlina

Robert Małecki
667 odsłon
Robert Małecki, „Zapadlina, Wydawnictwo LIterackie 2024

Fragment powieści „Zapadlina” Roberta Małeckiego,
Wydawnictwo Literackie 2024


Kawa nie postawiła go na nogi, więc zapytał obsługę, gdzie znajduje się najbliższy sklep, a potem, stosując się do instrukcji, dotarł do żabki. Kupił dwa energetyki. Red bulla wysiorbał na miejscu, a większego monstera zabrał ze sobą i popijał go w drodze powrotnej do administracji. Landrynkowa substancja lepiła się do języka, ale Borewicz poczuł się lepiej.

Chociaż nie wiedział, czy już samo to, że wyszedł na zewnątrz i opierał się porywom wiatru, nie rozbudziło go bardziej niż kofeina, guarana i tauryna razem wzięte.

Nim dotarł do restauracji, zza jego pleców wyłonił się potężny czarny samochód. Kierowca zwolnił. Szyba w drzwiach pasażera się opuściła.

— Zero Siedem? — rzucił starszy gość z wypielęgnowaną siwą brodą. Miał na sobie kurtkę podobną do koszuli flanelowej.
— O, kopę lat, panie Andrzeju.
Stary gliniarz rzucił okiem we wsteczne lusterko. Zatrzymał się i włączył światła awaryjne.
— Wsiadaj, chłopcze. Przejedziemy się.
Olgierd usadowił się na fotelu pasażera i wóz ruszył. Borewicz popił energetyka.
— Co u pana? — zagadnął kierowcę, którego siwe włosy były związane ciemną frotką.
— Chujowo. Ale miło, że pytasz — Malinowski odsłonił w uśmiechu równe zęby. — Mam nadzieję, że u ciebie lepiej, co? Jak ci tam w tym archiwum X, Olgierd?
— Nie narzekam.
— No i dobrze, kurwa, bo od narzekania są starzy ludzie. Wiem, bo sam narzekam coraz częściej — wyznał Malinowski.

Borewicz poczuł wibracje komórki. Wyciągnął ją z kieszeni i od razu skoczyło mu ciśnienie. Kinga. Natychmiast przypomniał sobie, że miał odebrać Amelkę z przedszkola.
— Coś tak pobladł? Odbierz, jak musisz — powiedział stary esbek. — Mamy czas.
Borewicz zawiesił palec nad ekranem smartfona. Ale trwało to krótko.
— Nie mogę teraz — rzucił, zanim żona zdążyła się odezwać. — Nie dam rady odebrać Zero Siódemki.
— A to dobrze, bo właśnie dzwonię ci powiedzieć, że mamusia odebrała ją wcześniej. Amelka zwymiotowała w przedszkolu.
— Co jej się stało? Ma gorączkę? — zmartwił się.
— Nie wiem. Chyba nie. Mamusia jeszcze jej nie przywiozła.
— To daj znać, jak będziesz coś wiedziała — rzucił, chociaż na samą myśl o teściowej, która spędza więcej czasu z jego córką niż on sam, dostawał drgawek. — A jeśli jutro pójdzie do przedszkola, to ja ją odbiorę.
— Dobrze…
— W razie czego zabiorę ją do lekarza.
— Oluś… — zawiesiła głos.
— Mów szybko, bo nie mam czasu — ponaglił żonę.
— Może poszlibyśmy gdzieś razem, co, Oluś? Tylko ty i ja.
— Gdzie tylko chcesz. Ale naprawdę muszę już kończyć. Ucałuj Amelkę i powiedz, że ją kocham.
— A mnie?
— Ciebie też.
— Powiedz to.
— Co?
— Powiedz, że mnie kochasz.

Olgierd popatrzył na starego Malinowskiego, który skupił wzrok na drodze.
Wyjeżdżali właśnie ze Żnina drogą na północ. Po prawej stronie w oddali mijali jezioro, po lewej — kwartały pól na płaskim terenie. Pobliskie szare hale produkcyjne zlewały się z kolorem chmur.
— Nie wygłupiaj się — rzucił Borewicz. — Przecież wiesz.
— No to powiedz.
Olgierd przygryzł wargę.
— Kocham cię. Do jutra — zakończył rozmowę.
Szum silnika stał się wyraźniejszy. Borewicz skupił się na drodze i był przekonany, że zbliżają się do węzła drogi ekspresowej w Jaroszewie.
— One takie są — podjął Malinowski. — W kółko potrzebują potwierdzenia, jakby były głuche. Albo po prostu lubią tego słuchać godzinami.
Policjant zgodził się z nim w myślach.

— Dokąd jedziemy? — spytał po chwili, gdy auto weszło w łuk na dużej prędkości i Zero Siedem odruchowo złapał się uchwytu w drzwiach.
— Przecież nigdzie się już nie spieszysz, prawda? — odparł z uśmiechem mężczyzna, odwracając do niego twarz.
— Fakt, mam trochę czasu — rzucił Olgierd i wziął łyk gazowanego napoju.
— Więc wyluzuj. Przejedziemy się trochę, a potem odwiozę cię na miejsce.
Borewicz czekał na ciąg dalszy. Zbliżali się do ronda, przy którym znajdowała się szara hala producenta maszyn piekarskich.
Navara zwolniła.
— Wojtek mówił ci pewnie, że widziałem się z tą Herman.
Borewicz potaknął.
— Co za baba, kurwa mać! Nie ufam jej w najmniejszym stopniu i dlatego chciałem pogadać z tobą. Ty jesteś swój chłop i dobry gliniarz.

Olgierd zrozumiał, że musi zachować czujność.
Znał te socjotechniczne zagrywki.
— O czym chce pan pogadać?
— O sprawie. O zaginięciu Jacka — wyjaśnił Malinowski.
— Wojtek mówił panu, że ja…
— Wiem i szczerze mówiąc, chuj mnie to obchodzi — przerwał mu kierowca. — W każdym razie ja z tą pizdą rozmawiał nie będę. Ale ponieważ wyprowadziła mnie z równowagi, nie zdążyłem powiedzieć jej wszystkiego.
— I co? Mam jej powtórzyć to, czego się dowiem od pa na?
— Twoja sprawa, zrobisz, co będziesz chciał. Ale gdybyś to ty prowadził śledztwo, mielibyśmy szansę na przełom. Ona, niestety, to spierdoli. Ja już to wiem i już to widzę — zapewnił.

Jechali przez wsie, mijali rozsiane tu i ówdzie stare domy. Z niektórych kominów unosił się szary dym.
— Głupia, gadała coś o Jacku, o tym, jaki był, czepiała się tego, jak go wychowywałem. A co ona, kurwa, wie o wychowaniu? Chuja wie i tyle! — uderzył ręką w udo.

Robert Małecki, „Zapadlina”, Wydawnictwo Literackie 2024

Borewicz milczał. Czuł, że próba obrony byłej partnerki skończy się tym, że Malinowski nic mu nie powie. Musiał więc wyrobić w nim przekonanie, że go wysłucha i zacznie działać. Tylko w ten sposób mógł się dowiedzieć, jakie informacje chciał przekazać Marii Herman ojciec zaginionego osiemnastolatka.

Na jakimś wiejskim skrzyżowaniu z drogowskazem na Sarbinowo odbili w lewo.
— Przekaż jej, żeby skupiła się na Niedzielskim — powiedział Malinowski.
— Dobrze pan wie, że w takich sytuacjach badane są różne tropy. Niedzielski na pewno wciąż jest na celowniku. Ale jeśli jest coś, co mogłoby przyspieszyć działania w tym kierunku, to byłoby dobrze…
— Wiem! — przerwał mu Malinowski, ale nie kontynuował.

Jechali kilka minut bez słowa. Olgierd wsłuchiwał się w szum porywistego wiatru, który szarpał kabiną.
— Jesteś bystry chłopak, więc zrozumiesz — podjął Malinowski. — Niedzielski to kawał skurwiela, zawsze szedł po trupach do celu. Podobno na stare lata zachciało mu się zostać burmistrzem Żnina i próbuje różne sprawy zamiatać pod dywan. Kłopot w tym, że nie wszystko ma rozmiar ziarnka piasku. Nie wszystko da się upchnąć pod dywanem, rozumiesz?