Wywiady

„Krzywym pługiem” Itamara Vieiry Juniora. Rozmowa o książce.

Diana Dąbrowska
609 odsłon
Eliasz Chmiel

Rozmowa z Eliaszem Chmielem, autorem polskiego przekładu powieści Itamara Vieiry Juniora, „Krzywym pługiem” (Wyd. GlowBook, Sieradz 2023).

Diana Dąbrowska: Opublikowana w tym roku w języku polskim powieść Itamara Vieiry Juniora jest prawdziwym fenomenem. Bardzo szybko zyskała olbrzymią popularność w Brazylii i Portugalii, gdzie obsypano ją nagrodami, a także w kilkunastu innych krajach, w których ukazały się jej przekłady. HBO Max wykupił prawa do jej ekranizacji. Skąd wzięła się jej popularność?

Moim zdaniem fenomen tej powieści tkwi m.in. w jej potencjale tożsamościowotwórczym, w tym, że skupia ona jak w soczewce większość frontów, na których ideologicznie walczy brazylijska lewica, mająca za sobą długi czas kryzysu. Syntetyzuje aktualną myśl latynoamerykańskiej lewicy, większość jej głównych postulatów dotyczących dostępu do edukacji publicznej, rasizmu strukturalnego, praw człowieka, godności osobistej, reformy rolnej, ochrony środowiska, sytuacji kobiet, przemocy domowej, reinterpretacji historii, tolerancji religijnej, nadużyć policji i Kościoła, współczesnego niewolnictwa, legitymizacji grup marginalizowanych oraz ich kultury i produkowanej przez nich wiedzy, np. w zakresie ziołolecznictwa.

Swój sukces „Krzywym pługiem” zawdzięcza też warsztatowi pisarskiemu autora. Poza tym, że swym przystępnym językiem trafił do bardzo szerokiego grona osób, zdobył on również uznanie krytyki – dzięki nowatorskim technikom literackim, takim jak obsadzenie w roli narratorki, w ostatniej części powieści, Świętej Rity Rybołówki, czyli ducha zapomnianej przez wiernych nieziemskiej, bardzo skomplikowanego ontologicznie podmiotu (co przekłada się na oryginalność tej jakże eksperymentalnej narracji). Dzięki temu, że jej pamięć sięga początków kolonizacji, w bardzo artystyczny sposób zarysowane zostaje tło historyczne, które ma na celu legitymizację politycznej walki podjętej przez głównych bohaterów, która swymi strategiami przypomina modus operandi brazylijskich organizacji o inspiracjach antykapitalistycznych, takich jak Ruch Bezrolnych Robotników Wiejskich MST – zrzeszenie, które Noam Chomsky wskazał jako najważniejszy i najbardziej fascynujący ruch ludowy na świecie. Dodatkowo Święta Rita Rybołówka wyjawia czytelnikowi tajemniczą, pełną traum historię babci Donany oraz jej zagadkowego noża – broni kluczowej w starciu Bibiany i Belonizji z jaguarem, który symbolizuje poniekąd uciskający je system opresji społecznej.

DD: Myślę, że sukces ten zasadza się w dużej mierze właśnie na przepotężnych figurach kobiecych, o których wspominasz. Mamy tutaj przede wszystkim do czynienia z drogą emancypacji bohaterek, które zaczynają odkrywać swoją moc i siłę. W jaki sposób brazylijski pisarz podchodzi jednak do świata mężczyzn? Czy mężczyźni to wyłącznie ci, którzy kreują język systemowej i symbolicznej przemocy czy mamy w tej kwestii przejawy nadziei?

„Krzywym pługiem” to książka, która moim zdaniem powinna zadowolić i 14-letnią dziewczynkę, i 60-letniego chłopczyka, o których rozmawiała Olga Tokarczuk z Jerzym Sosnowskim podczas swego głośnego wystąpienia na Festiwalu Góry Literatury. Jest ona bardzo feministyczna, lecz nie oznacza to, że nie ma w niej miejsca dla mężczyzn z dobrym, wielkim sercem. Zeka Kapelusznik i Severo to dwie niezwykle szlachetne postacie.

Powieść ta zaangażowana jest w sposób dojrzały, nie depcze wartości niezbieżnych z wyeksponowanymi przez Itamara, nie próbuje zawstydzić tych, którzy myślą inaczej, ukierunkowana jest raczej na empatyzację, na poznanie Innego, wykazując się przy tym zrozumieniem i poszanowaniem – oczywiście wyrozumiałość, o której mówię, nakierowana jest np. na mniej „progresywnie” myślących towarzyszy niedoli albo osoby postronne, a nie na samych oprawców.

DD: Polakom Brazylia kojarzy się zazwyczaj z piłką nożną, karnawałem i  wielkimi miastami z nieodłącznymi fawelami. W „Krzywym pługiem” poznajemy zupełnie inną część kraju. W jakiej części Brazylii jesteśmy?

Znajdujemy się w interiorze stanu Bahia, w górzystym regionie Chapady Diamantiny, który przed krwawą kolonizacją Portugalczyków zamieszkiwany był od tysięcy lat przez liczne ludy rdzenne, z których spora część nie przetrwała spotkania z „posłańcami cywilizacji”. Najbardziej intensywne osadnictwo najeźdźców zaczęło się wraz z odkryciem złota, a później diamentów, dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. Ponieważ ich wydobycie wiązało się z wysokim zapotrzebowaniem na siłę roboczą, sprowadzono tam również zniewolonych Afrykańczyków i ich potomków. Ludy te przyniosły ze sobą z Afryki różne elementy swoich kultur. Zaowocowało to powstaniem np. religii jarê – mieszanki wierzeń brazylijskiej ludności rdzennej, spirytyzmu, ludowego katolicyzmu i afrobrazylijskich religii spokrewnionych m.in. z haitańskim voodoo. To właśnie jarê praktykują bohaterki powieści Itamara Vieiry Juniora, Bibiana i Belonizja.

DD: Żyją one w warunkach bardzo przypominających czasy niewolnictwa, prawda?

Zniesienie niewolnictwa w 1888 roku – bardzo późno w stosunku do reszty świata – nie przyniosło znaczących zmian dla większości „wyzwolonych”. Bez kapitału i wykształcenia, bez ziemi do zagospodarowania, na łonie nadal silnie rasistowskiego społeczeństwa, nie mieli oni warunków sprzyjających emancypacji. Jak opowiada nam duch świętej Rity Rybołówki: „Kiedy dali Czarnym wolność, nadal byliśmy zdani na łaskę losu. Nasz lud błąkał się z jednej ziemi na drugą, prosząc o schronienie, cierpiąc głód, godząc się na pracę za darmo, godząc się na pracę za kwaterę. To było takie samo niewolnictwo, jak wcześniej, tylko w przebraniu wolności”. Co więcej, problem ten jest nadal aktualny. Tylko przez ostatnie dwadzieścia parę lat wyzwolono w Brazylii ze stanu niewolniczego około pięćdziesięciu tysięcy osób, które pracowały na odsłużenie dziedziczonego „długu” naliczanego choćby za użyczenie narzędzi do pracy.

DD: W „Krzywym pługu” dochodzi do niezwykłego dialogu między tym, co ziemskie a duchowe, wręcz nieziemskie. Do wymiany symbolicznej między tymi wymiarami. Na ile to jest coś, co cechuje twórczość autora powieści, a na ile możemy powiedzieć, że to pewna stała kulturowa tego obszaru świata?

Taki dialog to moim zdaniem stała prawie każdego obszaru świata. Przykładowo, tak powszechny w Polsce katolicyzm też jest bardzo „nieziemski”, też ma swoje gusła i zaklęcia, tylko że jest on tak zakorzeniony w polskiej kulturze, że postrzega się związane z nim praktyki w sposób bardziej rutyniarski, przez co sprawiać mogą one wrażenie niemalże racjonalistycznych. Na każdej mszy wino, w percepcji wiernych, przemienia się w krew Jezusa, księża pośredniczą w komunikacji między wiernymi a Bogiem, niekiedy podnosi się uroczysty nastrój nabożeństwa odurzającym dymem kadzideł z suszonych żywic roślinnych. Co więcej, anioły i diabły interweniują w bieg spraw ziemskich, wierni mogą zostać opętani przez Szatana, którego przedstawiciele Kościoła przepędzają egzorcyzmami. Dopuszcza się możliwość czyjegoś wniebowzięcia, zmartwychwstania czy niepokalanego poczęcia – moim zdaniem to wszystko jest całkiem magiczne, nieziemskie. Może różnica tkwi po prostu w stopniu dosłowności traktowania fundamentów wiary?

Prawdą jest jednak, że Czytelnik z Polski najprawdopodobniej odbierze praktyki religii jarê ze zdziwieniem właściwym dla osób „z zewnątrz”, skoro nawet dla znacznej części Brazylijczyków stanowią one coś nieznanego. Dlatego, że nie występuje ona poza regionem Chapady Diamantiny, a także dlatego, że – choć ma ona bardzo dużo wspólnego z bardziej rozpowszechnionymi religiami candomblé i umbanda – wszystkie wierzenia pochodzenia afrykańskiego były w Brazylii jeszcze do niedawna zwalczane, co poskutkowało ich marginalizacją.

Mimo że w historii brazylijskiego piśmiennictwa mamy bardzo udane próby uwieczniania tych zanikających z każdym dniem kultur, Vieira Jr jest pierwszym pisarzem opisującym, tak różne od naszej, kosmogonię oraz codzienność wyznawców jarê. I chociaż nawet uczeni nie poświęcili im zbyt dużo uwagi, wiemy, że ich religia ma sporo podobieństw z candomblé: na przykład to, że ciała wiernych służą bóstwom za „wierzchowce”, które mogą one podczas transu „dosiąść”, by przejąć świadomość i bawić się pośród swych wyznawców na wieczornicach.

BB: Historia tych dwóch sióstr – Bibiany i Belonizji – to także historia o tym, jak bardzo może nas determinować nasz rodowód kulturowy. To, co dziedziczymy za sprawą naszego drzewa genealogicznego. Jak bardzo jesteśmy zaklęci w tych dziedziczonych cechach, wartościach i skazach. Zgodziłbyś się z taką optyką?

Cieszy mnie, że o to pytasz, ponieważ jestem nieco zaniepokojony wydźwiękiem dotychczasowych recenzji czy opinii instagramowych promotorek czytelnictwa. Zauważają one ten determinizm, ale akcentują głównie jego aspekty związane z cierpieniem i ubóstwem, mimo że działa bardzo wielowektorowo. Można odnieść wrażenie, iż mamy do czynienia z kolejną powieścią z serii „poverty porn”, z tzw. pornografią ubóstwa, czy z tropikalnym pociotkiem komercyjnej literatury obozowej. W „Krzywym pługiem” nie ma jednak fetyszyzowania, romantyzowania czy komercjalizowania cierpienia. Rzeczywiście jest go w życiu bohaterek sporo – przez wzgląd na ich miejsce zamieszkania, kolor skóry, pochodzenie, przynależność klasową etc. – lecz Autor akcentuje głównie to, jak bogata jest ich kultura i jak szlachetnymi oraz bogatymi wewnętrznie są kobietami pomimo tych wszystkich przeciwności, jak stawiają im czoła, by wyzwolić się od tego, co „zdeterminowane” – zarówno przez patologie przeszłości, jak i przez ograniczające je normy ich własnej kultury.

DD: „Krzywym pługiem” cechuje się niezwykłą gęstością i taką namacalnością opisów. Co było największym wyzwaniem w trakcie tłumaczenia? Czy miałeś wręcz problem z „nieprzetłumaczalnością” pewnych pojęć i zjawisk?

Zapewne nie poradziłbym sobie z tym przykładem, gdybym sam nie wziął udziału w podobnych do opisanych w powieści uroczystościach, nie zajmował się od kilku lat podobnymi kwestiami w ramach mojego doktoratu, nie zaangażował się emocjonalnie i duchowo w poznawanie tej sfery, nie odwiedził miejsc w sąsiedztwie miejsca akcji powieści i nie poznał zamieszkujących je ludzi.

Przez cały czas musiałem mieć na uwadze powiązania między językiem a kosmogonią. Nie mogłem na przykład lekką ręką użyć frazeologizmów zawierających elementy niestanowiące części ich kosmogonii. Musiałem też stworzyć nieistniejące w naszym słowniku pojęcia na opisanie zjawisk nieistniejących w naszej kulturze – np. „matka po pępku”, branie w niewolę „na psi kieł” czy „nieziemscy” (zamiast encantados), którzy, skądinąd, nie „opętują” swoich wyznawców, bo opętanie to obłęd, coś niepożądanego, negatywnego, a relacja między nimi zasadza się na wzajemnej sympatii i przyzwoleniu na takie zawładnięcie.

DD: Dlatego w twoim przekładzie nieziemscy „dosiadają” swoich wyznawców? Ponieważ są oni ich „wierzchowcami”?

Tak, trzeba było stworzyć nowe nazewnictwo. Po portugalsku, tłumacząc dosłownie, nieziemscy „ujeżdżają swoje konie”, ale to nie brzmi. Mój redaktor, Dariusz Fedor, zauważył, że takie „dosiadanie” może mieć konotację seksualną, aczkolwiek na upartego w portugalskim „ujeżdżaniu” również można by się takowej doszukać… W polskim ona występuje, ale pomyślałem, że jeżeli połączymy to dosiadanie z „wierzchowcem”, to wiadomo jednoznacznie, o co chodzi. Poza tym, choć taka seksualność w polskim kontekście religijnym mogłaby być skandaliczna, wierzenia afrobrazylijskie mają w sobie dość sporo zmysłowości, seks jest w nich na porządku dziennym, nie jest czymś nieczystym, nie wywołuje zgorszenia. Spora część bóstw, przedstawicieli panteonu nieziemskich, współżyła ze sobą nawzajem – nie tylko w celach prokreacyjnych. Może i dobrze, że takie skojarzenie rozbłyśnie gdzieś w zakamarkach świadomości Czytelników?

DD: Akcja „Krzywym pługiem” rozgrywa się na wsi – zarówno rolnictwo, jak i tamtejsza przyroda są ważnymi elementami świata przedstawionego…

Tak, jednym z wyzwań było przetłumaczenie regionalnych oraz kolokwialnych nazw fauny i flory, niemających często polskiego odpowiednika, a także związanych z nimi frazeologizmów – nie mogłem przecież użyć słowa „zacietrzewić się” jako synonimu „uprzeć się”, nie wiedząc, czy są tam cietrzewie. Bo jeśli nie ma, to nikt nie mówiłby w ten sposób. Albo „stanąć okoniem”… Aczkolwiek mogłoby to być uzasadnione, jeżeli tylko w Portugalii byłyby cietrzewie i okonie, ponieważ poszczególne słowa i frazeologizmy wędrowały przecież wraz z językiem kolonizatorów oraz późniejszych imigrantów z innych części świata…

Mimo że takich zagwozdek było na pęczki, zrezygnowałem z używania przypisów – z zaledwie dwoma niezbędnymi wyjątkami. Nie chciałem co chwilę wyrywać Czytelników ze świata przedstawionego po to, by nudzić ich encyklopedycznymi przeszkadzajkami. Starałem się, by wszystko wyjaśniało się samorzutnie, wraz z nurtem opowieści. Jako tłumacz, nie chciałem zaledwie przetłumaczyć ciągu słów składających się na tekst powieści, wyjaśnić to, co niezrozumiałe przypisami i umyć ręce od odpowiedzialności za estetykę. Moim zamiarem było stworzenie spójnego utworu literackiego, który pozwoli Czytelnikowi choć częściowo zapomnieć o tym, że nie jest to oryginał.

DD: Czy możemy powiedzieć, że Itamar Veira Jr jest nie tylko pisarzem, ale również antropologiem, etnografem, archeologiem?

Autor spędził szesnaście lat swojego życia na bezpośrednim poznawaniu opisanego w „Krzywym pługiem” świata – jako badacz oraz jako pracownik agencji INCRA, odpowiedzialnej za przeprowadzenie reformy rolnej w Brazylii, na rzecz bardziej sprawiedliwego podziału gruntów (przez co stał się celem gróźb karalnych). Czytając jego rozprawę doktorską, zauważyć można, że jego badanie było źródłem licznych inspiracji – począwszy na osobach, z którymi przeprowadził on wywiady, i których historia oraz usposobienie do złudzenia przypominają bohaterów „Krzywym pługiem”, a skończywszy na problematyce kontekstu społecznego czy na zdjęciach dokumentujących tamtejsze obyczaje, codzienność, przyrodę. Dzięki temu otrzymaliśmy powieść bardzo kompletną, wręcz monumentalną.

I choć monumentalność ta ma pozory regionalistycznej, może ona zwrócić naszą uwagę również na problemy z naszego europejskiego podwórka – bo czy nie da się doszukać zupełnie żadnych analogii np. między sytuacją brazylijskich robotników rolnych wykorzystywanych przez wielkich posiadaczy ziemskich a harowaniem na coraz bardziej wywindowane czynsze dla ogromnych korporacji mieszkaniowych, takich jak Deutsche Wohnen, która jeszcze niedawno miała ponad sto tysięcy mieszkań w samym Berlinie? Czy nie i u nas posiadać można astronomiczne ilości nieruchomości i gruntów jedynie po to, by spekulować i wyzyskiwać, bez odpowiednich zobowiązań wobec społeczeństwa czy przyrody? Jak powiedział mi Itamar podczas naszego spotkania w Salvadorze: nie jesteśmy aniołkami, nie mamy skrzydełek, żeby unosić się nad ziemią. Każdy musi gdzieś mieszkać, pracować. Nie może być przez to niewolniczo wyzyskiwany tylko dlatego, że państwo tworzy lub stworzyło w przeszłości sprzyjające ku temu warunki. Kwestia ziemi jest mu bardzo bliska – zarówno w kontekście rolniczym, jak i bardziej uniwersalnym.

Itamar Vieira Junior, „Krzywym pługiem” Wyd. GlowBook, Sieradz 2023

DD: Gdybyś miał pomyśleć o jednym, najsilniejszym obrazie, który przychodzi Ci na myśl po lekturze „Krzywym pługiem”, obrazie, który byłby „symboliczną wizytówką” tej powieści, co byś wyróżnił?

Najpierw przyszedł mi do głowy epizod, w którym zapędzony w kozi róg starosta przystaje podczas jednej z wieczornic na założenie w hacjendzie szkoły po tym, jak nakazała mu to, mierząc do niego mieczem, święta Barbara (w ciele Zeki Kapelusznika), dzięki której wyzdrowiał jego syn… Ale skoro już rozmawiamy o ziemi, wskażę poniższy fragment:

Pewnego dnia mój brat Zezé zapytał ojca, co to znaczy, że ktoś mieszka „na kwaterze”: dlaczego to nie my jesteśmy właścicielami tej ziemi, skoro na niej się urodziliśmy i na niej od zawsze pracowaliśmy; dlaczego to rodzina Peixoto, która nie mieszka w hacjendzie, jest jej właścicielem; dlaczego nie uczynimy tej ziemi naszą, skoro dzięki niej żyjemy, skoro to my ją obsiewamy i bierzemy z niej nasz chleb. Przecież to ona daje nam utrzymanie. […] Ojciec zdjął kapelusz, upał wyciskał z jego ciała rzęsisty pot – obmywał jego twarz, ściekał po czole, po skroniach. Spływał po wewnętrznej stronie rąk i tworzył wielkie plamy na wysłużonej koszuli. Motykę, ręce i szeroki kapelusz, który trzymał w dłoniach, pokrywało błoto. Ja rzucałam kurom kukurydzę i resztki jedzenia. „O kwaterę się prosi, jak się nie ma dokąd pójść, bo tam, skąd jesteś, nie ma pracy, nie ma skąd wziąć chleba” – zmrużył oczy, wpatrując się w bruzdę przed swoimi stopami – „i wtedy pytasz tych, co go mają, co potrzebują ludzi do pracy: «p-sze pana, da mi pan kwaterę?»”. Naraz podniósł wzrok na mojego brata i dodał: „Mniej myśl, więcej pracuj. Nie można patrzeć chciwym okiem na to, co nie twoje”. Oparł motykę o glebę, jedną ręką przytrzymując czubek jej trzonka. „Papier na ziemię nie da ci więcej kukurydzy ani fasoli. Nie zniesie na nasz stół jedzenia”. Wyciągnął z kieszeni bibułkę oraz tytoń i zaczął skręcać papierosa. „Widzisz no to morze ziemi? Oko by chciało. Człowiek by chciał więcej. Ale rąk to mu nie starczy, żeby się tym wszystkim zająć. Źle mówię? W pojedynkę tyle uciągniesz, co ta działka, co ją uprawiamy. Ta ziemia obrośnięta lasem, katingą, buriti, dendê bez pracy jest niczym. Jest nic niewarta. Może dla tych, tam, co nie pracują, jest coś warta. Dla tych, co nigdy motyki w ręku nie mieli, co nic zasiać nie umieją ani zebrać. Ale dla zwykłych ludzi takich jak my ziemia jest coś warta tylko wtedy, jak się na niej pracuje. Bez tego ziemia nic nie znaczy”.